lutego 19, 2019

(703) Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie

(703) Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie
Tytuł: Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie
Autor: Herta Muller
Wydawnictwo Czarne
Stron 112 

Herta Muller, uznawana za jedną z najwybitniejszych niemieckojęzycznych pisarek i zdobywczyni Literackiej Nagrody Nobla w 2009 pisze w przejmujący sposób, który do mnie jednak nie przemawia. Podczas czytania jej prozy odczuwam wiele - potem zostaje pustka, a już kilka dni później mam problem, żeby przypomnieć sobie czego dotyczyła historia opowiedziana w jej książce. Może to przez to, że trudno mówić w tym przypadku o akcji? Herta Muller słynie z opisywania prozą świata wypędzonych. "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie" jest kroniką - kroniką prób ucieczki z totalitarnego więzienia i procesom temu towarzyszącym. Utrata przyjaźni, miłości, godności, czystości, nadziei... odchodzenie od własnych pragnień i ideałów. Proza Muller jest ciężka i gorzka. Niewiele ponad 100 stron w przypadku innego pisarza byłoby niczym. W przypadku Muller może stać się ogromnym wyzwaniem. 

"Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie" to książka, którą czytałam z wielką uwagę... a przy tym wyjątkowo wolno. Niby 100 stron - ale jakich! Ludzkie historie, które przyprawiają o gęsią skórkę... i granice moralne, które ulegają niepokojącemu przesunięciu. Społeczność wiejska w powojennej Rumunii - jej obawy i największe grzeszki, sposób postrzegania świata, drugiego człowieka i zmagania z niechętną polityką. Próby zyskania paszportu, aby móc wyjechać z komunistycznego państwa... trudności i nadużycia z tym związane. To wszystko staje się pretekstem do stworzenia tej z pewnością niełatwej, z jednej strony odartej z emocji, a z drugiej tak uderzającej swą surowością prozy. 

Lakoniczność, krótkie, jakby jedynie wyszczekiwane zdania... Muller nie może być poczytną noblistką (i pisarką), bowiem jej książki są zupełnym przeciwieństwem czegoś co się dobrze czyta. Nasycenie mocnych obrazów, które prezentuje autorka w połączeniu z jej lakonicznym stylem sprawia, że w pewnym momencie czytelnik staje się otępiały - nieczuły na opowiadaną historię. Beznadzieja i traumy przeszłości, które otaczają bohaterów sprawiają, że proza Muller jest gorzka... jednak ta gorzkość przemienia się w dziwaczność. "Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie" zdecydowanie nie jest prostą ani przyjemną lekturą. Przeczytałam i szybko zapomniałam opowieść w niej przedstawioną... pozostało jedynie uczucie dziwności i specyficznej pustki. Trudno ją ująć w typowe ramy, ale wychodzę z przeświadczenia, że chociaż jedną książkę Muller przeczytać trzeba... może niekoniecznie tą.

Za książkę serdecznie dziękuję księgarni megaksiazki.pl :) 

lutego 17, 2019

(702) Marzycielki (recenzja przedpremierowa)

(702) Marzycielki (recenzja przedpremierowa)
Tytuł: Marzycielki
Autor: Jessie Burton
Wydawnictwo Literackie
Stron 160 

Premiera: 
27.02.2019 

Opis wydawcy: 
"[…] Dla dwunastu córek króla Alberta śmierć królowej Laurelii oznacza nie tylko utratę matki. Decyzją ojca dziewczęta zostają objęte ścisłą ochroną. Odbiera się im ukochane lekcje, przedmioty, i – co najważniejsze – osobistą wolność.

Jednakże siostry, zwłaszcza najstarsza z nich, księżniczka Frida, nie zgadzają się na taki los. Jest coś, co nadal posiadają i czego ojciec nie może im odebrać: siła wyobraźni. Mogąc polegać wyłącznie na własnej pomysłowości, królewny podejmują walkę o życie na swoich warunkach. […]"


