lutego 26, 2017

(605) Pakt z diabłem

(605) Pakt z diabłem
Tytuł: Pakt z diabłem
Autor: Dick Lehr & Gerard O'Neill
Wydawnictwo Marginesy
Stron 530

"I robię wszystko, by klienta, w danym wypadku pana, ochronić, a jeśli przy tym przekraczam pewne granice, to i robię to także tylko dla pana." 

Raymond Chandler, "Głęboki sen"


O bostońskim świecie zła w ostatnim czasie w literaturze (jak i w kinie) robi się coraz głośniej. "Spotlight" – film jak i książka opowiadające o zmowie milczenia dotyczącej molestowaniu dzieci przez księży. Dziennikarze z Boston Globe opisali tę sprawę i pozwolili ofiarom po raz pierwszy przemówić. Molestowanie dzieci przez księży nie jest jednak jedynym grzechem Bostonu. Wojny gangów, mafii i współpraca FBI z "Siwym", jednym z najgorszych gangsterów w historii USA to kolejny grzech tego miasta. Historia współpracy, która pozwoliła (a zarazem przyczyniła się) do śmierci wielu osób. I po tę opowieść sięgają dziennikarze Boston Globe, tym razem Dick Lehr i Gerard O'Neill. Prawdziwa, porażająca historia – zarówno w wersji filmowej jak i książkowej. "Pakt z diabłem" – tytuł mówi chyba już wszystko, prawda? 

John Connolly i James "Siwy" Bulger dorastali razem na brutalnych terenach południowego Bostonu. Kilkadziesiąt lat później, w połowie lat siedemdziesiąt, spotkali się ponownie, jednak znajdowali się po dwóch stronach barykady. John Connoly był agentem FBI, ważną postacią wydziału. "Siwy" gangsterem budzącym postrach, ojcem chrzestnym irlandzko – amerykańskiej mafii. Jednak ich drogi po raz kolejny zostały złączone. Zawiązali układ, brudny układ. Układ, który okazał się jednak jeszcze brudniejszy niż myślało FBI. Mieli doprowadzić do ruiny włosko – amerykańską mafię w zamian za ochronę Bulgera. Ganster wymknął się jednak bardzo szybko spod kontroli FBI, a chore ambicje Connolly'ego doprowadziły do serii zabójstw, przejęcia przez Bulgera kontroli nad handlem narkotyków w dzielnicy, zarzutów o wymuszenie haraczy, a co za tym idzie do największego skandalu wywiadowczego FBI.

Dick Lehr i Gerard O'Neill zajmowali się sprawą Connolly'ego i "Siwego' od początku, jednak na każdym kroku dojście do prawdy było utrudnione, a Connolly wodził FBI za nos... Connolly FBI, a "Siwy" samego Connolly'ego. Jednak swego rodzaju wzajemny szacunek i podziw, który swoje korzenie miał we wspólnym dzieciństwie doprowadził do tego, że FBI i jego służby przyczyniły się do sterroryzowania Bostonu. Doprowadziło do tego, że FBI stało się kolejnym narzędziem w rękach "Siwego". Zwariowanego gangstera... 
"Pakt z diabłem" poznałam najpierw w wersji filmowej. Film poruszył mnie i zaciekawił na tyle, że postanowiłam sięgnąć po książkę, aby stworzyć sobie w głowie jeszcze pełniejszy obraz działania FBI z "Siwym", moralnej degradacji agenta, przełożonych dla których liczyły się tylko wyniki, a nie ludzkie życie. Dick Lehr i Gerard O'Neill zgrabnie lawirują, przedstawiając nie tylko suche fakty, ale także ich genezę. To naprawdę dobra nie tylko dziennikarska, ale także pisarska robota. Dodatkowo uzupełniona o zdjęcia i dokumenty. 

Książka Lehra i O'Neilla to poruszająca historia o tym jak mało dzieli prawość od nieprawości. Świetna pozycja literatury faktu, która pokazuje co dzieje się, gdy osobiste ambicje przeważają nad chęcią dążenia do prawdy i ogólnego dobra. Porażająca historia, która miała miejsce naprawdę. Świetnie napisana i opracowana pozycja, która zmusza do zastanowienia się nad istotą policyjnych układów z informatorami. Przemyślenia ich ewentualnych konsekwencji. Świetnie napisana, złożona z wielu elementów historia, która powoli układa się w całość, a autorzy potrafią to wszystko przedstawić w sposób tak poukładany, a przy tym intrygujący..., że "Pakt z diabłem" może aspirować do miana genialnej powieści na temat największego skandalu wywiadowczego FBI. O chwili, kiedy prawo w Bostonie w przestało się liczyć, a na ulice w większej mierze niż zwykle wyszli dilerzy... korupcja, moralna degradacja, morderstwa, a to wszystko przez to, że kilkoro ludzi miało zbyt wygórowane ambicje. Szokująca, bardzo dobra i poruszająca książka. 

Moja ocena: 7/10

lutego 22, 2017

(604) Z każdym oddechem

(604) Z każdym oddechem
Tytuł: Z każdym oddechem
Autor: Maya Banks
Wydawnictwo Harper Collins
Stron 320

"[...] dla miłości żadne poświęcenie nie jest zbyt wielkie."

Maya Banks, "Z każdym oddechem"

Harper Collins to wydawnictwo, które oprócz tego, że wydaje Harlequiny wydaje także lepsze i gorsze powieści obyczajowe, romansy, thrillery, kryminały – czasami także literaturę faktu. Sięgając po każdą ich kolejną powieść nie oczekuję wybitnej literatury, a jedynie kilka godzin dobrej rozrywki, rozluźnienia, ponieważ większość bohaterów wydawanych przez nich powieści jest sztampowa, a fabuła infantylna. Choć nie można odmówić im wydania świetnego "Spotlight"... to jednak w większości bazują na literaturze lekkiej, łatwej i przyjemnej – nie ukrywajmy, że po prostu przeciętnej. Nie mniej w otoczeniu nadmiaru wybitnej literatury i taka czasami jest potrzebna. "Z każdym oddechem" to powieść po którą sięgnęłam praktycznie od razu po tym jak trafiła w moje ręce i przeczytałam ją w kilka godzin. Przyjemna, romantyczna historia, z nutą kryminału i thrillera. Tajemnica z przeszłości, rodzące się uczucie, przyjaźń i miłość – to brzmi trochę lukierkowato i takie także jest, a jednak Maya Banks napisała książkę, w której jest coś ujmującego. A może to po prostu wynika z tego, że jak każdy potrzebuję od czasu do czasu rozluźnienia, a ta powieść mi to zaoferowała? 

