października 31, 2015

(403) Wariaci czy pozytywni zapaleńcy? Słów kilka o "Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów"

(403) Wariaci czy pozytywni zapaleńcy? Słów kilka o "Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów"
Tytuł: Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów.
Cykl: Busem przez świat. (#2)
Autor: Karol Lewandowski
Wydawnictwo SQN
Stron 334

"Młodość powinnam minąć na podróżowaniu. Dlaczego? Bo później zabraknie na nie czasu."

Karol Lewandowski, "Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów"

Jedni mówią o tym, że chcieliby podróżować, zrobić coś szalonego, zwiedzić Amerykę... Jedni o tym mówią, a drudzy to robią. Jak się pewnie domyślacie autor "Busem przez świat. Ameryka za 8 dolarów" wraz z grupką swoich znajomych należy bez wątpienia do tej drugiej grupy. W dodatku sposób na realizację swoich marzeń wybrali dosyć nietuzinkowy... odrestaurować stary bus? Zdobyć w zaskakująco szybkim tempie wizy i inne potrzebne dokumenty? Przemierzyć Amerykę wydając codziennie nie więcej niż 8 dolarów? Zebrać zgraną grupkę i się nawzajem nie pozabijać żyjąc na bardzo małej przestrzeni starego busa? Nie ma problemu! No właśnie, że problem jest... Stąd też pytanie: wariaci czy pozytywni zapaleńcy? Mimo wszystko obstaję przy tej drugiej wersji. 

"Ameryka za 8 dolarów" to kolejna podróż pana Karola Lewandowskiego jednak już w składzie innym niż podczas pierwszej wyprawy o której możemy przeczytać w "Busem przez świat" (moja recenzja). Nie zapominajmy o tym, że choć ich wyprawy to wyprawy jak z marzeń to jednak ich bohaterowie żyją w realnym świecie w którym muszą się uczyć, pracować i mają wiele zobowiązań. Mimo tego i ekipa wyprawy do Ameryki jest grupką niezwykle sympatyczną (a przynajmniej tak ich przedstawia autor). Karol - pomysłodawca i organizator, Alex  - jedyna dziewczyna w ekipie, Paziu - zapalony myśliwiec, Zysiek - autor bloga o piwie i Wuja - zapalony ornitolog. Jak widzicie to bardzo różnorodna grupa, ale na szczęście mimo sprzeczek zazwyczaj potrafią wypracować kompromis.

Na hasło "Ameryka za 8 dolarów" większość osób stwierdzi "niemożliwe", I te osoby będą mieć po części rację. Bohaterom tej książki podróżniczej rzeczywiście udaje się zwiedzić Amerykę za 8 dolarów dziennie, jednak jest to możliwe jedynie ze względu na życzliwość, którą okazują im ludzie. Czy to przez ich bloga, czy przez kontakty z poprzednich podróży czy też przez ich dosyć ekstrawagancki środek transportu. Widzicie... ważny jest fakt, żeby nie podchodzić do tej książki z zamiarem: O! Dowiem się jak wydawać podczas podróży po Ameryce maksymalnie 8 dolarów dziennie. Z takim podejściem nie wyniesiecie z tej książki nic dobrego... no może poza małym bonusikiem, ale o tym na końcu.

Uczestnicy tej podróży spotykają się z niezwykłą serdecznością ludzi, poznają wielu ciekawych ludzi na każdym kroku spotykają się z tym jak ludzie potrafią być pomocni. W swojej podróży nie są sami. Cały czas wiele, naprawdę wiele ludzi trzyma kciuki za powodzenie ich podróży, chociaż nie wszyscy wierzą, że uda im się dokonać tego co sobie założyli. Co więcej idea ich wypraw staje się coraz bliższa nam wszystkim. Kto wie? Może za kilka lat ktoś z Was pojedzie na wyprawę Busem przez świat. Blog projektu cały czas działa... i czeka na ochotników na wyprawy, nawet na te które odbędą się za kilka lat. Myślę, że biorąc pod uwagę dystanse szczególnie mechanicy zawsze mile widziani ;)

Ale wróćmy do tematu głównego... czyli książki. Karol Lewandowski opisuje przygotowania i samą wyprawę po Ameryce. Jak zwykle - dużo się działo! Czasami są to opowieści krótkie i zwięzłe, bowiem nie jest to dziennik podróży, a raczej taki pamiętnik. Stąd też mamy możliwość poznać przede wszystkim te wydarzenia, które mogą nas najbardziej zainteresować. Żeby to jednak była książka rzetelna autor umieszcza w niej także mapy, porady dla podróżników, spisy tego co biorą w podróż, jakie dokumenty muszą załatwić (warto jednak pamiętać, że w tym zachodzą delikatne zmiany!) no i oczywiście w książce pojawiają się zdjęcia, co jest niesamowicie przyjemnym dodatkiem.

Tak. Uczestnicy podróży przez Amerykę to bez wątpienia po prostu pozytywni zapaleńcy. A Karol Lewandowski to postać, która potrafi w dodatku dobrze pisać o tym co wciela w życie. "Busem przez świat" to naprawdę dobra książka zachęcająca do podróżowania. Na całe szczęście nie jest to tylko obraz rozmów, tego co zobaczyli, ale także jest to obraz paru faktów, w tym wypadku uwarunkowań pojawiających się w Ameryce. Ale, ale... największym atutem tej publikacji jest fakt, że pokazuje jak wiele można zyskać będąc uśmiechniętym, serdecznym i otwartym! Uczestnicy wyprawy przez Amerykę mają w sobie niezwykły entuzjazm i zapał (a to najważniejsze) - pokazują, że nawet te najbardziej nierealne marzenia trzeba starać się wcielać w życie... uśmiech w tym pomaga. Wiecie... w końcu dla chcącego nic trudnego! ;)

PS. Zapewniam Was, że podczas lektury tej książki uśmiechniecie się niejednokrotnie!

Moja ocena: 7+/10 Bardzo dobra z plusem!

Za możliwość poznania książki obrazującej kolejną wyprawę sympatycznego Busa i jego załogi (Bus tu jednak chyba najważniejszy ;) ) serdecznie dziękuję Wydawnictwu SQN!

października 28, 2015

(402) O miłości, która nie miała prawa zaistnieć, ale się odważyła... czyli "Dzieje Tristana i Izoldy"

(402) O miłości, która nie miała prawa zaistnieć, ale się odważyła... czyli "Dzieje Tristana i Izoldy"

Tytuł: Dzieje Tristana i Izoldy
Autor: Nieznany
Wydawnictwo MG
Stron 285

"[...] wielu bowiem ludzi nie wie, iż tego, co jest w mocy czarnoksiężników, serce ludzkie może też dokonać siłą miłości i odwagi."

Autor nieznany, "Dzieje Tristana i Izoldy"

Autor nieznany? - zapyta ktoś. Dla większości autorem "Dziej Tristana i Izoldy" jest Bedier. Co okazuje się być po części błędem jeśli wczytamy się w to co na początku nowego wydania tego niesamowitego klasyka umieściło wydawnictwo MG. "Słowo od tłumacza", którym jest Tadeusz Boy - Żeleński uświadamia czytelnikowi, że Bedier odtworzył to dzieło na podstawie dawnych legend i poematów, których autorów było wielu. Nowe wydanie tragicznej historii Tristana i Izoldy zostało także opatrzone ilustracjami, już nie wspominającej o twardej oprawie, która jednak w rzeczywistości nie jest tak różowista jak to próbuje Wam wmówić ekran komputera/komórki/tabletu. Jednak nie wydanie jest najważniejsza, a historia w nim zawarta. 

