grudnia 28, 2014

(320) Bogini oceanu

(320) Bogini oceanu
Tytuł: Bogini oceanu
Autor: P.C. Cast
Wydawnictwo Książnica
Stron 408

"Bogini oceanu" P.C. Cast to książka wobec której mam bardzo mieszane uczucia! Z jednej strony mamy tu odrobinę mitologii, można by jednak powiedzieć, że to typowy romans paranormalny... a z drugiej strony miałam momentami wrażenie, że ta historia jest absurdalna. Nie zrozumcie mnie źle... Bardziej absurdalna niż normalnie w romansach paranormalnych. Seks kobiety (człowieka) z trytonem? To chyba lekka przesada, która w dodatku mnie zgorszyła... No, ale chwila! Nie mogę się w końcu skupiać tylko na minusach. Plusy w końcu też są... Oryginalna fabuła (oj, bardzo), przyjazna bohaterka, która nie jest przeładowaną hormonami nastolatką, przystojny tryton no i ta mitologia... Tylko czy aby na pewno takie połączenie jest połączeniem stu procentowo dobrym? A może po prostu autorka nie wykorzystała w pełni pomysłu i swoich umiejętności? Czegoś zabrakło? Czegoś było za dużo? 

Christine Canady (dla przyjaciół CC) w dniu swoich dwudziestych piątych urodzin wypowiedziała pewne oryginalne życzenie... zażyczyła sobie, żeby w jej bezbarwnym życiu singielki pojawiła się magia. Jednak chyba nie dokładnie o to jej chodziło. Życzenie zostaje spełnione w sposób dość... hm... niekonwencjonalny, a przy tym wszystkim w taki jakiego CC się nie spodziewała. Podczas jej służbowego lotu samolot rozbija się, a ona sama staje się mityczną syreną Undine. W wodach oceanu jednak oprócz magii czai się także zło. Bogini Gaja postanawia się jednak zlitować nad śmiertelniczką, która tak ufnie (co prawda podczas upojenia alkoholowego, ale to zawsze coś) złożyła swoje życie na jej ręce rzucając zaklęcie pewna magii drzemiącej w każdej kobiecie. Oglądając żal Christine postanawia ponownie zamienić ją w kobietę, jednak żeby dziewczyna utrzymała swoją postać musi w sobie rozkochać człowieka. Na szczęście przystojny wybawiciel się zjawia, a więc marzenie Christine się spełnia. Wtedy jednak wracają wspomnienia związane z seksownym trytonem, który skradł jej serce i tęsknota za oceanem...

CC to bez wątpienia kobieta, którą czytelniczka może polubić od razu. A jej historia jest w większości oryginalna. Potem jedynie pojawiają się aspekty oklepane i powszechnie znane. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z "Bogini oceanu" byłam nią zauroczona i miałam nadzieję, że nie będzie to banalna, głupia historia. I nie była... Tylko, że mam wrażenie, że autorka zaczęła świetnie, a wraz z rozwojem akcji zaczęła się chylić ku upadkowi, żeby potem zakończyć ją w świetnym stylu. Barwni bohaterowie, a wśród nich Gaja, Lir (król mórz), trytony i syreny to zdecydowany plus tej książki dla osób, które szukają przyjemnych elementów fantastycznych. Ale czy bohaterowie mogą zrekompensować momentami sztuczne dialogi i infantylne sceny, które bardziej nadają się do bajek niż dla książki dla dorosłej kobiety?

Tempo akcji nie jest zawrotne... i mamy kolejny minus. Jednak pomimo tych minusów "Bogini oceanu" to naprawdę przyjemna książka z nietuzinkową fabułą i bohaterami. Język autorki jest lekki, choć dialogi momentami sztuczne i naciągane. Na szczęście nie miałam do czynienia z takim sytuacją przez cały czas. Wydarzenia przedstawione w książce rozgrywają się na ziemi i w wodzie, a ja na skutek tego zastanawiam się o ile przyjemniej byłoby gdyby autorka "nasz kontakt" z lądem ograniczyła do samego wstępu, a potem skupiła się na wydarzeniach dziejących się w wodzie. Takie przechodzenie z lądu do oceanu było dosyć niekomfortowe. Były minusy to teraz wymagałoby  się w końcu skupić na plusach, a te także są. Pierwszy to już wspomniani bohaterowie. Drugi o którym też już wspominałam to pomysł na fabułę. Bardzo spodobał mi się udział magii biorący udział i wpływający na wydarzenia. Autorka pięknie wplotła podmorskie życie w dawne szare życie Catherine. Zrobiła to naprawdę bardzo zgrabnie. Potem niestety mam wrażenie, że zaczęła się troszkę mniej przykładać do tej powieści.. Ale koniec był zaskakujący!

