No to zapraszam na drugą część wywiadu z p. Jackiem Getnerem :)
Książki - inna rzeczywistość: Pana książki niektórych urzekają swoją prostotą, a niektórych
zniechęcają... Jak Pan się do tego odniesie?
Jacek Getner: Prostota,
czy może raczej pewna komunikatywność, jest moim założeniem
twórczym. Nawet w okresie czysto poetyckim nie pisywałem utworów,
których treść byłaby zrozumiała jedynie dla grona znajomych,
ewentualnie wiernych fanów. Takie pisanie uważam za stratę czasu.
Piszę żeby wyrazić, co mi w duszy gra lecz piszę nie sam dla
siebie ale dla czytelnika. Żeby móc się z nim najłatwiej
skomunikować nie “udziwniam” swojego pisania tylko po to, żeby
zostać uznany za bardziej finezyjnego.
A
w polskim pisarstwie po 90 roku dominowała moda na rzeczy ciężkie,
trudne, mało zrozumiałe. Ba, miałem wrażenie, że większość
krytyki i twórców myśli, że jeśli napiszę się rzecz lekką, to
nikt nie weźmie takiej rzeczy na serio, jako niepoważnej. I jeśli
chce się napisać coś ważnego, to musi być to ciężkie i
odpowiednio udziwnione.
Natomiast
moim ideałem pisania jest tu trochę Gabriela Zapolska i jej
„Moralność pani Dulskiej”. Sztuka lekka, można by ją posądzić
o farsowość a ile ważnych, uniwersalnych i ponadczasowych
spostrzeżeń jest w niej zawartych.
KiRZ: Ma Pan sprecyzowane plany pisarskie na najbliższe lata? Pomijając
dokończenie serii o Panu Przypadku. Czy kształtują się w Pana
głowie nowe pomysły, które w przyszłości mają ujrzeć światło
dzienne?
Co
i raz przychodzą mi do głowy różne pomysły pisarskie. Przychodzą
mimowolnie, bo wiem, że w najbliższym czasie będę się musiał
skoncentrować na Przypadku. Nie przeganiam ich z głowy ale też nie
szukam. Te, które są, gdzieś notuje, żeby nie umknęły. Odkurzę
je, gdy seria o panu Przypadku dobiegnie końca. Lub gdy ewentualnie
odniesie taki sukces, że będę mógł zrezygnować z czysto
zarobkowego rozpisywania cudzych pomysłów w postaci scenariuszy
telewizyjnych. Chyba jednak zacznę wtedy od tych pomysłów, które
już jakoś są, przynajmniej w części napisane. Będzie to w
pierwszej kolejności, wspomniana przez mnie wcześniej, „Klinika
Dobrej Śmierci”.
KiRZ: Jak zaczęła się Pana przygoda z Wiedźminem i jak przebiegała? A
przede wszystkim czy Wiedźmin znajduje w Pana sercu jakieś
szczególne miejsce?"
J.G.: Moja
przygoda z ‘Wiedźminem” zaczęła się w zasadzie tak jak
wszystkie moje prace zarobkowe. Wysłałem swoje CV do producenta,
zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną, podczas której
dano mi do napisania na szybko jedną scenę. Potem już w domu,
dostałem na spokojnie do rozpisania dwie kolejne. A miesiąc później
dołączyłem do zespołu piszącego.
Samą
pracę przy projekcie wspominam jaką wspaniałą przygodę na
nieznanej dla mnie ziemi. Nigdy nie grywałem i nie grywam w gry
komputerowe, nie jestem również fanem fantastyki. Naturalnie, zanim
zacząłem pracować przeczytałem sobie całą sagę wiedźmińską.
Ale mimo tego wszystko było dla mnie zupełnie nowe i niezwykle
interesujące. Było to niezwykłe przeżycie warsztatowe,
doskonalące zarówno konstrukcję jak i sam dialog. Jak powiedział
jeden z moich kolegów scenarzystów wiedźminowych: „Każde
zdanie, które piszemy musi być jak trailer amerykańskiego filmu.