Już po pierwszych słowach tej powieści byłam przekonana o jej wyjątkowości... Autor bowiem zaczyna w ten sposób: "Panowie miłościwi, czy wola wasza usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci?". Musicie przyznać, że to dosyć niespotykane. Akcja tej powieści jest ułożona chronologicznie. Najpierw poznajemy dzieciństwo Tristana, następnie poznajemy sposób w jaki wrócił na dwór wuja Marka, jego miłość do niego, aż dochodzimy do aspektu wydarzeń, które zapoczątkowały tragedię i tak spektakularną odmianę losów młodego człowieka. Choć stworzona w średniowieczu jest to historia, która do dnia dzisiejszego nie traci na aktualności, a było to tak... 

Tristan został wysłany z misją przywiezienia królowi żony. Wybór poprzez słowika padł na Izoldę Jasnowłosą. Tristan w imieniu króla ją wywalczył, pokonując smoka. Mówi się, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami... Tak właśnie było i w tym wypadku. Matka Izoldy aby zapewnić córce miłość w małżeństwie przekazała jej towarzyszce napój miłosny, którego ta miała dolać do kielicha Izoldy i króla Marka. Niestety napój na skutek pomyłki wypiła Izolda i Tristan. Od tego momentu wszystko w tej powieści zmierza ku tragedii.
Szaleńcza miłość Tristana i Izoldy spowodowana wypiciem magicznego napoju podczas powrotu do Kornwalii ściąga na nich wiele niebezpieczeństw. Niezwykle silne uczucie, prawdziwa miłość i przywiązanie nie ma prawa zaistnieć między nami, a jednak istnieje. Niemoc bycia razem i prowadzenia wspólnego życia prowadzi do ich cierpienia psychicznego, uczucia pustki, nieszczęścia. Bohaterowie, aby dać upust swojej miłości muszą dać się porwać kłamstwom i oszustwom. Obu im jednak ciąży to na sumieniu. Kładzie cień na ich życie, a jednak mniej niż rozłąka. Są brutalnie karani przez los za prawdziwość swoich uczuć względem siebie. Muszą walczyć, pokonywać kolejne przeszkody próbując bezskutecznie znaleźć ukojenie.

O losach Tristana i Izoldy mówi się jako o najpiękniejszym poemacie na temat miłości. Nie bez powodu... Ich uczucia się niesamowicie szczere i trwałe, a jednak nie jest dane im szczęście. Można by rzec, że są sami sobie tego winni. Jednak to zagadnienie o wiele bardziej skomplikowane. Walczy w nich poczucie przyzwoitości, wierność królowi Markowi oraz miłość, którą darzą siebie nawzajem. Są wystawiani niejednokrotnie na próby, dręczeni, niespokojni. "Fatum" można by rzec. Z sytuacji Tristana i Izoldy nie ma dobrego wyjścia... W ramach ich decyzji zawsze ktoś poniesie stratę. 

Od lat "Dzieje Tristana i Izoldy" ujmują i wzruszają. W Polsce już prawie sto lat - w końcu 1917 roku Tadeusz Boy - Żeleński przeniósł tą historię do naszej kultury. To niesamowity klasyk napisany bardzo przystępnym językiem, dzięki czemu czyta się go naprawdę płynnie. Myślę, że dla niektórych to jedynie lektura szkolna... w rzeczywistości kryje ona w sobie jednak o wiele więcej. W związku z tym powinnyśmy się tylko cieszyć, że tą lekturą jest (a przynajmniej żeńska część publiczności). Możemy dyskutować o prawdziwości uczuć Tristana i Izoldy... w końcu to nie było zwykłe zakochanie, a jedynie wynik pomyłki na skutek której doszło do wypicia przez nich miłosnego napoju. Możemy. Oczywiście. Jednak o wiele ważniejsze w moim odczuciu jest już to co działo się potem - ich oddanie dla drugiego, przyjaźń, trudne losy, które zasługują na uwagę... i współczucie. To nie była ich decyzja. Ciążyło nad nimi coś silniejszego. 

"Dzieje Tristana i Izoldy" nie są kolejną pozycją typu "Romeo i Julia", choć i to kończy się tragicznie. Jedno jest pewne: dla osób lubiących klasykę to oczywiście pozycja obowiązkowa. Tak samo dla osób lubujących się w dziełach francuskich i oczywiście tych o miłości, bowiem "Dzieje Tristana i Izoldy" są takim zebraniem wszystkiego co o miłości i na jej temat można napisać. Pokazuje jej ciemne i jasne sprawki. Ta francuska legenda ujawnia przed czytelnikiem tajemnice miłości - to ile ona nam daje, ale także jak wiele bierze od nas. Szczególnie jeśli mówimy o miłości prawdziwej i naprawdę, ale to naprawdę silnej. Tej odwzajemnionej, jak i nieodwzajemnionej. Pod żadnym pozorem nie przerażajcie się osobą tłumacza, Boy - Żeleński jest jedynie atutem tej powieści. Powiedzenie, że czyta się ją jak dobrą powieść współczesną byłoby wierutnym kłamstwem. Kłamstwem jednak nie jest stwierdzenie, że czyta się ją naprawdę dobrze, choć przy tym nie przestaje się czuć niezwykłości i podniosłości jej klimatu na skutek wydarzeń do których dochodzi i oczywiście narratora, który jest istnym majstersztykiem. "Dzieje Tristana i Izoldy" będą moją szkolną lekturą. Cieszę się jednak, że miałam możliwość przeczytać je już teraz bez patrzenia na nie przez pryzmat szkoły, a przez całą gamę uczuć, która mi podczas ich czytania towarzyszyła. Co ważne wątek Tristana i Izoldy jest osią tej powieści, ale nie jej jedynym elementem. Bardzo ważne są także takie wartości w niej się pojawiające jak honor, przyjaźń, oddanie. Jeśli jeszcze nie czytaliście tej pozycji to krótko mówiąc: zmieńcie to jak najszybciej, bo naprawdę warto. 

Za możliwość zapoznania się z tą niezwykłą legendą serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG!

października 24, 2015

(401) Kilka słów o szczęściu, podarkach, dawaniu i otrzymywaniu... czyli o "Szczęściu do wzięcia"

(401) Kilka słów o szczęściu, podarkach, dawaniu i otrzymywaniu... czyli o "Szczęściu do wzięcia"
Tytuł: Szczęście do wzięcia
Autor: Jason F. Wright
Wydawnictwo WAM
Stron 167

"-Myślę, że niektórzy ludzie muszą po prostu nauczyć się dawać, mamo."

Jason F. Wright, "Szczęście do wzięcia" 

Krótka i niepozorna, a niezwykle piękna, wzruszająca i napawająca optymizmem, zachęcająca do dawania dobra. Tak w kilku słowach mogłabym opisać niesamowitą książeczkę, która ostatnio wpadła w moje ręce. "Szczęście do wzięcia" autorstwa Jasona F. Wrighta to naprawdę cudowna, bardzo treściwa powieść zaskakująca swoją małą objętością... Wierzcie mi, że to 167 stron jest niczym w porównaniu z tym jakie człowiek wyciąga profity z zapoznania się z nią. To genialna, pouczająca, idealna na prezent książka pokazująca jak ważne jest dawanie, a nie tylko branie. Powieść pod której jestem niesamowitym wrażeniem. Przepięknie pokazuje, że dla osiągania swoich celów nie można wykorzystywać innych osób, a że całe dobro, które czynimy wcześniej czy później do nas wraca... czasem w najmniej spodziewanym momencie. Czasami wystarczy malutki gest, aby zmienić nie tylko nas, ale także innych.