No i jest jeszcze ta miłość, która z pewnością romantyczkom się spodoba. Silny tryton i biedna dziewczyna/syrena. Wątek tej miłości "mimo wszystko" jest wątkiem głównym to on przewija się na większości stron i to on chyba scala tę książkę w przyjemną całość. W końcu reszta, cała otoczka już taka przyjemna nie jest... Nie mniej wykreowany przez autorkę świat jest bardzo przyjemny tak samo jak aspekt miłości. Tylko ten seks moim zdaniem tu niepotrzebny. Choć nie zdziwię się jeśli niektóre dziewczyny, które przeczytały "Boginię oceanu" zaczną marzyć o spotkaniu na swej drodze trytona, który pokocha je bez reszty.

"Bogini oceanu" to książka z jednej strony świetna, a z drugiej strony... już nie taka świetna. Z jednej strony mamy świetnych bohaterów, fabułę, wykreowany przez autorkę świat. A z drugiej to wszystko moim zdaniem jest po prostu niedopracowane. Pomimo tego czas spędzony z tą książką był czasem miłym. Jest w niej coś co oczarowuje. Myślę, że to za sprawą tego pełnego magii oceanu i przyjaznej, mądrej bohaterki. Książce P.C. Cast moim zdaniem do miana wybitnej czy genialne, a już na pewno arcydzieła droga daleka, ale jest to z pewnością książka, która niejedną z Was zachwyci. Nie jest to książka bez wad, ale nie jest to także powieść bez zalet. Mogę ze spokojem ją polecić fankom troszkę oryginalniejszych powieści paranormal romance. Dla mnie jednak pozostanie ona w głowie przyjemnym czytadłem, którego autorka potencjału nie wykorzystała w pełni. Jednak nie był to czas stracony, bo uśmiech kilka razy na mojej twarzy się pojawił ;) Czytadłem w dodatku lepszym niż dobre...

Moja ocena: 7-/10 Bardzo dobra z minusem!

Za możliwość zapoznania się z "Boginią oceanu" serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej 
Publicat!

grudnia 26, 2014

(319) Oblubienica z Azincourt

(319) Oblubienica z Azincourt
Tytuł: Oblubienica z Azincourt
Autor: Joanna Hickson
Wydawnictwo Literackie
Stron 556

"Czy ktokolwiek może przewidzieć, jak potoczy się jego życie?" "Oblubienica z Azincourt" Joanna Hickson

Piękno bywa zgubne... i nie jest to z pewnością odkrycie roku. To stwierdzenie znajduje bez wątpienia potwierdzenie w książkach historycznych. I choć na takie książki natrafiam dosyć rzadko to jednak zdecydowałam się sięgnąć po pierwszą część sagi opowiadającej o Katarzynie de Valois, która zapoczątkowała powstanie dynastii Tudorów. Na razie na polskim rynku nakładem Wydawnictwa Literackiego pojawiła się tylko pierwsza część pt. "Oblubienica z Azincourt" napisana przez Joannę Hickson. Jednak już teraz mogę Wam napisać, że Joanna Hickson spowodowała swoją powieścią, że bez wątpienia po powieści historyczne zacznę sięgać o wiele częściej. No i nie ukrywam, że jestem ciekawa dalszych losów Katarzyny de Valois. Ale po kolei... 