Eliza nie zawsze była Elizą. Zmieniła swoje imię i nazwisko, zaczęła wszystko od nowa. Historią jej i obsesyjnie zakochanego w niej mordercy przed dziesięciu lat żył cały kraj. Thomas jednak jest w więzieniu, a ona sama próbuje zapomnieć o swojej przeszłości. Skrzętnie ukrywa ją przed przyjaciółmi, skupia się na pracy. Jej spokój burzy jednak wiadomość o tym, że Thomas mimo wyroku wielokrotnego dożywocia opuszcza więzienia. Dodatkowo arogancki i pewny siebie Wade Sterling nie chce dać jej spokoju, choć oboje wyraźnie działają sobie na nerwy. Są dla siebie obcesowi, niemili, chamscy, a jednak Sterling ciągle jest gdzieś w pobliżu. Co więcej uratował Elizie życie... Ta jednak nawet mu za to nie podziękowało, ponieważ wszystko co robi odbiera jako próbę zrobienia jej na złość (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało). Nie da się ukryć, że między nimi iskrzy i tak naprawdę nikt nie potrafi przejrzeć Elizy jak Wade. Także jej zamiarów... 

Maya Banks, autorka znanej w Polsce trylogii erotycznej "Bez tchu" wychodzi naprzeciw czytelnika z prostą, a przy tym wciągającą historią. Tempo akcji stopniowo przyśpiesza, a bohaterowie odkrywają przed czytelnikami nowe fakty ze swojego życia. I tu pojawia się ogromny plus, ponieważ autorka nie trzyma się ściśle jednego bohatera, więc czytelnik ma szansę poznać emocje i myśli zarówno Wade'a jak i Elizy. Pozostaje jednak pytanie czy jest co poznawać... Bohaterem, który bardziej przypadł mi do gustu jest bez wątpienia Wade, ponieważ wydaje się prawdziwszy, choć i jego postać nie do końca... kolokwialnie mówiąc: trzyma się kupy. Jednak Eliza jest cały czas dla mnie zagadką, bo choć potrafię zrozumieć, że z żądnej krwi tygrysicy staje się pod wpływem wspomnień zahukaną myszką... to jednak trudno mi zrozumieć jak to się dzieje, że od lat wyzywa na każdym kroku faceta od dupków, żeby potem nagle stwierdzić, że go kocha, choć nawet nigdy z nim nie rozmawiała (ponieważ ich "rozmowy" ograniczały się do "zejdź mi z oczu" / "nie chcę cię widzieć"/ ew. "spadaj"), ale w końcu kto się czubi... ten się lubi.

"Z każdym oddechem" jest na swój sposób uroczą książką, którą mogłabym nawet nazwać świetną, gdyby nie słaby fundament fabularny. Autorka wrzuca czytelnika w akcję tak bezpardonowo, że przez naprawdę dużą część czasu spędzonego przy lekturze tej książki zastanawiałam się czy to przypadkiem nie jest druga część... I z tego wszystkiego pisząc tę recenzję upewniłam się czy czasami rzeczywiście nią nie jest. Myliłam się. To czwarta część serii, ale poprzednie trzy nie zostały wydane w Polsce. I tym sposobem wszystko wychodzi na jaw... brak podbudowania fabularnego, jakieś sprawy z przeszłości bohaterów (Eliza pracuje agencji ochroniarskiej), które brały się znikąd i zastanawianie się po co w sumie autorce wymyślanie historii wstecz. Historii, która co więcej stanowi ważny element tego tomu... bez znajomości pozostałych tomów wszystko wydaje się być bardzo płytkie, powierzchowne, takie słowa rzucane na wiatr bez żadnego konkretnego powodu. 

Wydawnictwo Harper Collins spłyciło "Z każdym oddechem" przez niewydanie poprzednich części. Książka wydaje się infantylna, ponieważ nie posiada fundamentu w postaci trzech poprzednich tomów. Miłość Elizy i Wade'a jawi się czytelnikowi jako niewiarygodna, a bohaterowie jako głupi. Czytając cały czas miałam wrażenie, że coś mnie ominęło... nie orientowałam się w akcji, w relacjach między bohaterami. "Z każdym oddechem" nie jest książką, którą można czytać bez znajomości poprzednich tomów, a polski rynek wydawniczy nie daje nam innej możliwości. Z tego też powodu uważam, że książka Banks jest dla Polek przegrana. Nie wiem o co chodzi z tym, że poprzednie części nie zostały wydane... może o to, że w tej części jest dużo gorących scen? Jestem przekonana, że gdybym znała poprzednie tomy ta powieść zyskałaby w moich oczach wyższą ocenę. Niestety ktoś nie pomyślał i nie dał możliwości poznania wcześniejszych części, a ja z bólem muszę ocenić ją naprawdę nisko, choć przecież wiem, że jako część całości, jako część historii, którą sama sobie dopowiedziałam na podstawie poszlak... jest świetną fabularnie i emocjonalnie powieścią. Jednak w formie jaką oferuje nam wydawca - zawodzi. 

Moja ocena: 5/10

lutego 20, 2017

(603) Hotel Angleterre

(603) Hotel Angleterre
Tytuł: Hotel Angleterre
Autor: Marie Bennett
Wydawnictwo Marginesy
Stron 610

"Czasem trudno jest powiedzieć na pewno, kiedy i dlaczego zaczyna psuć się w związku. Z początku nie musi chodzić o nic wielkiego, ale gdy związek już raz doznał wstrząsu, może to być początek końca, choć niekiedy minie jeszcze trochę czasu, zanim naprawdę się skończy." 

Marie Bennett, "Hotel Angleterre"

Nadchodzi taki moment w życiu czytelnika, kiedy trzeba odłożyć książkę, przy której spędza się wieczory zakopanym pod puszystym kocem z kubkiem ciepłej herbaty. Odłożyć książkę, która rozbudza wyobraźnię, wciąga, pasjonuje i ciekawi. Wciąga do swojego świata, zmusza do poznania losów bohaterów i nie pozwala od siebie odejść ani na chwilę... Odłożyć ją na rzecz notatek na egzaminy w szkole, na uczelni czy też na rzecz materiałów do pracy. Jednak odłożenie książki nie zawsze wywołuje irytację w tym samym natężeniu. Nie zawsze wywołuje tak dużą irytację jak w przypadku konieczności odłożenie "Hotelu Angleterre". Mimo wielu trudności (natury chronicznego braku czasu) udało mi się jednak w końcu skończyć książkę Marie Bennett i pierwsze co mi przychodzi na myśl to pełen zachwyt – nad portretami psychologicznymi bohaterów, wielowątkowością i barwnością tej pozycji. Niebanalnym urokiem, ponadczasową mądrością.