Główną bohaterką pozycji napisanej przez pana Wrighta jest Hope (Nadzieja), która jest młodą i niezwykle ambitną dziennikarką. Ma jasno wytyczone cele i stara się je realizować. Jej jednym z celów jest fakt napisania reportażu, który pojawi się na pierwszych stronach gazet i zapewni jej sławę, i uznanie. Jest także wielką dumą swojej adopcyjnej mamy do której trafiła na skutek dość niespodziewanych dla jej mamy okoliczności, a jednak okoliczności, które wniosły do ich życia bardzo wiele dobrego, wiele szczęścia. Pewnego dnia dziewczyna otrzymuje niespodziewany podarek i rozpoczyna śledztwo... okazuje się, że nie jest jedyną, którą to spotkało. Jej dziennikarskie poszukiwania prowadzą ją do wielu zaskakujących odpowiedzi. Jednak w historii Hope nie chodzi o rozwiązanie zagadki, a o to, czego nauczy się po drodze. O to jak bardzo jej życie zostanie wzbogacone.

Przyznam się, ze z początku podeszłam podczas czytania do tej książki dosyć sceptycznie. Poznałam małą Hope i tak zaczęłam się zastanawiać co też autor wymyśli, żeby nagle uczynić z niej dorosłą kobietę. Wiadomym bowiem było, że nie będę mogła być świadkiem jej dorastania... bo gdzie to zmieścić? Szybko jednak okazało się, że był to tylko wstęp do niezwykle ciepłej i przede wszystkim wzruszającej historii, która chwyciła mnie za serce. "Szczęście do wzięcia" to jednak przede wszystkim pozycja, która po raz kolejny utwierdziła mi w przekonaniu, że i w życiu codziennym cały czas towarzyszy nam III zasada dynamiki Newtona mówiąca o tym, że z jaką siłą będziemy działać na ciało taką samą siłą będzie działać na nas ciało. Mówiąc już tak po ludzku, odrzucając na bok fizykę: dobro, które uczynimi wróci do nas... Kto wie? Może wbrew zasadom dynamiki Newtona ze zdwojoną siłą?

Dzieło pana Jasona to książka magiczna. Powieść do której tak jak do "Małego Księcia" wraca się wielokrotnie. Niezwykle pouczająca i pokrzepiająca. W historii Hope nie brak smutnych wydarzeń, a jednak jest to powieść napawająca pozytywnym uśmiechem, a przy tym jedna z tych, które czyta się z rumieńcami na twarzy. Fabuła jest krótka i bardzo zwięzła, a mimo to autor znalazł w niej miejsce na całą gamę emocji występujących w odpowiednim momencie i czasie. Bohaterowie to osoby, których sami chcielibyśmy poznać i z którymi chcielibyśmy przebywać. Co bardzo, ale to bardzo także mi się spodobało to fakt, że Hope nie jest bohaterką bez skaz, ale ma dobre serce. Nie zawsze postępuje godnie i właściwie, ale serce ma wielkie. Stąd też jej postać bardzo polubiłam. Ta powieść przedstawia nam taki wycinek z jej życia... Myślę, że jeden z tych najmagiczniejszych i najwięcej wnoszących do jej dalszego funkcjonowania.

Nie mogę wyjść ze zdumienia, że wydawnictwo WAM zdecydowało się na wydanie tej książki 21 października, a nie pod koniec listopada lub w grudniu. Za chwilkę wyjaśnię dlaczego. Ta książka pachnie świętami już od pierwszej strony, a jej głównym tematem są bożonarodzeniowe słoiki. Jeśli przyjrzycie się uważnie stronie tytułowej, ale od tytułu dostrzeżecie fakt, że jej oryginalny tytuł do "Christmas jars" czyli krótko mówiąc "Bożonarodzeniowe słoiki", To w dużym skrócie tradycja polegająca na obdarowywaniu ludzi w wigilię słoikami z drobniakami, które zbiera się przez cały rok. Wybiera się je jednak dopiero na tydzień przed świętami Nie chodzi w tym jednak o same kwoty, które się w tych słoikach znajdują, a o naukę dzielenia się i dawania coś z siebie innym. Napis na okładce "Szczęścia do wzięcia" mówi o tym, że jest to książka, która rozpoczęła najpiękniejszą charytatywną akcję w historii Ameryki. Bardzo mnie to zaciekawiło, więc próbowałam znaleźć informacje o tej akcji w internecie. Niestety w polskim internecie nie udało mi się takowych zbytnio odnaleźć, jednak po wpisaniu "christmas jars tradition" sytuacja stała się o wiele jaśniejsza. I tego mi w tej pozycji zabrakło, jednak tu już można mieć pretensje do wydawnictwa... myślę, że takie słówko od tłumacza na temat tej akcji w rzeczywistości byłoby bardzo fajnym dodatkiem. Na szczęście te bożonarodzeniowe słoiki i historia Hope jest tak naprawdę symbolem tego, że dobro można czynić cały rok, a nie tylko od święta.

"Szczęście do wzięcia" to idealny prezent i pozycja, która totalnie, obłędnie mnie zachwyciła i rozkochała w sobie. To książka wyjątkowo bliska mojemu sercu, poprawiająca nastrój i naprawdę pozytywna. W dodatku inspiruje do czynienia dobra. Powiem / napiszę Wam, że to jedna z tych uniwersalnych książek, które można czytać przez lata, a zawsze będą aktualne.... Ta książka ZAWSZE będzie niezwykle wartościową lekturą. I wiem, ba! Jestem przekonana, że ja swojego egzemplarza nikomu nie oddam. Wiem jednak także, że niejednej osobie tą książkę podaruję. To pozycja, którą moim zdaniem każdy powinien przeczytać. Tym bardziej, że wręczanie słoików, które jest jednym z bardzo ważnym aspektem tej powieści odbywa się do dzisiaj. Mam nadzieję, że słoiki przestaną nam się tylko kojarzyć z przetworami lub idiotycznym programem telewizyjnym, a za to staną się dla nas symbolem serdeczności, bezinteresownej pomocy. Takim moim małym marzeniem jest to, żeby ta książka wpadła w jak najwięcej par rąk... Jest tak niesamowicie pouczająca i piękna, że nie wyobrażam sobie, żeby mogła przejść bez większego echa. Pamiętajcie, że Wasz jeden gest może odmienić życie innej osoby, a Wy nawet nie będziecie sobie z tego zdawać sprawy. Wiecie... "Szczęście do wzięcia" łapie mnie za serce jeszcze jednym. Pokazuje dobro, miłość i to jacy dobrzy ludzie żyją na świecie, a nie zarzuca nas wszystkimi problemami tego świata. Jest taką nadzieją... Ta książka przypomina, że w świecie jest wiele dobrych uczynków. OGROMNIE Wam ją polecam! Przeczytanie tej książki zajmie Wam naprawdę mało czasu, a da ogromnie dużo.

Dla zainteresowanych: strona o tradycji świątecznych/ czy też bożonarodzeniowych słoików: http://christmasjars.com/

Blog na którym ludzie dzielą się swoimi historiami związanymi z tą niezwykłą tradycją. Znajdziecie tam historie obdarowujących jak i obdarowywanych :) http://christmasjars.blogspot.com/

I wreszcie: akcja polska, także związana ze słoikami, która ma wnieść odrobinę światła do życia dzieci kochających czytać, lecz niewidomychhttp://www.deon.pl/szczesciedowziecia/o-akcji/art,1,wspieramy-dzieci-ktore-kochaja-czytac-a-nie-moga.html

Za możliwość poznania tej niesamowitej książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu WAM!

PS. Ostrzegam, że usłyszycie o tej książce na moim blogu jeszcze niejednokrotnie! ;) 

października 22, 2015

(400) Wyniki konkursu

Witam wszystkich! :-) Dzisiaj wyjątkowy numer posta... 400. Nie przypuszczałam, że wytrzymamy ze sobą tak długo... jednak o tym innym razem ;-)

Dzisiaj wyniki konkursu w którym mogliście wygrać książkę "Pocałunki piasku", której recenzja znajduje się oczywiście na moim blogu.