Francja. Rok 1401. Córka paryskiego piekarza trafia na dwór królewski po tym jak jej dziecko umarło krótko po porodzie. Tego samego dnia na świat przychodzi kolejna córka Karola VI Szalonego - Katarzyna. W tym dniu losy księżniczki i Mette łączą się ze sobą. Mette staje się jej mleczną mamką, a potem jej nianią. Dziewczyna szybko zaczyna darzyć swoją podopieczną matczynym uczuciem. Jednak ich drogi ostają rozdzielone po to, żeby potem znowu się złączyły. Katarzyna zostaje wysłana do zakonu skąd wraca po dziesięciu latach. Ku jej uldze po powrocie nadal może liczyć na kobietę, która towarzyszyła jej przez pierwsze lata jej życia. Księżniczka choć młoda i niedoświadczona szybko zostaje wmieszane w pałacowe intrygi i staje się ważnym pionkiem na tle wydarzeń historycznych. Wraz ze wzrastającą rolą księżniczki rośnie także znaczenie Mette... co zbyt dobre nie jest. I ona szybko staje się pionkiem w pałacowych rozgrywkach ze względu  na zażyłość łączącą ją z Katarzyną. Pomimo całej swej miłości do Katarzyny kobieta dowiaduje się jednak, że nie może uchronić księżniczki przed całym czyhającym na nią złem. Małżeństwo, które ma zawrzeć księżniczka także jej przed tym nie uchroni. A spokój i bezpieczeństwo dla obu kobiet przez bardzo długi czas będą odległymi marzeniami.

Muszę zaznaczyć już na samym początku, że okładka mnie nie oczarowała - przerost formy nad treścią i myślę, że niejedna osoba w te kwestii się ze mną zgodzi. Ozdobne litery, jakieś zawijasy, kobieta bogato ubrana to lekka przesada... Ale może coś takiego pasuje do powieści historycznej? Mnie w każdym razie okładka nie zachwyca. Jej lekkie stonowanie z pewnością nikomu by nie zaszkodziło. Ale to już takie moje uwagi odnośnie wydania. Jeśli zgadzacie się z moją opinią to proszę... nie oceniajcie wnętrza tej książki po okładce, bowiem wnętrze prezentuje się o wiele atrakcyjniej. I jeszcze jedna uwaga... Nie piszcie czasami na podstawie tej książki biografii Katarzyny.  Bowiem wbrew pozorom jest to postać o której wiedza pozostawia wiele do życzenia. Odnośnie tej postaci cały czas istnieje wiele znaków zapytania. Pani Joanna w fabule tej powieści umieściła wydarzenia udokumentowane z życia Katarzyny. Reszta to jak wiadomo fikcja literacka z którą na szczęście autorka nie posunęła się zbyt daleko. Jak wiadomo w takich sytuacjach co za dużo to nie zdrowo. Z jednym tylko przesadziła... z określeniem, że piękno Katarzyny rozpętało wojnę. Jej piękno z pewnością odegrało dużą rolę, ale myślę, że jeszcze większą rolę odegrało męskie ego... 

Nie wiem dlaczego, ale mi ta książka przywodzi trochę na myśl... baśń. Piękna księżniczka będąca pod opieką niani, potem wysłana do zakonu. Nieszczęśliwa ze względu na los, który ma ją spotkać. Jest dobry duszek całej historii, którym bez wątpienia jest Mette, jest także piękno i nieszczęście. Brakuje mi tu tylko szczęśliwego zakończeniu - tekstu "i żyli długo, i szczęśliwie". Kto wie? Może w kolejnych częściach Katarzyna doczeka się szczęśliwego zakończenia? Wątpię w to jednak znając pobieżnie jej historię. "Oblubienica z Azincourt" to książka napisana z niebywałą gracją. Książka, która nie jest do bólu słodka, ale wręcz przeciwnie - dużo w niej niespełnionych nadziei, smutku i żalu. Plusem tej książki jest to, że autorka potrafi to wszystko zaserwować nam w odpowiednich proporcjach. Ani za mało, ani za dużo.

Postacie są barwne i mogę śmiało napisać, że wywoływały u mnie żywe emocje, a ich postępowanie żywe reakcje. Autorka przedstawia nam całą plejadę charakterów. Odważna, lecz wrażliwa Katarzyna, oddana Mette, samolubna matka Katarzyny, szalony ojciec księżniczki, ignoranccy bracia głównej bohaterki... i wiele, wiele innych. A o tym wszystkim odpowiada nam Mette z perspektywy czasu na podstawie swoich wspomnień oraz listów, które Katarzyna pisała, lecz nigdy nie wysłała do swojego brata. Pisząc jednak o losach Katarzyny nie zapomina o swoim udziale w tym wszystkim. Mette jest ważnym elementem w życiu Katarzyny o czym autorka nie pozwala nam zapomnieć ani na chwilę. Pomimo tego, że to księżniczka jest w kręgu wydarzeń to jej otoczenie i wydarzenia kształtują jej postać i życie. A warto tu zaznaczyć, że główna bohaterka jest postacią, która zdecydowanie da się lubić!