Rok 1940. Georg krótko po ślubie zostaje powołany do wojska, aby bronić granicy z Finlandią. Sadystyczny dowódca, jednostka, w której panują temperatury na poziomie minus czterdziestu stopni, brak odpowiedniego ekwipunki i ilości jedzenia. Georg w tym srogim otoczeniu, w którym ma spędzić min. trzy miesiące szuka przyjaznej duszy, ale relacje w obozie stają się coraz bardziej napięte. Giną ludzie, dochodzi do buntu, a powrót Georga do domu opóźnia się. W tym samym czasie pozostawiona samotnie Kerstin, żona Georga poznaje tajemniczą i urodziwą Violę. Podczas wspólnych patroli straży sąsiedzkiej zaprzyjaźniają się, choć różni ich wszystko: pochodzenie, stan majątkowy, poziom inteligencji i zainteresowania światem. Ich przyjaźń szybko przeradza się płomienny romans... tak płomienny, że czasem to uczucie zaczyna spalać Kerstin. Sytuację pogarsza fakt, że Viola znika bez słowa. Po kilku latach George wraca do domu i nie może uporać się ze wspomnieniami z wojny, choć nigdy nie walczył na pierwszej linii frontu. Marzy o zemście, próbuje odnaleźć się na nowo w świecie. Cierpi. Cierpi także Kerstin, która nie potrafi pogodzić się z finałem związku z Violą... Dodatkowo dowiaduje się, że ktoś ją śledzi i zna jej tajemnicę. Zaczyna się szantaż, groźby, a bohaterowie nie będą mogli ruszyć przed siebie tak długo, aż nie uporają się ze swoją przeszłością.

Wielkie brawa dla autorki za kreacje bohaterów, którzy nie są czarno – biali. Wzbudzają momentami sympatię, a kiedy indziej litość czy też irytację. Georg i Kerstin to prości ludzi, których prostota czasami irytuje nie tylko ludzi z ich otoczenia, ale także samego czytelnika. Brak im niezmierzonej odwagi, heroizmu, waleczności... są do bólu przeciętni, a przy tym (może właśnie przez to?) tak prawdziwi i tak ujmujący. Rozpaczliwie pragną akceptacji, zostają odtrąceni i paradoksalnie... właśnie z tego muszę czerpać w późniejszym czasie siłę. Podejmują wybory dalekie od idealnych, podejmują błędy, nie zawsze mogą je naprawić, a jednak ze swojego postępowania wyciągają lekcje nie tylko dla siebie, ale także dla czytelnika.

Marie Bennett studiowała historię sztuki i dziennikarstwo, a "Hotel Angleterre" to jej literacki debiut. Zaskakujący swoim bardzo dobrym językiem i literackim, jak i fabularnym poziomem. Wyraziści bohaterowie, moralne dylematy, akcja pełna zwrotów akcji, niesamowita wielowątkowość i silne osadzenie akcji w realiach historycznych, ponieważ choć Szwecja podczas II wojny światowej pozostawała raczej państwem neutralnym, jej też dotykały wojenne utrudnienia. Reglamentacja żywności, zamykanie zakładów pracy, działania ugrupowań nazistowskich i profaszystowskich, silne rozłamy społeczne wynikające z "różnych stron" barykady po których decydowali się stanąć ludzie. Bo choć duża część Szwedów potępiała działania Hitlera, reszta wspierała jego działania. Najwyraźniejszym problemem dla ludzi tamtego czasu wydają się być jednak obozy pracy, w których bez żadnego procesu zamykano ludzi, którzy byli chociażby podejrzani o działania przeciwko Szwecji. Do tego należy dodać szwedzkie wojska, które stacjonowały przy granicy z Finlandią – często bez odpowiedniego ekwipunku, zmagając się z odmrożeniami, ciężkimi marszami, a przecież większość mężczyzn w wojsku była niewyszkolona i nieprzygotowana do chociażby takiego wysiłku, nie wspominając już o walkach. Rodziny były w ten sposób niekiedy nawet na wiele lat rozdzielane, co doprowadziło do zachwiania standardowego modelu rodziny, emancypacji kobiet i trudnych powrotów do "pozaobozowej" rzeczywistości. Traumy bowiem pozostają. Marie Bennett zdaje się zdawać sobie z tego sprawę, a więc nie pomija tego wątku w swojej powieści. To pozwala spojrzeć czytelnikowi na wojnę w sposób nietuzinkowy i trochę od innej strony, choć jak zawsze... gdy wkracza się na temat wojny – w czytelniku burzy się krew. 

Drugim niezwykle ważnych wątkiem oprócz tych bardzo popularnych (jak zdrada, trauma wojenna, kłopoty małżeńskie, załamanie przyjaźni, zazdrość, tajemnice) jest homoseksualizm, który w pierwszej połowie XX wieku w Szwecji najpierw był uważany za przestępstwo, a potem za chorobę. Nie dziwi, więc postawa bohaterki, która chciała we wszelki możliwy sposób ukryć swój związek z kobietą. Przedstawianie związku dwóch osób tej samej płci jest trudne, ponieważ autorom nie zawsze udaje się opisać naturę ich relacji emocjonalnej jak i fizycznej w sposób "smaczny", który nie będzie raził osoby heteroseksualne. Bennett wykazała się w tym temacie dużym smakiem. Nic w tym dziwnego, ponieważ jest prawdziwą mistrzynią w ukazywaniu relacji międzyludzkich. Idealnym przykładem jest chociażby relacja Kerstin z rodzicami i przyjaciółką, gdy ta szczęśliwie zakochuje się i postanawia wyjść za mąż. Poczucie osamotnienie, zazdrość, rywalizacja, związana z tym niechęć... postacie Marie Bennett to postacie z krwi i kości. To wszystko razem tworzy bardzo poruszającą całość, która chwyta za serce, bo choć czytelnik nie zawsze zgadza się z postępowaniem bohaterów... rozumie je. Rozumie zachowanie i odruchy wynikające z ludzkiej słabości i konieczności kochania i bycia kochanym.

"Hotel Angleterre" to opowieść, która ujmuje dynamiką relacji między bohaterami. Barwne postacie i akcja, która chwyta za serce, a przy tym jest niesamowicie wyważona. Obrazy z mroźnym obozów wojskowych w Szwecji, gdzie ludzie nieustannie zmagają się z odmrożeniami, sprzeczki z agresywnym przełożonym, próby zawierania przyjaźni, poczucie odrzucenia, kłamstwa mieszają się z chwilami idyllicznej wręcz rodzinnej bliskości, scen radości niezmąconej niepokojem, spacerami po plaży, choć obok stacjonują żołnierze..., a do tego wszystkiego wyraźnie zarysowane polityczne tło. Powieść Marie Bennett to naprawdę bardzo dobra i co najważniejsze dopracowana pozycja, która zasługuje na uwagę. Emocjonalna, wielowątkowa, zaskakująca fabularnie i nieprzewidywalna. Monumentalna historia ludzkich wyborów. Wykwintna literatura. 