Na wstępie...
Wybór był bardzo trudny.  Każda z prac była inna... pojawił się w nich między innymi list, piosenki, film i nie tylko. KAŻDA z prac była niesamowita i naprawdę wartościowa.  Nagroda jest jednak jedna i wędruje do osoby o nicku.... misian.

Za ciekawe i poruszające przedstawienie przyjaźni jako najważniejszej wartości, za nutkę muzyki i za naprawdę ciekawe podejście do tematu.

Świetne były też jednak prace... pani Agnieszki Kaniuk (trzymam kciuki! ) i pani Izabeli Łęckiej.
Wszyscy uczestnicy stworzyli bardzo inspirujące prace... mam nadzieję, że już niebawem będę mogła zaprosić Was do udziału w kolejnym konkursie.

Pozdrawiam!  :-)

października 20, 2015

(399) Znów nadejdzie świt

(399) Znów nadejdzie świt
Tytuł: Znów nadejdzie świt
Autor: Anna J. Szepielak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Stron 478

"Każda przeszłość ma sekrety, które lepiej zostawić w spokoju. bo już niczego nie zmienią, a mogą namieszać." 

Anna J. Szepielak, "Znów nadejdzie świt"

Jednym z największych szczęść Książkoholików jest sięgniecie po naprawdę dobrą literaturę. To jednak nie zawsze ma okazję się stać podczas czytania utworów współczesnych polskich pisarzy co bywa odrobinę... deprymujące. Na szczęście ja należę do tej grupy szczęśliwców, którzy sobie upatrzyli naprawdę dobrą polską literaturę. W tej kategorii u mnie faworytem jest twórczość Anny J. Szepielak. "Znów nadejdzie świt" to po "Wspomnieniach w kolorze sepii" moje drugie spotkanie z jej twórczością. Jeszcze bardziej udane, interesujące, absorbujące i zaskakujące. Tą powieścią autorka tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że po jej książki naprawdę warto sięgać i tym samym wskoczyła na listę moich ulubionych pisarzy. "Znów nadejdzie świt" to powieść wielopokoleniowa z początku przenosząca nas do drugiej połowy XIX wieku... jednak na końcu spotkamy się w 2014 roku. 

Karolina jako sześcioletnia dziewczynka została osierocona. Ta mieszkanka Galicji Zachodniej jest osóbką dosyć skrytą. Trwa wiernie przy swoim mężu Jędrzeju będąc dla niego nieocenioną podporą i wsparciem. Czas, który spędziła na pobliskim dworze rzucił się cieniem na jej życie. Teraz, brzemienna ma nadzieję wreszcie doznać spokoju i wieść zwyczajne życie u boku najbliższych sobie osób. To jednak okazuje się marzeniem trudnym do spełnienia... ta silna młoda kobieta - dzisiaj i jutro będzie musiało pokonać niejedną wyboistą drogę. Jednak bezwarunkowa miłość i wsparcie z niej wynikające potrafi pokonać naprawdę wiele przeszkód... nawet tych największych. 

Ponad sto lat później toczy się historia Elwiry, dalekiej potomkini Karoliny, Elwira jest młodą kobietą spodziewającą się dziecka i raczej nie jest zainteresowana historią swojej chłopskiej rodziny. Zmienia się to jednak odrobinę pod wpływem jej przyjaciółki Joanny, która sama od pewnego czasu zaczęła się żywo interesować genealogią swojej rodziny. Elwira jednak żyje tym co teraz i nigdy tak na poważnie nie przysłuchiwała się opowieściom swojej prababki Basi. Co okazuje się być w pewnym momencie błędem, ponieważ historia sprzed 150 lat rzuca się cieniem także na jej teraźniejszość, którą tak sobie ceni. Mawia się, że "historia kołem się toczy". Historia Elwiry jest tego najlepszym przykładem. Ta młoda, żywiołowa kobieta będzie musiała stanąć przed wyborami podobnymi do wyborów, które musiały podejmować jej babki. 

Na pierwszym miejscu pragnę zaznaczyć bardzo ważną rzecz... Choć "Znów nadejdzie świt" jest częścią cyklu to jednak każda książka wchodząca w jego skład tworzy odrębną historią... oczywiście z małymi nawiązaniami do poprzednich części. Myślę jednak, że poznanie całego cyklu jest prawdziwą frajdą. Mimo, że wiąże się z pewnym niebezpieczeństwem. Cykl Anny J. Szepielak bardzo wyraźnie pokazuje jak ważne i jak ogromnie ciekawym oraz wzbogacającym doświadczeniem jest znanie historii swojej rodziny - najlepiej kilka pokoleń wstecz, a jak wiadomo nie zawsze dostatecznie dobrze znamy historię swoich rodziców, a co dopiero babek, prababek, praprababek itd... itd. Pani Szepielak swoimi książkami niesamowicie pobudza ciekawość dotyczącą losów naszych przodków, zachęca do poszukiwań i pokazuje, że każde pokolenie ma jakieś swoje tajemnice i historie warte bez wątpienia uwagi. 

Przyznaję, że podczas zapoznawania się z pierwszymi stronami tej powieści byłam w szoku. Miałam bowiem przyjemność zapoznać się z powieścią "Wspomnienia w kolorze sepii" i w tamtym utworze większość wydarzeń rozgrywała się w teraźniejszości. Tu sytuacja wygląda zupełnie na odwrót, bo jednak losy Karoliny oraz jej dzieci są tu opisane najobszerniej, a losy Elwiry (jako dorosłej kobiety) zajmują zaledwie 1/4 tej powieści co nie było dla mnie żadnym minusem. Pani Anna w swojej książce przedstawia losy chłopskiej rodziny, która skrywa pewną tajemnicę. Nie ma tu miejsc na gorące romanse, wielkie uniesienia tylko prawdziwe realia życia w latach osiemdziesiątych XIX wieku pod zaborami. Następnie poznajemy dalsze losy rodziny na początku XX wieku oraz w okresie I wojny światowej - nie ma tu jednak jej wyraźnego obrazu, bowiem akcja toczy się na wsi i to życie tych zwykłych chłopów jest tym elementem najważniejszym. Następnie autorka przenosi nas w czasy komunizmu - jedzenie na kartki, kombinowanie szklanek na komunię, radość z Fiata, żeby potem przerzucić nas do 2014 roku, którego ważnym elementem jest konflikt na Ukrainie. Przez to ta powieść stała się dla mnie niesamowicie realna i bliska. Tak jakby rzeczywiście teraz w uroczej miejscowości nad Czarnym Potokiem mieszkała Elwira wywodząca się z chłopskiej rodziny skrywającej niejedną tajemnicę. 

Właśnie w tych zmianach czasu akcji widać geniusz (tak!) pisarski pani Szepielak. Niesamowity i niebanalny język dostosowany do ram czasowych w których umiejscawiania akcję swojej powieści. Świetne wniknięcie w mentalność ludzi na przestrzeni lat, rzetelne oddanie realiów czasów. To wszystko spowodowało, że czas spędzony przy powieści "Znów nadejdzie świt" był prawdziwą ucztą literacką. I choć "Wspomnienia w kolorze sepii" baaardzo mi się podobały to jednak tą powieścią autorka bije poprzednią na głowę. Uważam za wielką sztukę stworzyć naprawdę piękną i ciekawą powieść bez wielkich zwrotów akcji, romansów i afer. Pani Annie J. Szepielak to się udało. Stworzyła silne, mądre bohaterki i ujęła mnie swoją powieścią, jej klimatem. Myślę, że jeśli przeczytałabym Wam fragment tej powieści bez problemu moglibyście osadzić akcję w pewnych ramach czasowych. I oczywiście - może nie ma w tym nic niezwykłego, kiedy czas w książce pojawia się jeden. Jednak w tej powieści jest ich minimum trzy. Ale i takie cuda pani Szepielak potrafi ze swoim piórem wyrabiać. Inny tok myślenia bohaterów... świetnie widać zmiany zachodzące w ludziach i ich wychowaniu. Pani Szepielak zaczarowała zwyczajne życie. 