Moja opinia: 
Po niezapomnianej, niezwykle klimatycznej "Miniaturzystce", która zapadła mi w pamięć..., która bez wątpienia była dla mnie jedną z najważniejszych książek 2015 roku (i jest zresztą nadal) oraz  majstersztykiem niezwykle barwnie ukazującym siedemnastowieczny Amsterdam i stosunki międzyludzkie oraz  "Muzie", która także była wspaniała, jednak odrobinę gorsza od "Miniaturzystki" Jessie Burton powraca na polski rynek wydawniczy z baśnią. "Muza", która bardzo mi się podobała i, która została przeczytana ponad 1,5 roku później niż "Miniaturzystka" - mimo, że wtedy dzielnie ją goniła... dziś jest jedną z wielu książek. Zamglona w mej pamięci, pozostała w niej jedynie jako powieść przeczytana, a nie przeżyta - w przeciwieństwie do "Miniaturzystki". A jak będzie z "Marzycielkami", baśnią dla dziewczynek, w której tradycja została zanurzona w nowoczesności? Czy pozostanie w mojej pamięci? Rozstrzygnie to czas, jednak chwile spędzone przy jej lekturze były powrotem do świata baśni i dzieciństwa, a także zachętą do ponownego sięgnięcia po baśnie braci Grimm.

Niezaprzeczalnie: "Miniaturzystki" są baśniową, piękną, poruszającą wyobraźnię historią o siostrzanej miłości, odwadze i walce o niezależność, która została jednak utrzymana w dość spokojnym klimacie. Nie ma w niej damsko - męskiej miłości, księcia na białym koniu, "żyli długo i szczęśliwie", a jest za to spokojne wkraczanie w dorosłość, która została ukazana jako moment zerwania z beztroską, niczym nieskrępowaną zabawą. Brak księcia na białym koniu, który wybawia księżniczki z zamku sprawia, że nie jest to romantyczna i ckliwa opowieść, którą uczennice szkoły podstawowej (bo do takiej grupy wiekowej ta historia jest kierowana) będą czytały z wypiekami na twarzy. To raczej ukazująca prawdziwą przyjaźń i siostrzane więzi historia, która pokazuje, że nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli - tak jakbyśmy chcieli, jednak to... nie powinno nas zatrzymywać i nie powinno stanowić dla nas bariery, która sprawi, że zrezygnujemy z marzeń, swoich pragnień i oczekiwań co do życia. To jedynie przeszkody do przeskoczenia / ominięcia, a nie mury nie do rozbicia. 

Młodsi czytelnicy odbiorą tę historię jako uroczą, wciągającą, ciekawą historię, która zrywa ze schematami. Dla mnie "Marzycielki" stanowią jednak adaptację historii spisanej i opublikowanej już ponad 200 lat temu. Już po spojrzeniu na okładkę "Marzycielek" miałam pewne podejrzenia, w trakcie czytania byłam już pewna, a po lekturze historii Burton jeszcze się dodatkowo upewniłam w tym, że "Marzycielki" są po prostu adaptacją baśni braci Grimm "Stańcowane pantofelki". Podczas lektury opowieści Burton myślałam, że podobieństwo dotyczy ilości sióstr; faktu, że znalazły tajemne przejście i tańcowały, tym samym niszcząc swoje pantofelki oraz, że król obiecuje królestwo i rękę jednej z nich mężczyźnie, który odkryje ich tajemnicę. Tak było podczas lektury. Po lekturze sięgnęłam po "Stańcowane pantofelki" i przekonałam się, że podobieństw jest więcej: tak dalekich, że nawet świat przedstawiony w "Marzycielkach" - jego niektóre elementy są żywcem wzięte ze "Stańcowanych pantofelków", jak diamentowe i złote drzewa, usypianie mężczyzn, żeby nie odkryli ich tajemnicy, sposób potwierdzenia odkrycia dotyczącego ich nocnych wypraw itd. Dla mnie to już nie jest jedynie inspiracja, a właśnie adaptacja. Adaptacja, która coś od siebie dodaje, bowiem baśń zaczyna się od tego, że królewny są zamknięte, ale nie uzasadniają dlaczego do tego doszło. Jednak nawet uzasadnienie jest mało oryginalne, bowiem podobne pojawia się w filmowych adaptacjach baśni braci Grimm.  