Moja ocena: 8/10 Wybitna!

lutego 09, 2017

(602) W pułapce pamięci & Ostatnia mila

(602) W pułapce pamięci & Ostatnia mila
Tytuł: W pułapce pamięci & Ostatnia mila
Autor: David Baldacci
Wydawnictwo Dolnośląskie
Stron 400 & 400

"Gdybyśmy wszyscy rodzili się cynikami, jakiż gówniany byłby świat." 

David Baldacci "W pułapce pamięci"

Detektyw Amos Decker za młodu na skutek urazu głowy, którego doznał na boisku zapadł na rzadką przypadłość jaką jest hipermnezja. Zapamiętuje wszystko, niczego nie zapomina. I choć jego przypadłość przydaje się w pracy jaką wykonuje... przez większość czasu jest dla niego utrapieniem. W kontaktach z drugim człowiekiem bywa obcesowy, nieporadny, a przy tym niekiedy brutalnie szczery, ale dzięki swojej dociekliwości w docieraniu do prawdy zyskuje sobie zwolenników (a także wrogów, którzy znajdują się po drugiej stronie barykady).  I to właśnie Amos Decker jest głównym bohaterem nowej serii bestsselerowego autora kryminałów i thrillerów, Davida Baldacciego. 

"W pułapce pamięci", czyli pierwszy tom jest świetnym początkiem i zaczątkiem intrygującej serii z ogromnie ciekawą postacią głównego bohatera. Rodzina Amosa Deckera – córka, żona i szwagier zostali brutalnie zamordowani w jego domu.  Mężczyzna stracił dom, pracę, sens życia... znajduje się na dnie, a wizja zamordowanej rodziny prześladuje go każdego dnia. Minęło półtora roku, a morderca nadal nie został złapany...  W miejscowej szkole dochodzi do strzelaniny, a Decker zostaje włączony w śledztwo w roli konsultanta. Szybko jednak okazuje się, że jego udział w śledztwie jest o wiele ważniejszy, niż było to przewidywane na początku. Rozpoczyna się gra z czasem – kolejne tropy, fałszywe poszlaki i coraz większa ilość osób zaplątanych w makabryczne wydarzenia. Niespodziewanie cała sytuacja wikła się coraz bardziej wokół Deckera, a społeczna nieufność względem niego zaczyna rosnąć podburzana przez jedną z miejscowych dziennikarek. Na koniec złego jedna z agentek federalnych ginie, a Decker wdaje się w konflikt z jej przełożonym. 

W "Ostatniej mili", czyli drugim tomie serii Decker, detektyw o niezawodnej pamięci postanawia zająć się sprawą Melvina Marsa. Mars został skazany na śmierć za zabójstwo swoich rodziców. Od samego początku utrzymuje jednak, że jest niewinny. Po dwudziestu latach nadchodzi termin jego egzekucji, ale w ostatniej chwili okazuje się, że ktoś inny przyznał się do tej zbrodni. Dlaczego i po co? I kto tak naprawdę zabił rodziców Melvina? On sam, płatny zabójca czy może osoba trzecia? Amos Decker stara się odnaleźć odpowiedź na te pytania, jednak z każdym kolejnym dniem, tygodniem sprawa staje się coraz bardziej zawikłana i zaczyna dosięgać coraz wyższych szczebli. Gdy znika jednak ze współpracownic Deckera staje się jasne, że chodzi tu o stawkę większą niż z początku przypuszczali i nikt kto pracuje nad tą sprawą nie jest bezpieczny. Decker jednak jako człowiek, który stracił już wszystko co mógł decyduje się podjąć grę i dotrzeć do prawdy... nie będzie w tym jednak sam. 

"W pułapce pamięci" to książka, która trafiła do mnie już jakieś pół roku temu jako wygrana w konkursie. Od tego czasu cały czas kręciłam się wokół niej, niestety nie miałam czasu, żeby po nią sięgnąć, choć czytałam / słyszałam niesamowicie pozytywne opinie na temat twórczości Baldacciego. Niedawno jednak na polskim rynku wydawniczym pojawiła się druga część cyklu, czyli "Ostatnia mila" i wtedy już wiedziałam, że muszę zabrać się za lekturę tej serii. Zabrałam, przeczytałam... i czekam na więcej, ponieważ oba tomy są naprawdę świetnymi kryminałami i już nie mogę doczekać się kontynuacji. I nawet nie wiem co wygrywa... wartka akcja, rewelacyjnie zawikłana fabuła czy główny bohater, który zyskuje sympatię już od pierwszych stron? Przywiązałam się do bohaterów, przywiązałam się do stylu Baldacciego i możecie mi wierzyć: to dawka rewelacyjnej literatury kryminalnej, która porywa do swojego świata, zmusza do wstrzymywania oddechu i przyprawia o wypieki z podekscytowania i co najważniejsze potrafi zachwycić nawet czytelnika, który po kryminały sięga rzadko (i z ograniczoną lubością).

Oba tomy są świetnie, a jednak Decker zdecydowanie zyskuje przy bliższym poznaniu. Od początku jednak zachwyca swoją inteligencją, pamięcią i co najważniejsze intuicją, która pozwala mu odkryć coraz to nowsze tropy. Ma dystans do siebie, a do drugiego człowieka podchodzi jednak z pewną dozą zrozumienia, choć zdaje sobie sprawę z tego, że dotarcie do prawdy jest najważniejsze... Pierwsza część jest bardziej skupiona na nim, a jednak kontakt z nim w obu tych książkach jest szalenie przyjemny. Decker jest po prostu ciekawym, intrygującym facetem, który przyciąga kobiecą uwagę. Książki Baldacciego nie są jednak książkami jednego bohatera. Tym bardziej, że główny bohater zaczyna coraz intensywniej wchodzić w interakcję z innymi bohaterami. Decker jest wygadany, bystry i naprawdę dojrzały, a co najważniejsze: ujmuje swoją postawą. Postawą, która dąży przede wszystkim do odkrycia prawdy. 