"Znów nadejdzie świt" to powieść słodko - gorzka. W jej fabule znajdziemy miejsce na miłość, szczęście, niekiedy sielankę, ale także na cierpienie i różne tragedie. Ot, zwykłe ludzkie życie. Jest w niej zawarte tyle treści, że jestem pod wrażeniem stosunkowo małej ilości stron z której jest złożona. Jednak nie o stronach tej powieści zamierzam mówić / pisać, a o tym, że autorka pobudza nas do bycia czytelnikiem czynnym, a nie tylko biernym. Widzicie.,. w tej powieści jest ukryta niejedna tajemnica, a jednak autorka postanowiła nie przedstawiać nam wszystkiego czarno na białym. Muszę przyznać, że było to ze strony autorki posunięcie bez wątpienia przebiegłe, które bardzo zaangażowało mnie w lekturę tej książki i dawało niemałą satysfakcję, kiedy udało mi się połączyć niektóre fakty w całość. W dodatku "Znów nadejdzie świt" to jedna z tych książek o których mogłabym pisać i pisać... Chyba już tylko jednak wystarczy dodać, że to dzieło naprawdę świetne i gdybym stosowała skalę w ocenianiu to bez wątpienia i bez najmniejszego wahania dostałaby ode mnie 10/10! Za to rumieńce podczas lektury, intrygującą fabułę, przejęcie losami bohaterów, genialny, plastyczny język i za możliwość oderwania od świata. POLECAM!

Za możliwość poznanie GENIALNEJ powieści pani Szepielak serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

października 18, 2015

(398) Przypominam o konkursie!

(398) Przypominam o konkursie!
Uwaga! Jeszcze tylko do jutra (do północy) można nadsyłać prace na konkurs w którym nagrodą jest książka "Pocałunki piasku" :) 



Pozdrawiam :) 


października 13, 2015

(397) Klątwa utopców

(397) Klątwa utopców
Tytuł: Klątwa utopców
Autor: Iwona Banach
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Stron 400


"Pocałunki w deszczu są bardzo romantyczne tylko na filmach, w życiu kończą się stłuczeniami i bólem w okolicy kości ogonowej, kiedy pies, nie bardzo rozumiejąc ludzką naturę, postanowi łagodnie, aczkolwiek stanowczo przerwać te dziwne wygłupy i wepchnie człowieka do wody, na której dnie pełno jest odpowiednio śliskich głazów." 



Iwona Banach, "Klątwa utopców"

Iwona Banach to autorka takich książek jak "Szczęśliwy pech", "Lokator do wynajęcia" czy "Klątwa utopców". To właśnie przy okazji tej trzeciej pozycji mogłam zapoznać się z twórczości pani Banach. Okazało się to jednak zadaniem trudnym i żmudnym (szczególnie na początku), bo choć wiedziałam, że jest to książka pełna humoru, który nie każdemu może odpowiadać to jednak we mnie wywołała z początku skrajnie złe emocje, bowiem ten humor okazał się być... głupi. A ja przede wszystkim cenię sobie humor mądry i inteligentny, a nie do bólu głupi. Niestety tym obdarzyła nas w moim odczuciu autorka... szczególnie na pierwszych stronach. Potem było troszkę lepiej, a jednak ja mam cały czas wrażenie, że czas spędzony przy tej książce był niestety czasem, który można było spędzić o wiele lepiej. Nie zrozumcie mnie źle. Cenię sobie funkcję książki rozluźniającą i nie uważam, że każda książka powinna być arcydziełem literackim. Jednak uważam, że nawet książka, która ma nas rozbawić powinna plasować się na bardzo dobrym poziomie, a nie zaledwie dobrym jak to się dzieje według mnie w aspekcie książki Iwony Banach.

Dla mnie ta powieść jest szalona i zaplątana od pierwszych i przede wszystkim na pierwszych stron. Autorka zarzuca nas tyloma tekstami, zdarzeniami, że momentami aż trudno się połapać o co tak naprawdę chodzi. Nie jestem zwolenniczką długich opisów itp., jednak uważam, że i to jest w książce potrzebne. Mi tego w tej powieści zabrakło. I choć plusem powinno być wrzucenie od razu w wir wydarzeń, to jednak w tej książce jest to dla mnie minus, bowiem autorka nie pozwala oswoić nam się ze swoim językiem. Iwona Banach próbowała stworzyć komedię kryminalną, a mam wrażenie, że stworzyła komedię kryminalną na pogranicze z absurdem...

Główna bohaterka - Dagmara dostaje bojowe zadanie - ma znaleźć pomoc domową dla swojego dziadka, Generała. Jednak już po dotarciu do dziadka zaczynają dziać się dziwne rzeczy... zostawiła klucze w domu, jej matka nagle postanowiła wyjechać do Turcji, jej dziadek z jej najlepszą przyjaciółką uciekają, ktoś zaczyna im grozić. Dagmara odbiera swojego narzeczonego Filipa wraz z jego znajomymi Michałem i Andżeliką. Idiotyczny Filip zachowujący się jak baba w każdym wydaniu, w MIARĘ normalny Michał i różowa Andżelika zachowująca się... idiotycznie. Grupka zaczyna uciekać, ponieważ boi się drzwi oblanych keczupem. W ten oto sposób po śladach dziadka trafiają do wsi Utopce i do ich specyficznych mieszkańców. W czym problem? We wsi ktoś zaczyna mordować ludzi, wszyscy o czymś wiedzą, a tylko Dagmara trwa w (nie)błogiej wiedzy.

Bohaterowie od pierwszych stron są moim zdaniem nie zabawni, lecz głupi. Tu prim wiedzie Andżelika, Filip i niestety główna bohaterka. Nie bójcie się jednak. Trafiają się także postacie... hm... normalniejsze. I chociaż postacią, którą bardzo polubiłam (choć normalna nie jest) jest postać Kusiakowej - kobiety, która budzi strach, irytację, ale jest postacią niezwykle intrygująca i z lekka szaloną widzącą wszędzie diabła... Jednak momenty w których występuje się momentami najlepszymi w tej książce. Te momenty są tymi momentami najlepszymi pod względem humorystycznym. Żeby nie być niesprawiedliwą muszę dodać, że i inspektor Kotek wnosi do tej książki wiele dobrego jeśli chodzi o kreację postaci. Najmniej dobrego wnoszą niestety postacie pierwszoplanowe. Troszkę naciągane jest moim zdaniem to, że w grupie pięcioosobowej wszystkie pięć osób są takimi barwnymi ziółkami...  No, ale cóż - taki autorka miała pomysł.

Jeśli szukacie  wątku miłosnego to w tej książce go znajdziecie. Jeśli szukacie wątku kryminalnego - ta książka będzie odpowiednią pozycją dla Was, jednak tylko po części. Wątek kryminalny, bowiem jest i  nie jest nawet absurdalny co jest plusem w tej pozycji, a nawet jej największym atutem. Nie jest jednak zbytnie ambitny... zresztą jak wszystko w tej książce. Staje się jednak momentami naprawdę intrygujący, choć jego zaplątanie niejednokrotnie mnie irytowało, ponieważ jak na mój gust było w nim za dużo zwrotów akcji i w mojej głowie zaczynała kiełkować myśl: "Dobra, a kiedy dowiem się w końcu o co chodzi w tym naprawdę?".