To co najbardziej przeszkadza mi w "Stańcowanych pantofelkach" to fakt, że nigdzie w książce / na okładce nie jest powiedziane, że jest to adaptacji baśni braci Grimm. A jest nią bez wątpienia - może nowocześniejszą, bo każda z dwunastu sióstr zostaje dokładnie scharakteryzowana (jednak przez natłok w opowieści gdzieś to się odrobinę rozmywa), nie ma w niej królewiczów, zakończenie też jest inne (choć bardzo przewidywalne, bo odwołujące się do znanego motywu) a w powieści pojawiają się auta i aeroplany. To co przychodzi mi na myśl to stwierdzenie, że "Marzycielki" Jessie Burton to sfeminizowane "Stańcowane pantofelki", które postanawiają pozbyć się królewiczów, książąt, odciąć się od romantycznych tradycji adaptacyjnych, a każdą z sióstr uczynić indywidualną jednostką, która decyduje sama o sobie. Siostry są same odpowiedzialne za swój los. 

To oderwanie od miłosnych tradycji Burton się udało. Przedstawienie sióstr - podjęła próbę, jednak tak jak w przedstawieniu filmowym "Stańcowanych pantofelków" skupiła się na najstarszej z sióstr, która wiedzie w opowieści prym. Przypisanie każdej z sióstr innych zainteresowań bez wątpienia było dobrym zabiegiem, który sprawi, że młodym czytelniczkom będzie łatwiej utożsamić się z bohaterkami, a tym samym zaangażować w historię. Co jednak w wypadku gdy najsilniej poczują się związane z zainteresowaniami bohaterki, która de facto poza momentem przedstawiania nie pojawia się już później jednostkowo? 

Jak widzicie - z punktu widzenia dorosłego, w miarę oczytanego czytelnika mam do tej pozycji parę "ale". Patrząc na samą historię - gdybym przeczytała ją z 10 lat temu, w wieku tych 9 - 10 lat - na pewno by mnie zachwyciła... i zachwyci także wielu czytelników, kiedy tylko wpadnie w ich ręce. To ciekawa, wywołująca uśmiech na twarzy, a jednocześnie poruszająca historia, która została napisana pięknym językiem, z którego słynie Burton. To także pozycja wyróżniająca się ze względu na genialną narrację, dzięki której czujemy się jakbyśmy poznawali tę historię z ust przyjaciółki. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że została przepięknie zilustrowana! Idealna lektura dla dziewczynek

Moje wątpliwości budzi jedynie fakt, że nie mówi się o tym, że to adaptacja, a więc jedynie po trochu wyobraźnia autorki odpowiada za tę historię... Szkielet tej historii stworzyli bowiem bracia Grimm. Jest to dla mnie nieetyczne i odbiór tej historii zdecydowanie psuje. W zagranicznych opiniach pojawia się informacja, że to reinterpretacja baśni Grimm... także w opiniach zamieszczonych na stronie wydawcy. Brakuje jednak tej opinii na okładce książki (przynajmniej w wydaniu przedpremierowym), ale może wydawnictwo nadrobi to niedociągnięcie na wydaniu finalnym? 

lutego 02, 2019

(701) Dygot

(701) Dygot
Tytuł: Dygot
Autor: Jakub Małecki
Wydawnictwo SQN
Stron 316
Opis wydawcy:
Naznaczona wstrząsającą tajemnicą ballada o pięknie i okrucieństwie polskiej prowincji. Porywające obsesje, niszczące namiętności i groza przemijania. Uciekająca przed Armią Czerwoną Niemka przeklina Jana Łabendowicza, który odmówił jej pomocy. Wkrótce jego żona rodzi odmieńca - chłopca o skórze białej jak śnieg. A wiejska społeczność nie akceptuje wybryków natury... Córeczkę Bronka Geldy ściga klątwa Cyganki. W wieku kilku lat dziewczynka zostaje ciężko poparzona w wyniku wybuchu granatu. Na losy Geldów i Łabendowiczów wpływają nie tylko kolejne dziejowe zawirowania i przepowiednie, lecz przede wszystkim osobiste słabości i obsesje. Drogi obu rodzin przecinają się w zaskakujący i niespodziewany sposób. Na dobre zespaja je uczucie dwojga odmieńców, introwertycznego albinosa i okaleczonej w płomieniach dziewczyny. Po kilkudziesięciu latach mroczną tajemnicę rodzinną mimowolnie rozwikła ich jedyny syn Sebastian - utracjusz i aferzysta, który postanawia wykorzystać możliwości, jakie daje Poznań, kipiąca życiem metropolia. 