Obie te książki mają szalenie ciekawą fabułę i oczywiście są szalenie dobre. Chyba nie potrafię rozróżnić, która z tych pozycji podobała mi się bardziej, ale jedno jest pewne... Baldacci wie jak pisać – nie dość, że posługuje się naprawdę dobrym piórem to jeszcze w dodatku potrafi tak zawikłać akcję, zbudować napięcie, że jego powieści są zaskakujące. I choć Baldacci rozgrzewa się na dobre w drugiej części, to jednak z powodzeniem można sięgnąć po drugi tom bez znajomości pierwszego, ponieważ autor zgrabnie wprowadza czytelników we znajomość z Deckerem, dla którego samego warto poznać tę serię. Oczekiwałam rewelacyjnej lektury, która mnie naprawdę zaciekawi, wciągnie i porwie... i to też od Baldacciego otrzymałam. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie, zwroty akcji, ciekawe zagadki kryminalne, wciągająca i pięknie zawikłana intryga. David Baldacci wie jak pisze się kryminały!

Moja ocena: 8/10

lutego 06, 2017

(601) Eseje wybrane

(601) Eseje wybrane
Tytuł: Eseje wybrane
Autor: Virginia Woolf
Wydawnictwo Karakter
Stron 496

" [...] ale czy Hamlet jest lepszą sztuką niż Król Lear? Tego nie da się stwierdzić. Każdy musi to rozstrzygnąć sam. Jeśli wpuścimy do biblioteki autorytety, choćby najozdobniej przybrane w suknie i futra, i pozwolimy im, by dyktowały nam, co i jak mamy czytać oraz jaką wartość przypisywać temu, co czytamy, uśmiercimy ducha wolności, który jest oddechem tych sanktuariów. Prawa i konwenanse mogą nas obowiązywać wszędzie – ale nie tutaj." 

Virginia Woolf, "Eseje wybrane" (fragment eseju "Jak czytać książki?")

Virginia Woolf była genialną angielską pisarką i feministką, jedną z najważniejszych autorek XX wiecznej literatury modernistycznej. "Pani Dalloway", "Do latarni morskiej", "Fale", "Dama w lustrze" – piękne powieści i opowiadania, które od lat zyskują uznanie. "Eseje wybrane" to świetny zbiór jej esejów, w których ukazuje się nie tylko jako pisarka, recenzentka, komentatorka, ale także kobieta "uwikłana w świat". Jako feministka, jako kobieta, artystka... To zbiór piękny, różnorodny, do częstego wertowania i powracania. Zbiór esejów, który mnie po prostu w sobie rozkochał – oczarował, porwał. Pełen pięknych, wartościowych i co najważniejsze mądrych myśli. Literatura najwyższej próby, literatura z najwyższej półki, esencja tego co w literaturze najlepsze.

"Eseje wybrane" zostały podzielone na kilka kategorii... Czytanie, pisanie, recenzowanie, patrzenie, podróżowanie, Londyn, kobiety, życiopisanie, nieludzkie, życie i śmierć. Wszystkie te kategorie bardzo często łączą się w jakiś sposób z literaturą... I tak Virginia Woolf pisze między innymi o tym kim jest czytelnik, jak należy czytać książki, ponownie czytać powieści, o co chodzi w recenzowaniu... Mówi o kinie, kobietach w prozie literackich, znaczeniu śmiechu, odchodzeniu i wielu innych aspektach życia "szarego" człowieka jak i tego głęboko osadzonego w życiu literackim. To eseje zakorzenione nie tylko w literaturze, ale także bardzo silnie w społeczeństwie i jego problemach. Pewne jest, że "Eseje wybrane" są obowiązkową pozycję dla wszystkich czytelników żywo zainteresowanych literaturą, literaturą angielską, ale także światową i oczywiście postacią Woolf.

"Dawny pogląd głosił, że komedia przedstawia niedostatki natury ludzkiej, tragedia natomiast ukazuje ludzi wspanialszymi, niż są w rzeczywistości. Aby zatem przedstawić ich takimi, jacy są rzeczywiście, trzeba by znaleźć drogę pośrednią, uzyskując rezultat zbyt poważny, by uznać go za komiczny, zbyt niedoskonały, by nazwać go tragicznym – i to właśnie można określić jako humor." 

Virginia Woolf, "Eseje wybrane" (fragment eseju "Znaczenie śmiechu")

To co wyróżnia eseje Virginii Woolf to wielka erudycja, pięknie zbudowane zdania, niesamowity styl literacki... i różne podejście do tematu. Czasami lekkie, zabawne. Czasami pełne powagi, pewnego rodzaju nostalgii. Czasami nieubłagane, ironiczne, bezwzględne. Zawsze jednak wybitne, godne uwagi, choć czasami niełatwe. "Eseje wybrane" są literacką ucztą w najczystszej postaci. Inspirujące, wybitne teksty genialnej pisarki. Zbiór pięknie wydany i naprawdę godny uwagi. Virginia Woolf w swoich esejach dotyka np. istoty pisania, recenzowania, czytania i to właśnie te teksty interesowały mnie najbardziej – ich osadzenie w literaturze modernistycznej, epoce w której przyszło tworzyć pisarce. Są jednak ponadczasowe – za równo pod względem literackim, jak i merytorycznym. 

Pięknie spuentowane, pięknie napisane... każda strona w tym zbiorze jest zachwycająca, każda zmusza do przemyśleń. Virginia Woolf jawi się po lekturze tego zbioru jako nie tylko świetna pisarka i recenzentka, ale także teoretyczka literatury, która świetnie sprawdzała się w każdej formie literackiej. Sztuka Virginii Woolf znajduje się na wyżynach, do których każdy, który myśli o pisaniu... powinien dążyć, choć to zadanie trudne, ponieważ Woolf jest niezaprzeczalną mistrzynią. Jej eseje są mądre, poruszające, świetnie napisane, rewalacyjnie spuentowane, a co najważniejsze – jest w nich mnóstwo prawdy. "Eseje wybrane" to jedna z tych pozycji, z których cytaty czerpie się garściami, bowiem jakiego tematu Woolf by się w swoim eseju nie chwyciła... wychodzi z tego małe arcydzieło literatury. Niesamowita pozycja, która powinna znaleźć się w biblioteczce każdego. 

Moja ocena: 10/10

lutego 05, 2017

(600) Miasto Archipelag

(600) Miasto Archipelag
Tytuł: Miasto Archipelag
Autor: Filip Springer
Wydawnictwo Karakter
Stron 320

"[...] tego, że kiedyś było świetnie, nie pamięta już prawie nikt. To, że potem było kurewsko źle, idzie pomału w zapomnienie. I w końcu można się spokojnie zająć tym, co będzie." 