"Klątwa utopców" przyznaję, że jest książką przy której parę razy się uśmiechnęłam... jest jednak także powieścią, która o wiele częściej niż mnie śmieszyła mnie po prostu irytowała. Żałuję, że moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Iwony Banach (i chyba niestety ostatnie) okazało się być dla mnie spotkaniem tak niefortunnym. Zdaję sobie doskonale sprawę, że twórczość tej Pani ma wielu fanów, jednak jak się okazuje ja do nich należeć nie będę. Dla mnie "Klątwa utopców" jest książką dobrą, może i bardzo dobrą na rozluźnienie, jednak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jest bardzo dużo lepszych książek. Doceniam klimat książki, który ma w sobie coś wakacyjnego i tajemniczego, pokazującego, że obok nas dzieją się rzeczy niesamowite. Doceniam pomysł autorki na wątek kryminalny, doceniam jej kreację Kusiakowej i komisarza Kotka jednak nie mogę zdzierżyć prawie zerowego poziomu inteligencji głównych bohaterów (po studiach - wykształconych!) i ich natężenia. Przyznaję, że pod koniec to się troszkę normuje, jednak cały czas nie jest to książka o której mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że warto po nią sięgnąć. Z ciekawości proszę bardzo... Jednak moim zdaniem język autorki jest słaby, a i ogólny wygląd książki w moim odczuciu wypada słabo. Z przykrością przyznaję, że swoją przygodę z twórczością pani Banach kończę... A Was ani nie zachęcam ani nie zniechęcam, bowiem to jedna z tych książek, że ile czytelników tyle opinii.

Za możliwość zapoznania się z powieścią pani Banach serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

października 10, 2015

(396) Ale historia... Mieszko, ty wikingu!

(396) Ale historia... Mieszko, ty wikingu!
Tytuł: Ale historia... Mieszko, ty wikingu!
Seria: Ale historia... (#1)
Autor: Grażyna Bąkiewicz
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Stron 225

"Nazywam się Aleks i mam dwanaście lat. Moim największym problemem jest to, że nie trafiam tam, gdzie powinienem."

Grażyna Bąkiewicz, "Mieszko, ty wikingu!"

Recenzja dość nietypowa, bowiem recenzja książki dla uczniów podstawówki. I chociaż u mnie od tego momentu w życiu już daleko to jednak lubię takie edukacyjne nowinki także dla tych najmłodszych uczniów. "Mieszko, ty wikingu!" z serii "Ale historia,,,": jest jedną z takich pozycji, Nie spodziewałam się jednak, że będę się przy niej tak dobrze bawić... Jednak książka Grażyny Bąkiewicz jest świetnym uzupełnieniem wiadomości na temat państwa Mieszka. Autorka przemyca w swojej książce wiadomości na temat państwa Polan, a przede wszystkim na temat Mieszka, które są niezbędne dla każdego czwartoklasisty. Myślę, że przeczytanie tej książki nie wystarczy do zdania sprawdzianu na sześć, ale jestem pewna, że ta pozycja wystarczy, żeby zainteresować historią młodego człowieka w ogóle i będzie świetnym uporządkowaniem wiedzy.

Grażyna Bąkiewicz to historyk, nauczycielka i pisarka. "Mieszko, ty wikingu!" nie jest jej pierwszą książką, ale pierwszą na której przeczytanie się skusiłam. Pozostałe, a w tym między innymi "Muchy w butelce", "O melba" przeszły jak dla mnie jakoś bez większego echa. Ta jednak jest pozycją tak nietuzinkową, że osoby mające w rodzinie (i nie tylko) dzieci uczęszczające do podstawówki nie mogą koło niej przejść obojętnie. Jednak nie tylko jej nietuzinkowość jest powodem dla którego nie można obok niej przejść obojętnie. Drugi powód to fakt, że jest po prostu rewelacyjne, napisana z naprawdę dużą pomysłowością. Tak się zachwycam i zachwycam, a Wy nadal tak naprawdę nie wiecie nad czym... czas to zmienić!

Aleks ma dwanaście lat i żyje w przyszłości. W czasach, kiedy podróże do przeszłości nie stanowią najmniejszego problemu, a lekcje historii wyglądają dosyć... hm... specyficznie. Nauczyciel Aleksa jest zwany popularnie Cebulą, ponieważ nosi na siebie tyle warstw ubioru ile cebula. W czasach w których żyje główny bohater ludzie posiadają całą wiedzę w małym paluszku ( w dosłownym tego słowa znaczeniu! ), a lekcje historii mają po prostu za zadanie pomóc ją zrozumieć i samemu ją odkrywać. W tym celu uczniowie na lekcjach pana Cebuli przenoszą się do przeszłości próbując rozwiązywać jej zagadki. Problem w tym, że Aleks bardzo często się podczas tych wędrówek gubi i trafia w niewłaściwe miejsca i czasy. 

Podczas jednej z lekcji historii klasa Aleksa ma za zadanie zbadać losy Mieszka. Dla grupy do której należy Aleks okazuje się to jednak trudniejsze niż myśleli, a w dodatku bardziej niebezpieczne... Grupa dostaje się bowiem w ręce handlarzy niewolnikami. Na szczęście istnieją jeszcze osoby, które myślą trzeźwo i potrafią się odnaleźć w (prawie) każdej sytuacji. Główny bohater będzie musiał zmierzyć się z problemem jakim jest zatrucie wody, tajemnicza wiadomość dla Mieszka, uwolnienie przyjaciół z rąk wroga. Podczas tej wyprawy zdobędzie jednak niebywałą wiedzę i moc nowych doświadczeń. 

Warto pamiętać, że w książce "Mieszko, ty wikingu" to właśnie historia Mieszka jest historią najważniejszą. I z tym autorka poradziła w sposób mistrzowski! Autorka przemyca w swojej książce informacje o tym jak budowano grody, o wojnach, założeniu państwa Polan, ożenkach Mieszka...itd. Robi to za pomocą dialogów (akcji właściwej) jak i za pomocą krótkich komiksów o tytułach takich jak: "Rozmowa Dąbrówki z Mieszkiem przy posiłku" podczas której dowiadujemy się dlaczego Dobrawa nie chciała jeść czy chociażby "Ptasie plotki" jako wytłumaczenie słowa "Polska". Kolejnym atutem publikacji Naszej Księgarni jest fakt, że większość stron tej książki jest opatrzona bardzo ładnymi i pobudzającymi wyobraźnię ilustracjami Artura Nowickiego. 

Grażyna Bąkiewicz stworzyła naprawdę niesamowitą książkę dla młodszych czytelników. Oprócz tego, że jest wciągająca jest w dodatku niezwykle pouczająca. A co najważniejsze zaciekawi także czytelników, którzy historią nie są zainteresowani nawet w jednym procencie... istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że po lekturze tej książki to się zmieni. Przygody Aleksa są bardzo ciekawie i krótko mówiąc porywające (szczególnie dla młodszego czytelnika!). Nie brak w niej humoru, wyrazistych postaci (które znajdą się w każdej klasie) oraz ciekawostek. Piękne ilustracje, ciekawa fabuła i rzetelne, a przede wszystkim nienatarczywe przekazywanie informacji spowodowało, że pozycja ta staje się książką idealną dla każdej młodej osóbki zaczynającej swoją przygodę z historią. W związku z tym jeśli macie tylko jakiś czwarto/piąto/a nawet szóstoklasistów w domu lub w okolicy to koniecznie podsuńcie im tą książkę, bo warto!

Za zapoznanie się z tą nietuzinkową pozycją serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nasza Księgarnia!

października 05, 2015

(395) KONKURS

(395) KONKURS

Dzisiaj, tj. 5 października swoją premierę miała książka Reyes Monforte pt.: "Pocałunki piasku", którą miałam możliwość zrecenzować jeszcze przed jej premierą (moja recenzja) . 