Tak samo zaciekawiać i tak samo nic nie znaczyć”. I tak właśnie
było, zawsze musieliśmy mieć w głowie, że odbiorca/gracz może
dojść do danego momentu różnymi ścieżkami. A więc zdania
musiały być z jednej strony enigmatyczne jak i zaciekawiające,
trochę zawieszające.
Ta
praca zajmuje dość szczególne miejsce nie tyle w moim sercu, choć
wspominam pracę przy niej bardzo ciepło, głównie ze względu na
poznanych tam ludzi, ile w całej mojej karierze zawodowej. Wątpliwe
bowiem, żeby kiedyś było mi dane pracować jeszcze przy jakiejś
innej polskiej superprodukcji na skalę światową. Choć oczywiście
wszystko się może zdarzyć.
KiRZ: Wielu ludzi chce pisać... gonią za marzeniami o wydaniu własnej
książki. Jaką miałby Pan dla nich radę? Co według Pana jest
kluczem do sukcesu? "
J.G.: Nie
wiem, czy jestem dobrym adresatem takiego pytania, bo sam jeszcze
jestem spory kawałek od takiego sukcesu. Ale gdybym miał się
pokusić o ogólniejszą refleksję to takiego jednego uniwersalnego
klucza raczej nie ma. Zresztą ten sukces może mieć dwa imiona,
szczególnie w Polsce. U nas zwykle czymś zupełnie innym jest
uznanie krytyków a czymś innym czytelników. Wprawdzie z rzadka
udaje się zawodowej krytyce wypromować sporą poczytność książki,
ale jest to zwykle jednorazowy sukces. I czytelnicy nie nabierają
się ponownie na medialną gwiazdę a nakłady kolejnych jej książek
są dużo niższe niż pierwszej. Tu przykładem takiego sukcesu są
Piątek, Witkowski czy Kuczok. Ich sposobem na sukces jest chwycenie
się medialnie nośnego tematu, uzależnienia od narkotyków,
historii o gejach czy toksycznej rodzinie. Jak sam przyznał w jednym
z wywiadów Witkowski, był już gotów zarzucić myśli o pisaniu,
bo brakło mu sukcesów i dopiero „Lubiewo” pozwoliło mu na
bycie pisarzem. I oczywiście można w ten sposób iść do sukcesu,
bo takich tematów które chętnie będą wałkowane przez media jest
mnóstwo. Ale to trochę droga na skróty, która, moim zdaniem,
prowadzi donikąd. A w każdym razie nie pozwala się utrzymywać z
pisania jako takiego, choć dzięki znanemu nazwisku daje możliwość
zarabiania na „około pisarskich fuchach”, wieczorach autorskich,
twórczych stypendiach itp.
Drugą
drogą do sukcesu jest stawianie na czytelników. Ja sam tak robię i
mam nadzieję, że dzięki temu kiedyś uda mi się odnieść sukces
mierzony przede wszystkim nie uznaniem krytyki ale wysokością
nakładu. To droga trudna i niełatwo mi ją polecać. Na uznanie
czytelników zapracowuje się zwykle długo choć zazwyczaj jest ono
dużo trwalsze niż medialny poklask. Żeby je zyskać trzeba, moim
zdaniem, cały czas konsekwentnie być sobą w tym pisaniu i nie
ulegać pokusie napisania czegoś tylko dlatego, że wie się iż
„media” to kupią a krytycy wcisną jakąś nagrodę. Należy
myśleć przede wszystkim o czytelnikach. Czy historia, którą im
się opowiada jest ciekawa? I czy oczywiście jest w niej coś, poza
samą historią. Coś, co ma szansę pozostać w czytelnikach na
dłużej po lekturze. Ja sam staram się tak pisać i choć wiem, że
nie zawsze osiągam dokładnie taki efekt, jak zamierzałem, to
wierzę, że moje próby zaprzyjaźnienia się z czytelnikami
przyniosą rezultaty.
Książki - inna rzeczywistość: Bardzo dziękuję za wyczerpujące odpowiedzi na moje pytanie.
Koniec