556 stron to ilość, która może niejednego przerazić. Nie obawiajcie się jednak tego, że akcja się wlecze... nic z tego! Plastyczne, pełne, lecz nieprzydługie opisy pozwalają czytelnikowi zanurzyć się w świat średniowiecza i osiąść w nim na kilka godzin. Autorka wie kiedy może sobie pozwolić na dygresje, a kiedy musi przejść do konkretów. Wszystko układa się w piękną całość, która choć nie zastrasza szybkim tempem akcji to jednak też nie przynudza. To po prostu książka dla tych, którzy chcą się rozkoszować lekturą podczas obcowania ze świetnym, lecz nieuciążliwym warsztatem pisarskim.

"Oblubienica z Azincourt" to naprawdę dobra, kobieca powieść historyczna. Nie brak w niej miłości, nadziei, smutku, bólu jak i oddania, wierności i intryg. Pani Hickson pokazuje w swojej książce główny zarys życia Katarzyny de Valois oraz jak duże znaczenie w XV w. miały pałacowe intrygi, zdrady. Akcję swojej książki prowadzi na przestrzeni wielu lat, więc możemy być świadkiem przemian zachodzących w społeczeństwie i w bohaterach. To krótko mówiąc pełna ciepła, dobrze napisana książka. Autorka pisze lekko, ale z gracją. A wszystko w tej powieści łączy w zwartą, inteligentną fabułę. I z tych wszystkich powodów, które wymieniłam nie pozostaje mi nic innego tylko serdecznie polecić Wam książkę Joanny Hickins. Nie jest to książka idealna, ale bez wątpienia bardzo dobra, która zapewniła mi kilka dobrze spędzonych godzin. Polecam!

Moja ocena: 7+/10 Bardzo dobra z plusem!

Za możliwość poznania pierwszej części sagi o Katarzynie de Valois serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackiemu!

grudnia 25, 2014

(318) Stosik świąteczno - noworoczny i życzenia

(318) Stosik świąteczno - noworoczny i życzenia
Zacznę dzisiaj od początku, czyli od stosiku książek, które zamierzam (a przynajmniej mam ambitne plany) przeczytać do końca roku... A jak to wyjdzie to zobaczymy ;)



Od góry:
1.Mała księżniczka Frances Hodgson Burnett
2. Nie wierzę w życie pozaradiowe Marek Niedźwiecki
3.Dziesięć bram świata Tadeuszn Biedzki
4.Kiedy ulegnę Chang - Rae Lee
5.Bat na koty Jerzy Niemczuk
6.Niedziela bez teleranka Beata Tadla
7.Bezpieczna przystań Nicholas Sparks
8.Halo, pan Bóg? Tu Anna Fynn

* * *
Teraz czas na drugą część czyli życzenia - a żeby było praktycznie to będą to życzenia świąteczna połączone z noworocznymi ;) 

A więc tak... 

Życzę Wam wielu pasjonujących lektur, świętowania w gronie w najbliższych Wam ludzi. W Nowym roku wielu pięknych chwil, które chcielibyście zapamiętać do końca życia. Poczucia spełnienia i satysfakcji z tego co robicie. I życzę Wam, żeby Wasze święta wyglądały tak jak pragniecie - tak jak sobie tylko wymarzycie. Uśmiechu, który będzie gościł na Waszej twarzy codziennie... Nie umiem składać życzeń, więc krótko mówiąc: zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń - po prostu wszystkiego dobrego!

grudnia 22, 2014

(317) Czarne skrzydła

(317) Czarne skrzydła
Tytuł: Czarne skrzydła
Autor: Sue Monk Kidd
Wydawnictwo Literackie
Stron 487

"Hałas znajdował się na liście niewolniczych grzechów, którą znaliśmy na pamięć. Numer jeden: kradzież. Numer dwa: nieposłuszeństwo. Numer trzy: lenistwo. Numer cztery: hałas. Niewolnik miał być jak Duch Święty - nikt go nie widział, nikt go nie słyszał, ale zawsze krążył w pobliżu, gotowy do wykonania polecenia. " "Czarne skrzydła" S.M.Kidd