Z tej okazji postanowiłam zorganizować mały konkurs :) 

REGULAMIN UDZIAŁU W KONKURSIE

1. Organizatorem konkursu jestem ja jako właścicielka bloga KSIĄŻKI - INNA RZECZYWISTOŚĆ. 
2. Konkurs trwa od 20:26 dnia 05.10.2015 roku do 19.10.2015 roku do godz. 24.00.
3. Zadanie konkursowe brzmi w następujący sposób:

Dla głównej bohaterki książki "Pocałunki piasku" najważniejszymi wartościami są wolność i miłość. A dla Ciebie? Przedstaw w dowolnej formie (opowiadanie, wiersz, rysunek, odpowiedź na zasadzie: argument - teza itd.) co dla Ciebie jest najważniejszą wartością. Ważne, aby w pracy zostało podane uzasadnienie. 

4. Rozwiązania należy przesyłać na adres mailowy organizatora tj. alicjaszerment@gmail.com wraz z nickiem/ imieniem i nazwiskiem autora.
5. Wyniki zostaną ogłoszone do 21.10.2015 roku do godziny 24.00. 
6. Nagrodą dla zwycięzcy będzie książka Reyes Monforte pt. : "Pocałunki piasku".
7. Fundatorem nagrody jest Wydawnictwo WAM.

8. Dodatkowo: będzie mi bardzo miło, jeśli opublikujecie na swoim blogu baner konkursowy podlinkowany do tego posta :) 

Pozdrawiam i zachęcam do udziału!

października 03, 2015

(394) Pocałunki piasku

(394) Pocałunki piasku
Tytuł: Pocałunki piasku
Autor: Reyes Monforte
Wydawnictwo WAM
Stron 496

PREMIERA: 5 PAŹDZIERNIKA 2015 ROKU

"W jej duszy zaczęła kiełkować myśl: "Może przeznaczenie tak właśnie zdecydowało, że...". Nie dopowiadała tego do końca: nie znosiła mówić o przeznaczeniu. Był to zwykle tylko pretekst, żeby usprawiedliwić fakt, iż życie bawi się kosztem czyjegoś cierpienia." 

Reyes Montforte, "Pocałunki piasku"

Tyle się teraz mówi o islamie, o tym jak bardzo różni się kultura zachodnia od wschodniej. Na rynku wydawniczym w związku z tym pojawia się coraz więcej książek tą tematyką inspirowanych. Jedną z tego typu powieści jest utwór Reyes Monforte pt.: "Pocałunki piasku", która swoją premierę będzie miała 5 października. Wcześniej w Polsce ukazały się już inne powieści autorki tj.: "Niewierna", "Burka miłości" i "Okrutna miłość". W swoich powieściach Monforte niejednokrotnie porusza tematykę wschodu. Wszystkie te powieści są na świecie powieściami bestsellerowymi. A co dla mnie o wiele ważniejsze... wszystkie one są historiami opartymi na faktach, przez co niejednokrotnie porażają i zaskakują. Myślę, że co dzień większość z nas nie zastanawia się nad problemami jakimi jest niewolnictwo, dyskryminacja kobiet i inne problemy, które cały czas dotykają niestety nie tylko kraje Trzeciego Świata. 

Reyes Monforte jest hiszpańską pisarką, której zainteresowania wkraczają w obręb kultury wschodniej. Jej najnowsza powieść wydana w Polsce, "Pocałunki piasku" opowiada historię pięknej dziewczyny pochodzącej z wydm Sahary. Laia jako dwunastolatka w ramach akcji charytatywnej została wysłana na wakacje do Hiszpanii. Tam jednak okazało się, że dziewczynka ma poważną wadę serca, więc jej pobyt w Hiszpanii został przedłużony. Jej nowi rodzice Letycja i Sandro otoczyli ją opieką i miłością na którą nigdy nie mogła liczyć będąc na Saharze. Dziewczyna wyrosła na piękną i mądrą kobietę z planami na przyszłość, które jednak planowała zrealizować w Hiszpanii nie wracając na Saharę. Szczęśliwie zakochana, z całym życiem przed sobą. Jednak jak wiadomo: Człowiek planuje, a Pan Bóg krzyżuje...

Laia miała za sobą niewolniczą przeszłość o której jednak nie wiedzieli nawet jej najbliżsi. Są bowiem tajemnice, które parzą i palą... tajemnice, którymi nie chce się podzielić z nikim. Te niewyjawione nikomu tajemnice postanowiły upomnieć się o dziewczynę odbierając jej to co dla niej najcenniejsze: wolność i miłość. Mówi się jednak, że miłość potrafi pokonać wszystkie najtrudniejsze przeszkody, a tak długo jak istnieje wiara istnieje też nadzieja. Ta młoda kobieta i jej ukochany Julio muszą pokonać naprawdę wiele przeszkód, jednak posiadają wokół siebie dobrych ludzi, którzy mogą im w tym pomóc... To będzie próba siły. 

Według autorki recepta na naprawdę świetną książkę przedstawia się w następujący sposób: historia trudnej miłości, egzotyczne przygody i plastyczne opisy. Historia miłości przedstawiona przez panią Reyes nie jest moim zdaniem historią trudnej miłości, a raczej historią miłości, która napotyka na swojej drodze wiele przeszkód. Egzotyczny przygody - tak, tego ta powieść jest pełna. To jedna z tych książek, które czyta się z zapartym tchem, oczekując co się za chwilę wydarzy. Ta powieść ma 500 stron, ale właśnie przez jej szybką akcję i swego rodzaju nieobliczalność nie odczułam w ogóle jej objętości. Trzeci punkt przepisu na świetną powieść według autorki to plastyczne opisy i muszę przyznać, że i tego w tej powieści nie zabrakło. Tu na pierwszy plan wysuwają się niesamowite opisy Sahary, jej skwaru, bezkresu i jej niezwykłej siły. Mimo wszystko to tylko niektóre czynniki, dzięki którym mogę śmiało powiedzieć, że książka Monforte to świetna pozycja na rynku wydawniczym.

Chociaż "Pocałunki piasku" to powieść reklamowana przede wszystkim jako historia saharyjskiej dziewczyny to jednak jest to także historia ojca jej narzeczonego, Carlosa. Autorka wprowadza jego postać do akcji książki w sposób dosyć niepozorny, więc na pewno nie nachalny. Z początku więc nie przykładałam dużej uwagi do jego roli w tej powieści co jak się okazało - było dużym błędem. Carlos to postać zyskująca z każdą stroną na znaczeniu, bowiem historia jego młodości, którą spędził w rejonie Sahary w pewnym momencie zaczynam się ściśle wiązać z historią miłości Julio i Laia'i. A co najważniejsze: jest niesamowicie ciekawa. Byłam pod wielkim wrażeniem tego jak autorce udało się połączyć wszystkie wątki. Wielkim wrażeniem!

I choć autorce należą się wielkie brawa za wszystko o czym napisałam powyżej to należą jej się jeszcze większe brawa za ukazanie problemu niewolnictwa. Niewolnictwa "cywilizowanego", współczesnego, cały czas występującego na świecie. Reyes Montforte ukazuje rzeczywistość kobiet żyjących w Afryce Zachodniej. W swojej powieści pokazuje jednak los kobiet zniewolonych oraz wolnych. Autorka ustami swoich bohaterów opowiada, a także krytykuje bierność świata (i ludzi) względem problemu niewolnictwa. Pokazuje zaślepienie niektórych ludzi i ich wiarę w to, że na świecie problem niewolnictwa już nie istnieje. Autorka "Pocałunków piasku" kieruje na to zdecydowanie nasze spojrzenie. Kieruje, a zarazem chwyta za serce. To jeden z powodów dla których ta powieść zapada w pamięć. 