Filip Springer, "Miasto Archipelag"

Genialny, wielki reportaż o Polsce mniejszych miast. Reportaż po historiach miejsc i ludzi. Filip Springer olśniewa swoim projektem, który rozpoczął w internecie, a "Miasto archipelag" zasługuje na wszelkie pochwały. Autor wyrusza w podróż po 31 miastach, które po reformie administracyjnej z 1999 roku straciły status stolicy województwa, a tym samym znaczenie na mapie Polski. Jedne miasta, społeczności poradziły sobie z tymi zmianami lepiej, drugie gorzej... Trzydzieści jeden miast kilkadziesiąt zajmujących, chwytających za serce opowieści – opowieści o miastach mniejszych i większych, wszystkich jednak w jakiś sposób doświadczonych przez historię. Z tych kontrastów, punktów wspólnych wyłania się obraz Polski – Polski pięknej, Polski pasjonującej, Polski cały czas czekającej na odkrycie, Polski niedocenianej. 

"Miasto archipelag" to książka o której usłyszałam już kilka miesięcy temu i od tego czasu bardzo mnie ciekawiła. Jej lektura przerosła jednak moja najśmielsze oczekiwania... nie spodziewałam się historii przedstawionych tak zgrabnie, tak wielkiej roli człowieka w nich zawartych, podejścia do historii bez patetyzmu czy też z uwzględnieniem politycznych sympatii i antysympatii. Filip Springer przedstawia. Nie ocenia. Oddaje głos bohaterom. Pokazuje co to znaczy być dobrym reportażystą. Pokazuje, że nic nie jest czarno - białe, także czasy PRL-u... Jego książka przywodzi mi na myśl reportaże Mariusz Szczygła, a więc literaturę najwyższej klasy. Poznaje historie miejsc i ludzi – zaznajamia czytelnika z ważnymi dla tych małomiasteczkowych i wielkomiastowych społeczności, wydarzeniami. Stara się odnaleźć klucz do zrozumienia..., ale co najważniejsze "Miasto archipelag" to fascynująca historia, podróż po różnych obrazach życia w Polsce, polskiej mentalności – nadziejach i troskach w niej ukrytych. 

Przejechał całą Polskę, od Słupska po Krosno i od Suwałk po Wałbrzych... pragnął zobaczyć jak się dzisiaj żyje w tych niezwykle ważnych miastach kiedyś oraz usłyszeć jak żyło się kiedyś. Czasami jego historia sięga nawet dwieście lat wstecz. Rozmawia z ludźmi o różnych pozycjach społecznych – z aktywistami, przedsiębiorcami, politykami, artystami, zbieraczami puszek. Zagląda do warsztatów, barów, urzędów, muzeów, fabryk, przedsiębiorstw, McDonaldów, na dworce, przechodzi koło niejednej Biedronki i słucha ludzkich historii. Historii pełnych trosk, marzeń i zaprzepaszczonych nadziei, ponieważ reforma administracyjna z 1999 roku złamała niejedną społeczność, doprowadziła do upadku niejednego miasta w Polsce, które pozostają jedynie reliktem swojej dobrej przeszłości. Teraz w najlepszym wypadku pełnią funkcję miasta starszych ludzi czy też noclegowni... Niektóre z nich nie mają nawet połączenia z miastami wojewódzkimi. Budynki straszą swoim stanem, a ludzie uciekają..., bo wiedzą, że nic dobrego nie może ich spotkać. Są jednak także tacy, którzy chcą zostać, chcą inwestować, chcą rozwijać siebie i miasto w którym dorastali. Liczą na jeszcze jedną szansę. A jednak wiele z tych miast popada w ruinę... budżety wojewódzkie i powiatowe bywają bowiem nieubłagane. 

"Miasto Archipelag" to zachwycający reportaż i nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Autor pokazuje klasę, umiejętności pisarskie i reporterskie. To kilkadziesiąt pięknych, chwytających za serce historii, które są niezwykle ciekawe. Tym bardziej, że wykraczają poza to co jest dzisiaj. Autor ukazuje Polskę mniejszych miast z reporterskim zacięciem, a jednak stara się nie wydawać wyroków. "Miasto archipelag" jest ciekawą, bardzo fascynującą historią wzbogaconą zdjęciami zrobionymi przez samego autora. Wciąga, intryguje i skłania do refleksji. Moje rodzinne miasto znajduje się na obecnej liście stolic województw..., a jednak książka Springera zmusiła mnie do spojrzenia na nie jako na swoją małą ojczyznę. Spojrzenia z pytaniem: Dokąd zmierza moje miasto? Co się w nim zmieniło? Jakie jest i jacy są ludzie w nim mieszkający? Książka Filipa Springera ukazuje jak duże znaczenie w obecnych losach miast ma ich historia – często trudna, wojenna, żydowska. Nie boi się przy tym ukazywać uprzedzeń w nich drzemiących, stereotypów ich dotyczących... Springer nie przechodzi także obojętnie obok ludzkiej mentalności. Niektórzy z rozmówców Springera są dumni z miasta, w którym mieszkają. Częściej jednak przemawia przez nich żal za utraconą pozycją, niepewność jutra, bezsilność, chęć ucieczki do większego, rozwijającego się miasta. Miasta, w którym jest życie, a nie jedynie niszczejące budynki, niedokończone inwestycje... Wydźwięk książki Springera jest z jednej strony przygnębiający, z drugiej niesie jednak odrobinę nadziei, ponieważ są jeszcze ludzie, którym zależy na miastach należących do polskiego "marginesu". Miastach, które często źle się kojarzą lub nie kojarzą się w ogóle. 

"Miasto archipelag" jest ważną pozycją dla zrozumienia Polski, jej różnorodności i niejednoznaczności, dla polskiego reportażu. 

Moja ocena: 10/10

lutego 04, 2017

(599) Ziarno i krew

(599) Ziarno i krew
Tytuł: Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan. 
Autor: Dariusz Rosiak
Wydawnictwo Czarne
Stron 416 

"Ludzie potrafią przeżyć najgorsze i odbić się od dna. Przecież gdyby tak nie było, większość z nas umierałaby w dzieciństwie albo w młodości, po pierwszych ciosach od życia. Dostosowujesz się i żyjesz z bliznami. One nigdy się do końca nie goją, ale żyjesz." 

Dariusz Rosiak, "Ziarno i krew"

Zawsze bardzo chętnie sięgam po reportaże wydawane przez wydawnictwo Czarne, bo one są po prostu dobre, rzetelnie napisane i w dodatku prezentują dobry poziom literacki. W świecie w którym mówi się tyle o problemie imigracji, działaniach tzw. Państwa Islamskiego na wydawniczym rynku pojawia się coraz więcej publikacji, które mają za zadanie przedstawić czytelnikowi o co tak naprawdę w tym sporze chodzi. To w ostatnim czasie temat szczególnie ważny. W tym czasie także coraz więcej osób przypomina o tym, że to chrześcijanie są najczęściej ofiarami nietolerancji religijnej, że to właśnie chrześcijanie najczęściej tracą życie z powodu swojego wyznania. Stąd też konieczne okazało się dla mnie przeczytanie reportażu Dariusza Rosiaka "Ziarno i krew. Podróż śladami bliskowschodnich chrześcijan.", bo to właśnie na Bliski Wschód był kolebką chrześcijaństwa. Obecnie na Bliskim Wschodzie znajduje się coraz mniej chrześcijan, ponieważ kościoły są niszczone, a oni sami prześladowani i tym samym zmuszani do ucieczki... ucieczki do świata, gdzie będą mogli normalnie żyć i wyznawać swoją wiarę. 

Dariusz Rosiak to dziennikarz radiowy i prasowy, który w swoich reportażach porusza różne tematy... podróżując po różnych rejonach świata. "Ziarno i krew" to reportaż, w którym przedstawia historię bliskowschodnich chrześcijan, wyruszając do miejsc, gdzie można znaleźć największe skupiska uchodźców z tamtych rejonów, ale także do miejsc, które pierwotnie były ich domami. Tym sposobem odwiedza Szwecję, południową Turcję, Iracki Kurdystan, Stambuł, Liban, Egipt, Izrael, zbierając historie nie tylko ludzi, ale także miejsc. Miejsc, w których teraz mieszkają uchodźcy – miejsc tętniących ich cierpieniem, niepewnością jutra, a przecież przy tym także ulgą, że udało im się uciec... mimo wielu trudności, kłopotów finansów, oszustw przemytników. Odwiedza także miejsca, które zostały opuszczone przez chrześcijan – często nagle, w pośpiechu, w środku nocy. Jednak "Ziarno i krew" to nie tylko opowieść o sytuacji bliskowschodnich chrześcijan TERAZ, ale historia wkraczająca także na rejon początku XX wieku. O tym się teraz nie mówi, ale już wtedy byli silnie prześladowani przez muzułmanów... pomijani, wytykani. Dariusz Rosiak wykazuje się  w tym reportażu dużą wiedzą, erudycją. Zbiera ludzkie historie. 

A rozmawia z różnymi ludźmi – duchownymi, przedstawicielami politycznymi, mieszkańcami, którzy jako jedni z nielicznych postanowili pozostać w zajętych wioskach i rozmawia także z tymi, którzy zdecydowali się na ten desperacki krok jakim jest ucieczka z kraju. Z tymi, którzy poszukują szczęścia między innymi w Szwecji. To właśnie tam autor rozpoczyna swoją podróż... trochę od końca ktoś mógłby powiedzieć, od mety. Rozmowy, które przeprowadza autor są pełne informacji historycznych i politycznych, które pomagają lepiej zrozumieć sytuację uchodźców, pomagają znaleźć odpowiedź na pytanie – dlaczego w ogóle decydują się na ten krok. Dariusz Rosiak rzeczywiście wyrusza w "podróż śladami" i nie pomija w swej historii żadnych ważnych dla bliskowschodnich chrześcijan wydarzeń. Mam jednak wrażenie, że choć jego podróż jest bardzo dokładna i szczegółowa... autor zapomina w niej o tym co jest tak naprawdę najważniejsze, czyli o człowieku – swoim rozmówcy. 

Co prawda Rosiak pozostaje gdzieś z tyłu, dopuszcza do głosu bohaterów, którzy mają na dane sytuacje różne poglądy i tym samym pokazuje rozłam, który następuje... wśród rozłamu. Nie robi z siebie gwiazdy, nie przekazuje swoich osobistych poglądów, a jednak zapomina o rozmówcy – spłaszcza jego osobistą historię. Lektura "Ziarna i krwi" przez połowę książki (kiedy jeszcze łapałam się wątkach historycznych, których jest jednak za dużo... i ogromnej liczbie bohaterów) była dla mnie czystą, a przy tym poruszającą literacką przyjemnością. Czułam, ze coś z tej lektury wynoszę. Potem jednak pojawiło się znużenie, ponieważ "Ziarno i krew" stało się pozycją męczącą. To co było do przejścia przez pierwsze dwieście stron... przez kolejne dwieście wiązało się u mnie ze sporą irytacją. Mam na myśli fakt, że autor jedynie prześlizguje się po ludzkich historiach, streszczając je w zaledwie kilku zdaniach. A historii zawartych w tej książce jest tak dużo, że czasami naprawdę jest już trudno przypisać wyznanie / miejsce do odpowiedniej osoby. Żałuję, że autor tym samym zubożył ten reportaż, w którym po prostu zabrakło ludzi... Obraz w pewnym momencie przez to się zamazuje, a ja nie mogę nawet powiedzieć, że z tego wszystko wyłania się obraz społeczności / narodu. No dobrze... Obrazem jest panujący wśród bliskowschodnich chrześcijan rozłam, ale to za mało na reportaż. Od reportażu oczekuję przede wszystkim ludzkich historii, bo to one mnie poruszają. Niespłaszczone, dokładniejsze, ukazujące bohatera w szerszym świetle, ale w książce Rosiaka chyba brak ludzkich bohaterów. Są budynki, są miejsca... gdzie jest człowiek? 

"Ziarno i krew" w sumie mogłabym streścić słowami: "Za dużo wątków, za mało treści". Uważam, że jeśli dziennikarz chwyta się tak szerokiego tematu jak historia bliskowschodnich chrześcijan musi liczyć się z mnogością wątków, a jednak przedstawić je dokładnie..., aby utrzymać ciekawość (i przede wszystkim uwagę) czytelnika. Tu mi tego zabrakło i pod tym względem reportaż Rosiaka jest dla niemiłym zaskoczeniem. Myślę, że o wiele lepiej wyszłoby, gdyby troszkę ograniczył się ze swoją erudycją (którą bez wątpienia posiada) i skupił się na przedstawieniu kilku/ kilkunastu wątków/bohaterów. Powstała treść byłaby wtedy spójniejsza i przystępniejsza, ale z drugiej strony czy można karać autora za to, że zawarł w swojej tak wiele miejsc, tak wiele historii? Reasumując "Ziarno i krew" to ciekawa pozycja, w której nie został jednak wykorzystany potencjał ludzkiej opowieści, ale za to dosyć dokładnie przedstawiony zarys historii bliskowschodniego chrześcijaństwa. Takie książki zawsze, niezależnie od wykonania porażają, bo pokazują jak bardzo (tak naprawdę) dzisiejszy świat jest zacofany i jak wiele złego ma na nim miejsce. Książka Rosiaka pozwala więcej zrozumieć, przedstawia fascynującą i niesamowicie złożoną, a przez to trudną historię. Jest godna uwagi, choć niezachwycająca.