Początek XIX w. Anglia. Dwie dziewczyny. Sara Grimke, która już niebawem ma stać się szanowaną białą panią, co córkę sędzi sądu najwyższego Karoliny Południowej bez wątpienia spotka. Z drugiej strony Hetty, nazywa przez większość Szelmą. Niska, wątła osóbka. Jej kolor skóry oraz przeszłość czyni z niej niewolnicę. A jej panią bardzo szybko staje się wspomniana już przeze mnie Sara Grimke. Łączy je jedno. Obie czują się nieszczęśliwe w rolach w których obsadziło je życie. Obie pragną wolności. Tej osobistej i tej do podejmowania własnych wyborów. Im obu jednak nie jest i nie ma zostać to dane. Kiedy Sara dostaje na jedenaste urodziny czarnoskórą Hetty obwiązaną lawendową wstążką wie, że coś jest nie tak. Wie, że życie powinno inaczej wyglądać . Ale czy jedenastoletnia dziewczynka może zaradzić złu związanemu z niewolnictwem? Nie może... i Sara szybko sobie to uświadamia. Pomimo tego spostrzega też, że są inne małe rzeczy, które mogą dać Szelmie "wolność". I w ten oto sposób zaczyna się ich wspólna historia. Wspólna, a jednak osobna, bowiem ich losy przeplatają się przez cały czas, ale splatają o wiele rzadziej... Nie mniej między nimi wytworzyła się więź, którą spokojnie można nazwać przyjaźnią, która miała swoje wzloty i upadki.

Macie czasami chwile, kiedy denerwuje Was pozycja, którą zajmujecie w świecie? Wasze miejsce? To, że musicie się zachowywać w określony sposób? Boicie się czasem wyrazić własne zdanie? Krótko mówiąc: Czy boicie się czasami być po prostu sobą? Żyć tak jak WAM się podoba? Robić to co WAM się podoba? Czy nikogo nie udajecie? Myślę, że książka Sue Monk Kidd zachęca do odpowiedzi na te pytania.. A przynajmniej mi one nasunęły się w trakcie czytania... "Czarne skrzydła" zaintrygowały mnie już w chwili, kiedy pojawiły się w zapowiedziach wydawnictwa. Okładka, opis, autorka... wszystko tylko zachęcało, a ja postanowiłam się skusić. I było warto! Bowiem "Czarne skrzydła" to piękna książka pokazująca życie po dwóch stronach barykady, chęć buntu, walkę o samego siebie, a przede wszystkim przyjaźń i chęć bycia niezależnym.

Obie niepokorne. I Hetty i Sara. Jednak obie są także odważne i nie boją się marzyć. A warto tu wspomnieć o tym, że nie każda kobieta żyjąca w Anglii w XIX w. taka właśnie była. Można by nawet powiedzieć, że większość była potulna jak baranki... Stąd też można śmiało powiedzieć, że "Czarne skrzydła" to swoisty obraz społeczeństwa angielskiego tamtych czasów. Obyczaj, prawo, religia... To były główne wyznaczniki życia w tamtych czasach. Niewielka ilość zamierzała się buntować i sprzeciwiać tym trzem jakże ważnym aspektom życia. A jednak p.Kidd w swojej postanowiła pokazać zderzenia tych dwóch nazwijmy to "ugrupowań" - tych pokornych i niepokornych. A dorzucając do tego jeszcze swój talent i świetny warsztat pisarski wyszła z tego rewelacyjna powieść o wielowątkowej fabule.

"Czarne skrzydła" to książka poruszająca trudny problem jakim jest niewolnictwo. W XIX wieku w Anglii był to temat na który lepiej nie było wypowiadać się negatywnie. Bowiem wyrażenie sprzeciwu dla niewolnictwa mogło spowodować znalezienie się na marginesie życia społecznego jak i również wykluczenie z niego, a w skrajnych wypadkach uznanie za wroga społeczeństwa. Prawo człowieka jakim jest wolność było w skutek tego niejeden raz łamane, a niewolnicy byli uznawani za gorszą "rasę". Pomimo tego Sara już jako jedenastoletnia dziewczynka uważała, że niewolnictwo jest czymś złym. Już wtedy próbowała uwolnić Hetty, zwrócić jej wolność. Jednak jak szybko się okazało to wcale nie jest takie proste, gdy wokół siebie ma się ludzi, którzy chcą przypodobać się reszcie świata. Ludzi, którzy nie chcą myśleć samodzielnie tylko myśleć tak jak inni byle było im wygodnie. Pomimo tego przyjaźń dziewczynek się rozwija co prowadzi do niejednego utrudnienia w ich życiu i komplikacji... Tym bardziej, że obie są zupełnie różne - i nie chodzi tu tylko o kolor skóry.
Hetty ma o wiele silniejszy charakter niż Sara. Znosi więc o wiele pokorniej niż ona los, który ją spotyka. Do czasu... Z czasem jednak wraz z upływem lat i presję wywieraną na nią przez jej Maumę jej poglądy się zmieniają. Szelma z pokornej niewolnicy staje się buntowniczką, a jej buntowniczość często graniczy z brawurą. Trudno powiedzieć, która z bohaterek przypadła mi bardziej do gustu. Obie mają bardzo skomplikowaną osobowość, a co za tym idzie osobowość. Obie są także osobami, które są gotowe walczyć o swoją wolność i nie tylko. Są przede wszystkim przykładem silnych kobiet, które chcą być niezależne w świecie, który na to nie pozwala.