"Pocałunki piasku" nie są pozycją bez wad. Laia i Julio to bohaterowie, którzy niestety momentami mnie irytowali. Co jest z jednej strony wadą, a z drugiej strony zaletą, bowiem przez to są to postacie niezwykle rzeczywiste. Reasumując jednak powieść Reyes Montforte to świetna, porywająca książka ukazująca problem niewolnictwa, który cały czas istnieje. To powieść barwna, wciągająca i pełna dramatycznych zwrotów akcji, przez co czyta ją się z zapartym tchem. Reyes Monforte stworzyła książkę dopracowaną i zaskakującą z naprawdę ciekawą fabułą. Posługuje się dosyć specyficznym językiem (co nie oznacza, że ciężkim!) do którego jednak bardzo szybko się przyzwyczaiłam. Przy tym wszystkim jej język jest niezwykle plastyczne, a opisy barwne. Krótko mówiąc: Książka "Pocałunki piasku" to powieść, której naprawdę warto poświęcić czas - pełna emocji, wrażeń, akcji, a przy tym niezwykle pouczająca  i otwierająca oczy na świat i problem niewolnictwa.

Za możliwość zapoznania się z powieścią "Pocałunki piasku" serdecznie dziękuję Wydawnictwu WAM!

października 01, 2015

(393) Spokojnie. To tylko Rosja.

(393) Spokojnie. To tylko Rosja.
Tytuł: Spokojnie. To tylko Rosja.
Autor: Igor Sokołowski
Wydawnictwo MG
Stron 285

"Kiedy człowiek myśli, że już mało co jest go w stanie zdziwić, Rosja ma w zanadrzu zawsze coś, co wyprowadzi go z błędu" 

Igor Sokołowski, "Spokojnie to tylko Rosja" 

"Spokojnie. To tylko Rosja" to książka, którą podczas czytania kilku pierwszych stron miałam ochotę wyrzucić przez okno... lub chociaż odłożyć na półkę. Igor Sokołowski pierwszymi kilkoma stronami swojego reportażu mnie negatywnie zaskoczył. Te pierwsze strony były nudne i moim zdaniem odrobinę niepotrzebne. Na szczęście po tych kilku stronach autor zaczął już tą właściwą podróż - podróż po Rosji. Podróż po olbrzymiej, nie do ogarnięcia Rosji...  Bo jak sam autor pisze: "Rosja to żywioł, stan umysłu i ducha, potęga słabości, przekleństwo historyczne i szaleństwo w jednym." Autor w swojej książce przedstawia patologie, szaleństwo, spojrzenie ludzi na Rosję, nie brak także w tej pozycji subiektywnej opinii autora... z którą jednak myślę, że większość z nas się zgodzi. "Spokojnie. To tylko Rosja" to książka niesamowicie bogata w odczucia, opinie, obserwacje. 

Igor Sokołowski to bardzo młody pisarz, bo mający zaledwie 26 lat. Zadebiutował książką "Białoruś dla początkujących", której niestety nie miałam okazji przeczytać, jednak myślę, że jeśli jest tak ciekawa jak "Spokojnie. To tylko Rosja." to postaram się to zmienić. Książka o której piszę dzisiaj to zbiór jego wspomnień z podróży do Rosji. Co ważne jeśli autor mówi o swojej podróży weźmy na to do Soczi w 2012 roku (czyli jeszcze przed zimowymi igrzyskami olimpijskimi) przedstawia już aspekt igrzysk, aneksji Krymu i wszystkich późniejszych, a ważnych wydarzeń. Pamiętając o tym, że wtedy jeszcze tego wszystkiego nie wiedział.

Publikacja Sokołowskiego bez wątpienia nie jest przewodnikiem po Rosji. Książka Sokołowskiego to za to zbiór refleksji, zdarzeń, których był uczestnikiem oraz opinii mieszkańców Rosji. Uwaga! Mieszkańców, a nie tylko Rosjan.... Sokołowski w swojej książce wychodzi poza Moskwę, a choć ta pojawia się w jego publikacji to przede wszystkim pod względem korków. Młody warszawski podróżnik i dziennikarz nie chodzi po muzeach (a jeśli chodzi to tych najmniejszych i najmniej znanych), a za to bardzo często dociera do miejsc w których według ogółu nie ma nic ciekawego i godnego uwagi. Sokołowski jednak potrafi z większości tych miejsc coś godnego uwagi wyciągnąć. I to właśnie o tym co jego najbardziej zaskoczyło możemy przeczytać. 

"Spokojnie. To tylko Rosja" to reportaż napisany z dużą dawką dojrzałości co mnie zaskoczyło, kiedy przeczytałam ile autor ma lat. I choć jest to pozycja bardzo dobra, to jednak ma ona także swoje wady. Widać to szczególnie na tych kilku pierwszych stronach..., którym brak dynamiki - opinii innych ludzi. Bałam się, że będę musiała przez te niespełna trzysta stron słuchać/poznawać tylko opinie Sokołowskiego. Na szczęście tak nie było i autor oddaje głos także innym bohaterom, choć przyznaję, że mógłby to robić odrobinkę częściej. Co bardzo fajne autor podsumowuje krótko wypowiedzi swoich rozmówców - jakby tłumacząc co mówią, a co prawdopodobnie myślą... 

W książce Sokołowskiego wyraźnie widać aspiracje Rosjan, ich pragnienia i żale. Tworzy obraz bardzo zróżnicowanego środowiska społecznego Rosji (od północy po południu odwiedzając te mniejsze miejscowości jak i wielkie miasta). Oczywiście - w tak w sumie krótkiej książce Sokołowski nie mógł poruszyć każdego elementu ich tożsamości,, ale poruszył ich dosyć dużo, a w dodatku zrobił moim zdaniem w miarę rzetelnie odwołując się do historii. Autor wyraźnie daje nam do zrozumienia, że nie tyka się i nie przedstawia nam aspektów, których sam nie pojmuje. To czyni tę publikację wiarygodną. Nie brak w tej książce ukrytej i jawnej krytyki Sokołowskiego względem Rosji, ale nie brak też jego zafascynowania Rosją i jego miłości do niej... 

Publikacja Sokołowskiego nie powala ilością zdjęć co może być dla niektórych pewnym minusem. Dla mnie to jednak minus nie jest, bowiem Igor Sokołowski opisuje świat, który widzi tak dobrze, że chociaż nigdy nie byłam w Rosji to obrazy ukazane przez autora miałam momentalnie przed oczami. "Spokojnie. To tylko Rosja" to nie dość, że książka ciekawa, wzbogacająca wiedzę na temat Rosji to jeszcze jasno pokazujące niektóre aspekty jej patologii i pozycja niezwykle inspirująca. Igor Sokołowski w swej pozycji pokazującej, że przy Rosji każdy jest mały zaraża swoją fascynacją nią, choć bezlitośnie niejednokrotnie krytykuje... To mądra, dojrzale napisana książka - spojrzenie współczesnych Polaków nieobciążonych osobiście historią. Sokołowski nie skreśla od razu Rosji, próbuje osiodłać jej fragmenty... choć to zadanie bardzo trudne. Co bardzo, ale to bardzo mi się spodobało to fakt, że autor w swojej książce nie wchodzi w tylko znane obszary Rosji, ale także w te mniej znane jak na przykład sytuacja ortodoksyjnych Żydów. To pozycja pełna historii ludzkich i historii z Rosji. Spotkamy w niej między innymi atomowe winogrona, Atlantydę pod Wołgą czy Romeo i Julię po rosyjsku... Zdaję sobie sprawę, że ta książka to jedynie zalążek Rosji, ale zalążek, który ma bardzo duży potencjał!

Polecam!

Za możliwość poznania pozycji Igora Sokołowskiego serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG!