Autor: Katarzyna Kobylarczyk
Wydawnictwo Czarne
Stron 160
Hiszpania to kraj kontrastów (nie tylko geograficznych). To świat dosyć zamknięty dla innych - chociażby ze względów językowych. Po angielsku porozumiemy się tylko w największych miastach, w ich centrach i to z młodymi ludźmi. O książce Katarzyny Kobylarczyk usłyszałam kilka lat temu podczas nauki języka hiszpańskiego. Od tego czasu siedziała gdzieś z tyłu mojej głowy. 160 stron prozy Kobylarczyk okazało się dla mnie bardzo krótką, szybką lekturą... pozostawiającą pewien niedosyt, a jednocześnie oferując coś zupełnie innego od tego czego się spodziewałam.
Sięgając po reportaż Kobylarczyk chciałam poczytać o fiestach - nie tylko jako o ich niesamowitej oprawie, emocjach im towarzyszącym, ale przede wszystkim o ich fenomenie i genezie - chciałam ujrzeć je po trochu z socjologicznej strony. Marzyło mi się także o wiele więcej rozmów z rodowitymi Hiszpanami, którzy ukazaliby fiesty i szaleństwo, które w ich obliczu ogarnie Hiszpanię właśnie ze swojej perspektywy. A nie z perspektywy turysty, który zachwycony rozgląda się wokół siebie, ale tak naprawdę trudno mu zrozumieć dlaczego państwo rok w rok przeznacza na ten cel miliony, jeśli nie miliardy euro. Jeśli będziecie mieli podobne oczekiwania do moich - możecie się odrobinę zawieźć. Autorka niekiedy próbuje trochę zahaczyć o genezę fiest, emocje Hiszpanów i historię... jednak nie ma zasady co do tego czy w danym tekście takie aspekty się pojawią. Z tego powodu "Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty" to raczej zbiór krótkich literackich impresji z podróży po Hiszpanii.
Katarzyna Kobylarczyk swoje opowieści o Hiszpanii rozpoczęła od bloga Septimo Piso - na szczęście książka nie jest przedrukiem jej wcześniejszych tekstów, choć wierni czytelnicy... znajdą w niej echa miejsc, o których mowa była na stronie. Co ciekawe ten zbiór nie jest jej wydawniczym debiutem. W 2009 roku w księgarniach ukazał się zbiór reportaży "Baśnie z bloku cudów" o Nowej Hucie. Swoje teksty publikowała także między innymi w "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym", "Polityce" i "National Geographic Traveler".
Podczas swojej podróży po Hiszpanii, jej zapomnianych miasteczkach Kastylii - La Manchy, Andaluzji, Katalonii i Estremadury zbiera i kolekcjonuje wrażenia i emocje - przede wszystkim te własne. I to je wraz z krótkimi opisami fiest i napotkanych osób nam przekazuje. W sposób zaskakująco poetycki. "Pył z landrynek." nie jest reportażem, który uwiódł mnie opowiedzianymi historiami, ponieważ choć przekazuje parę ciekawostek czy też ciekawych faktów historycznych... pozostawia po sobie duży niedosyt - rozbudza ciekawość, ale jednocześnie nie pozostawia otwartej furtki, przez którą przejście pozwoliłoby nam ją zaspokoić. Uwiódł mnie jednak językiem jakim został napisany - walory językowe są większe niż te faktograficzne, a przy tym wystarczająco duże, żeby warto było sięgnąć po pozycję Kobylarczyk.
Autorce kilka razy udało się mnie zaskoczyć przedstawionymi historiami, bowiem o ile każdy słyszał o fiestach w Madrycie, Sevilli... to już o fieście w Vilanova polegającej mdz. innymi na obrzucaniu się landrynkami - jedynie nieliczni. To właśnie ten tytułowy "Pył z landrynek", tekst opowiadający o fieście, podczas której wszędzie czuć słodki zapach, a dzieci schylają się i podnoszą rozsypane landrynki z ziemi, a następnie je zjadają... najbardziej oddziałał na moją wyobraźnię. Nie zabrakło w tym zbiorze także opowieści o rzucaniu się szczurami, rzepą, waleniu w bębny tak intensywnym i długim, że dłonie aż krwawią... a także impresji z tych fiest bardziej znanych takich jak podpalanie ogromnych styropianowych figur, przepędzanie bojowych byków, korridy.
Teksty zawarte w tym zbiorze są stosunkowo zróżnicowane - i nie poruszają jedynie tematu fiest. W tych krótkich trzy - czterostronicowych tekstach ukryte są także hiszpańskie spotkania, historie z pomijanych przez turystów miasteczek. Brak jakiejś regularności w tym zbiorze - to teksty z trzech lat, jednak nie zostały w żaden sposób ułożone, posegregowane, usystematyzowane. Autorka skacze po latach ich napisania i miejscach, które opisują. Jedynym wyrazem dbałości o kwestie formalne w tej książce jest moim zdaniem słowniczek, który znajduje się na końcu książki i wyjaśnia hiszpańskie określenia pojawiające się w książce.
"Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty" jest ciekawym zbiorem reportaży, ale skierowanym głównie do laików w temacie hiszpańskich fiest. Dla osób, które wcześniej już się interesowały tematem zostanie odebrany jako niepodparty wiedzą naukową zbiór krótkich historii z podróży. To co wyróżnia ten zbiór i zdecydowanie działa na jego korzyść jest poetycki język autorki, dzięki któremu prezentowane za jego sprawą historie pochłaniają. Zabierają nas w świat małych hiszpańskich miasteczek, które jawią nam się jako enigma, ale z drugiej strony dzięki autorce możemy idealnie zatopić się w ich atmosferę. W książce Katarzyny Kobylarczyk widać pasję i to jej ogromny plus. Brakuje jednak zaplecza teoretycznego, zagłębienia się odrobinę psychologicznego, trochę socjologicznego, nieco historycznego w fenomen hiszpańskich fiest. To by zdecydowanie podbiło wartość tej pozycji. A tak? To naprawdę ciekawa, choć nie obowiązkowa pozycja.
Moja ocena: 4/6