Autorka stworzyła książkę o tak skomplikowanej fabule, że aż trudno pokazać wszystkie aspekty tego utworu. I z tego także powodu ja ich wszystkich nie zamierzam przedstawiać. Dzieło p.Kidd trzeba po prostu poznać i odczuć na własnej skórze. To trudna zmuszająca do myślenia książka. Jednak to także piękna opowieść o przyjaźni i sile marzeń oraz niezależności. To utwór przy którym łezka zakręci się w oku, ale także utwór przy którego czytaniu uśmiech pojawi się na twarzy. Autorka pisze z gracją, poruszając serce czytelnika. Zdecydowała się na poprowadzenie akcji powieści przez ponad trzydzieści lat na skutek czego możemy być świadkiem przemian zachodzących w postaciach głównych bohaterek. Pani Sue nie zniża poziomu powieści aż do samego końca. Kończy tak ładnie jak zaczęła, a zaczęła świetnie.

Reasumując "Czarne skrzydła" to piękna, poruszająca, a przede wszystkim mądra i wartościowa książka. Warto pamiętać o tym, że autorka swoją książkę oparła na historii Sary Grimke - kobiety, która w XIX w. działała na rzecz kobiet i zaniechania niewolnictwa. To wszystko przedstawiła w swojej książce dodając oczywiście elementy fikcyjne. Nie mniej to czyni moim zdaniem tą książkę jeszcze bardziej fascynującą! Z pewnością nie jest to książka o której "ot tak" się zapomina. Styl pisania autorki, jej pomysł na fabułę nie pozwala zapomnieć o tej książce. Serdecznie polecam osobom poszukującym wartościowej, a przy tym ciekawej i zgrabnie napisanej książki. Książki o przyjaźni, pragnieniu szczęścia i sprawiedliwości, której warto szukać...

Moja ocena: 8+/10 Rewelacyjna z plusem!
Za możliwość przeczytania tej książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Literackie!

grudnia 13, 2014

(316) Jego Wysokość Longin

(316) Jego Wysokość Longin
Tytuł: Jego Wysokość Longin
Autor: Marcin Prokop
Wydawnictwo Znak Emotikon
Stron 162

Marcin Prokop to znany dziennikarz i choć nie jest przez każdego uwielbiany to jednak z całą pewnością ma szerzę wiernych fanów. Osobiście być może nie należę do tych najwierniejszych fanów, a jednak Marcin Prokop to osoba, którą lubię i szanuję. Co więcej chętnie oglądam programy przez niego prowadzone. W związku z tym, kiedy usłyszałam o książce przez niego napisanej stwierdziłam, że bardzo chętnie się z nią zapoznam. Pomimo tego, że "Jego Wysokość Longin" to dzieła skierowane raczej dla tych młodszych czytelników. Nie mniej uważam, że nawet ci starsi mogą coś dla siebie znaleźć w tej książce. Godzinka miłej, niezobowiązującej, a przy tym momentami pasjonującej lektury? O tak! To było coś czego potrzebowałam. 