Ocena: 7/10 Bardzo dobra!

lutego 02, 2017

(598) Armadale

(598) Armadale
Tytuł: Armadale
Autor: Wilkie Collins
Wydawnictwo MG
Stron 720

"Jedyna nadzieja, jaka ci pozostaje, opiera się na wielkiej niewiadomej – niewiadomej, czy jesteśmy panami swojego losu, czy też nie."

Wilkie Collins, "Armadale" 

Prozę Wilkiego Collinsa, XIX – wiecznego autora pokochałam za sprawą "Córek niczyich", które były po prostu przedstawicielkami naprawdę wyśmienitej literatury, z całą paletą intryg, bohaterów i zwrotów akcji. Wilkie Collins – autor (i prekursor) powieści sensacyjnych i detektywistycznych., wtedy mnie zachwycił. Wtedy, a teraz? "Armadale" to kolejna książka, w której autor pokazuje swój literacki talent w tworzeniu ciekawej fabuły, intryg, i wątków oscylujących między relacjami międzyludzkimi, które napędza cała gama emocji. Collins przy pierwszym spotkaniu uwodzi, przy drugim już trochę mniej, ponieważ nagle okazuje się, że jego powieści są względem siebie schematyczne, infantylne i wypadają dość banalnie. Brak tego nowego przebłysku..., a jednak nie mogę przejść obok "Armadale" obojętnie, ponieważ ona cały czas uwodzi narracją i fabułą. Rozbiegają się w mojej głowie dwa rodzaje opinii... opinia na temat poszczególnych książek Collinsa i opinia na temat jego całościowej twórczości. Poszczególne pozycje – zachwycają. Literacki dorobek w ujęciu całościowym – odstrasza schematycznością i nawarstwiającą się infantylnością. Dzisiaj jednak nie pora na ocenianie jego twórczości w ujęciu całościowym, a na opiniowanie "Armadale" – kolejnej pięknej, poruszającej powieści sensacyjnej, gdzie emocje grają główne role... i to one popychają bohaterów do określonych czynów. Piękna, wciągająca powieść, z Anglią w tle. 

Anglia, rok 1850. Do wiejskiej gospody trafia znaleziony w polu nieprzytomny mężczyzna. Z czasem okazuje się, że to bezrobotny włóczęga, który niejedno już w swoim życiu przeszedł. Ozias Midwinter od lat tuła się... od jednej nieżyczliwej osoby do drugiej nieżyczliwej osoby. Mimo swojej dobroci i wrażliwości jest ciągle piętnowany, na każdym kroku popychany i wszędzie niemile widziany. Tym większe jest jego zdziwienie, gdy na jaw wychodzi, że w gospodzie zajmuje się nim Allan Armadale, syn zubożałej wdowy. Mimo różnic, odrębnego stanu majątkowego Allan podchodzi do Oziasa z niesłabnącą życzliwością i optymizmem. Optymizmem tak daleko posuniętym, że budzi w Midwinterze same ciepłe emocje, budzi w nim życzliwość i wielką serdeczność. Serdeczność, która prowadzi do tego, że stają się przyjaciółmi, a życie Oziasa wreszcie nabiera barw... jasnych. 

Młodzieńcy nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że przed laty losy ich ojców splotły się w tragicznych okolicznościach. Okoliczności te były na tyle tragiczne, że powinny zostać tajemnicą już na zawsze... Niestey spokój tajemnicy sprzed lat, a tym samym spokój młodzieńców chce zburzyć piękna, inteligentna, a przy tym podstępna panna Gwilt, która jest gotowa zrobić wszystko, aby osiągnąć swoje cele... W powieściach Collinsa, jeśli coś może się wydarzyć – bez wątpienia będzie miało miejsce. "Przypadki chodzą po ludziach", a "Armadale" jest tego najlepszym przykładem. Wilkie Collins w swoim utworze porusza temat fatum... i zależności człowieka względem niego. I choć te wszystkie zbiegi okoliczności pozostają do przewidzenia... i tak budzą w czytelniku silne emocje. 

"Armadale" to powieść pełna barwnych bohaterów, którzy igrają z przeznaczeniem. Moje serce szybko zdobył Ozias Midwinter, który czuje odpowiedzialność za czyny swojego ojca... Zna pełną prawdę i stara się ją ukryć przed Allanem, dla jego własnego bezpieczeństwa i szczęścia. Z czasem jednak dochowanie tajemnicy staje się dla niego coraz trudniejsze, a beztroska Allana coraz bardziej kłóci się z pełnym niepokoju zachowaniem Oziasa, który wszędzie widzi podstęp. Jednak bohaterem, który ujął mnie najbardziej jest pastor, który czuwa nad wszystkim i wszystkimi, obejmująca to swoim niezacofanym, pełnym życiowej mądrości, nie kierującym się uprzedzeniami spojrzeniem. Po raz kolejny Wilkie Collins ujął mnie charakterystyką bohaterów, którzy są niesamowicie wyraziści! W dodatku wszelkie opisy ich emocji, czy też otoczenia wnoszą wiele do odbioru całości... i chyba nie ma w tej książce strony, której nie czytałoby się z przyjemnością. 

Powieść Wilkiego Collinsa niesamowicie wciąga już od pierwszych stron – przedstawioną historią jak i klimatem. Całości dopełnia piękny język i narracyjny talent. Jednak "Armadale" to także pięknie ukazane XIX – wieczne społeczeństwo angielskie. Częste zwroty akcji, fabularne zawikłanie i ten niepokój związany z różnymi intrygami uderzającymi w głównych bohaterów..., ale kreacja wszystkich bohaterów w "Armadale" zasługuje na uwagę. Zarówno pozytywni bohaterowie jak i te czarne charaktery. To idealna powieść dla wszystkich kobiet, które pragną wciągającej historii z wieloma wątkami sensacyjnymi i detektywistycznymi, które porwą je do XIX – wiecznej Anglii.  Nadal obstaję przy tym, że proza Collinsa uwodzi czytelnika i w sobie rozkochuje. Jest mądra i naprawdę wspaniała... z tym, że przy lekturze większej ilości jego powieści na jaw wychodzi schematyczność towarzysząca jego sztuce. Jednak i tak... kolejna powieść Collinsa mnie prawdziwie oczarowała. 

Moja ocena: 9+/10 Wybitna z plusem!