Longin to zwykły chłopak. Choć jednak troszkę niezwykły... jest dużo wyższy niż jego koledzy i koleżanki. Ma także niezwykłą wyobraźnię, a jego życie w PRL - u wcale nie jest takie nudne i szare jakby się mogło wydawać dzisiejszym dzieciom. Ostatnio na lekcji polskiego u mnie w szkole wywiązała się dyskusja jak to było jak w telewizji leciały tylko dwa kanały... jak widać jakoś było można wtedy żyć. Longin ma niezwykle ciekawe i barwne życie. Pomimo tego, że często pakuje się w kłopoty ma ciepłą i kochającą rodzinę. Jego wyobraźnia i niecodzienne pomysły często pakują jego i jego znajomych w kłopoty. No, ale czego nie robi się dla dobrej zabawy i poczucia, że jest się fajnym? 

Marcin Prokop stworzył niezwykle ciepłą i przyjemną książkę. To książka dla tego starszego czytelnika na zaledwie godzinkę, dwie. Utwór, który powoduje uśmiech. Jednak najważniejsze jest to jakie emocje może wywołać w tych młodszych. Myślę, że jest to fajny sposób na pokazanie pociechom, że dobra zabawa wbrew pozorom nie kończy się wraz z wyłączeniem telewizora i komputera. Fajny sposób na pokazanie, że dobra zabawa zaczyna się właśnie wtedy. Wraz z wyjściem na dwór, przebywając z innymi osobami. To właśnie kontakt z innymi osobami jest wzbogacający, a nie tylko gra na komputerze i "lampienie" się w telewizor. A jak za oknem brzydka pogoda to warto sięgnąć po książkę, prawda? Bo musicie wiedzieć, że Longin lubi czytać. Troszkę mniej lubi jednak swojego młodszego braciszka... 

Longin to niezły rozrabiaka, który za pomocą swoich wybryków może spokojnie rozbudzić wyobraźnię niejednego dziecka. Mnie w tej książce ujęło pokazanie czasów PRL. Oczami dziecka, a jednak zawsze. Jest to pokazanie w bardzo fajny sposób rzeczywistości tamtych czasów, a co za tym idzie myślę, że może być to sposób na pokazanie tym najmłodszym jak to wyglądało życie, kiedy w sklepach nic nie było. To fajne pierwsze zaznajomienie dzieci z tym jak to wszyscy wylęgali do sklepów, kiedy coś do nich "rzucali" ;) A przy tym wszystkim historyjki związane z Longinem są wciągające, ciekawe i niejeden raz zabawne. 

"Jego Wysokość Longin" to książka, która z pewnością oczaruje niejedno dziecko. I być może trochę Was zadziwię, ale myślę, że i dorośli czytając tą książkę z dziećmi, niejeden raz się przy niej uśmiechną. Będzie to ciekawe wspomnienie ich dzieciństwa, a także opowieści ich rodziców. Marcin Prokop inspirując się swoim dzieciństwem dał tej książce dużo z siebie. Widać w niej bardzo wyraźnie jego przyjazny sposób bycia. Marcin Prokop pisze łatwo i ze swego rodzaju polotem. Z pewnością polecę tą książkę dla dzieci w moim otoczeniu. To krótko mówiąc bardzo przyjazna i pozytywna pozycja, idealna dla młodych czytelników :)

Moja ocena: Brak, ale z pewnością bardzo pozytywna! :) 

Za możliwość zapoznania się z twórczością Marcina Prokopa serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak! 

grudnia 09, 2014

(315) Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!

(315) Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!
Tytuł: Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!
Autor: Anna Witowska
Wydawnictwo Feeria
Stron 212

"Podejmij wyzwanie! Wyjdź naprzeciw swoim marzeniom!" Ania Witowska

"Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim." to moim zdaniem tytuł dosyć ryzykowny... w końcu przynajmniej mi "fanaberie" nie kojarzą się z niczym dobrym. A jednak postanowiłam zaryzykować i przeczytać książkę Anny Witowskiej. Czy było warto? Z pewnością! Widzicie... ta książka to poradnik dla każdej osoby płci żeńskiej - dwudziestolatki, trzydziestolatki, czterdziestolatki i tak dalej, wiek nie odgrywa żadnej roli. To porady uniwersalne i jestem pewna, że każda z nas wyciągnie coś z tej książki. Gdyby chociaż zapamiętać choć jedną radę to było warto poświęcić tej książce tą odrobinę czasu. Ja zapamiętałam niejedną - stąd moja opinia, że było warto... Może któraś z Was także się skusi?

Ania Witowska to kobieta można powiedzieć doświadczona przez życie - jest trenerem osobistym, a w swojej książce przedstawia 47 porad dla każdej kobiety. Porad, ale także faktów dotyczących każdej kobiety. No dobra - może prawie każdej kobiety. Autorka przedstawia to w sposób dowcipny, zwięzły i dosyć wymowny. A najfajniejsze jest to, że te wszystkie 47 porad to krótkie historyjki i podpowiedzi jak żyć oraz jak sobie radzić. Bardzo spodobało mi się także to, że "po drodze" znajdują się z strony z zadaniami to wykonania. W książce znajdziemy takie "zagadnienia" jak wymówki, pieniądze, samotność, zmiany... i wiele, wiele innych. To wszystko tworzy niezwykle spójną i ciekawą całość.

Każda z nas z pewnością miała (lub będzie miała) w swoim życiu chwilę, kiedy uznała, że jest beznadziejna. Chwilę - czas, kiedy nic nam nie wychodzi, kiedy nic nie układa się po naszej myśli. Właśnie w takich chwilach, gdy mamy złe mniemanie o innych, a jeszcze gorsze o samych sobie warto sięgnąć po książkę "Babskie fanaberie...". Aż pewnego dnia przekonacie się, że Ania Witowska wraz ze swoją książką stała się dla Was kimś w rodzaju przyjaciółki i doradczyni. Podeszłam do tej książki w sposób dosyć specyficzny... Nie zamierzałam jej przeczytać "od już" od deski do deski, a wręcz przeciwnie. Dawkowałam ją sobie w rozsądnych dawkach, żeby jak najwięcej z niej zapamiętać. Choć muszę przyznać, że pomimo tego, że od jej przeczytania przeze mnie minął już dłuższy czas to jednak nadal często do niej zaglądam. To jedna z tych książek przy której relacja czytelnika i książki (jeśli w ogóle można o czymś takim mówić) nie opiera się po jej przeczytaniu tylko na oglądaniu jak prezentuje się na półce.

Ujmująca w tej książce jest także szczerość, która z nie bije. Autorka nie mądrzy się, ale za to nawiązuje z czytelnikiem bardzo fajny kontakt. Przez to ta książka nie ma aż tak wyraźnego wydźwięku monologu, którym niewątpliwie książki są. Pani Witowska jednak zadaje pytania, próbuje wczuć się w to co czytelnik czuje czytając dane słowo. Krótko mówiąc po prostu próbuje być w pewnym sensie obok nas. Zachęca i kusi, żeby zastanowić się nad tym co nas trapi, jakie są tego przyczyny i jak możemy temu zaradzić. W pewien sposób zmusza nas do dyskusji... i do myślenia, a jak wiadomo o problemach ludzie wolą racze zapominać niż myśleć. Tylko, że w tym wypadku mamy się zastanowić nad swoim życiem i nad poczuciem własnej wartości, a  z tym bywa różnie.

Mogliby się odezwać odnośnie tej książki osoby działające na rzecz ochrony środowiska, bowiem... można by spokojnie zmniejszyć objętość (pod względem stron) tej książki o połowę, gdyby nie fakt, że każde "zagadnienie" opisane zaledwie kilkoma zdaniami zajmujące niespełna połowę strony. Dla jednych będzie to więc wada, ale dla mnie, choć staram się dbać o środowisko jest to zaleta. Dzięki temu teksty zawarte w książce są przejrzyste i rzucają się w oczy. Przewijające się przez książkę obrazki dopełniają w bardzo przyjemny sposób całość.

"Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!" to książka, którą powinna posiadać każda kobieta. Jest przejrzyście i szczerze napisana. Autorka niczego nie owija w bawełnę i pokazuje życie takim jakie jest następne. W dodatku wchodzi w bliską relację z czytelnikiem. Nie prowadzi nie wiadomo jak długich wywodów... pisze krótko, a dobitnie. Potrafi dotrzeć do czytelnika za pomocą słów na papierze. Cała książka tworzy bardzo ładną całość - obrazki, teksty i zadania. Ania Witowska stworzyła dzieło, które może, ale nie musi coś zmienić w naszym. Jednak z całą pewnością jest to książka z którą warto się zapoznać. Chociażby przejrzeć... tu nie chodzi o to, żeby przeczytać ją od deski do deski. Chodzi o to, żeby coś z tej książki wyciągnąć... Skusicie się? A nuż coś odmieni w Waszym życiu?

Moja ocena: 8/10 Rewelacyjna!
Za możliwość poznania tej książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Feeria!