Moja opinia: 
Nie zamierzam pisać recenzji "Dygotu" pod presją wszystkich "achów" i "ochów", zachwytów krążących wokół książek Jakuba Małeckiego. Zbyt wyraźne jest dla mnie bowiem wspomnienie pewnej wizyty w Tesco... sprzed 6 lat. Rok 2012/2013. Podchodzę do półek z książkami w Tesco... 29,99 zł, 39,99 zł, 24,99 zł... drogo, drogo i jeszcze raz drogo. Aż nagle widzę... 3,67 zł i dwadzieścia egzemplarzy "Dżosefa" (wydanego po raz pierwszy w 2011 roku) Jakuba Małeckiego. Niecałe cztery złote za nowiutką książkę? Kusząca propozycja. Przeczytałam opis - troszkę dziwny. Sprawdziłam opinie w internecie… przeważały te negatywne. Odłożyłam książkę na półkę i już więcej do niej nie wróciłam. Potem rok 2015, premiera "Dygotu", w świecie blogerów książkowych robi się głośno, padają porównania do Myśliwskiego i Tokarczuk, a powieści Małeckiego stają się wyznacznikiem świetnej jakości polskiej literatury. I w momencie kiedy "Dżosef" zostaje wznowiony (ja trochę żałuję, że nie zakupiłam go wtedy przed laty) zaczyna zbierać same pozytywne opinie. Wakacje w Turcji, w przerwach w trakcie pisania pracy zaliczeniowej na studia sięgam po "Dygot" - jak na razie najbardziej znaną powieść Małeckiego... i przeżywam dziwne literacko chwile, ale nie odmieniające mojego życia. 

Jest w tej powieści coś, co sprawia, że czyta się ją z wypiekami na twarzy - nie przeczę. Uwodzi swoją dziwnością i zawikłaniem, nietuzinkowością, która faktycznie może przywodzić na myśl prozę Olgi Tokarczuk. Jednak zdecydowanie nie jest to powieść, która pokazuje zacofanie występujące obecnie na polskiej wsi. Wydarzenia, które spotykają bohatera powieści Małeckiego spotykają bowiem bohatera krótko po wojnie (swoją drogą... mężczyzna z okładki, jego jasna cera i wieniec przez długi czas nasuwał mi na myśl, że fabuła powieści jest w jakiś sposób związana ze światem mody). Oczywiście - istnieją nadal zacofane obszary Polski, jednak odczytywanie "Dygotu" jednopłaszczyznowo jest krzywdzące zarówno dla powieści jak i naszego sposobu postrzegania świata. Tytułowy "dygot" wywołuje może nie sama książka - niesprawiedliwość, słabość, zło, nierówność, bieda i nieszczęście w niej ukazane, co raczej poczucie, przekonanie, że takie rzeczy się zdarzają, że tacy ludzie nas otaczają - tak pokrzywdzeni przez los. Tkwi we mnie jednak gdzieś silne przekonanie, że świat / życie nie jest tak brudny i straszny jak to pokazał Małecki. I oczywiście dochodzi do sytuacji, w których nieszczęścia spadają lawinowo na ludzi (a właśnie z takimi mamy do czynienia w "Dygocie"), jednak są to przypadki osamotnione. Może właśnie tego zabrakło w tej książki? Może to właśnie tak potęguje ten dygot, te emocje związane z książką Małeckiego? Ten płomień zła, zabobonności i uprzedzeń, który rzadko kiedy jest gaszony zwykłą codziennością, chwilami prostego szczęścia jak zjedzenie posiłku z bliską osobą. 

Małecki ma naprawdę dobre pióro. Widać w nim lekkość pisania, a także dobry warsztat stylistyczny. Widoczne zróżnicowanie językowe między latami wojennymi, a na przykład współczesnością pozwala lepiej wczuć się w rozgrywające się w książce wydarzenia - lepiej przyjąć emocjonalny bagaż, który za sobą niosą. Autor "Dygotu" bez wątpienia świetnie poradził sobie z scharakteryzowaniem i ukazaniem sylwetek bohaterów. Nie zabrakło także zgrabnego przedstawienia ich mentalności, która w tej powieści odgrywa kluczową rolę. Autorowi w kolejnych częściach powieści (okresach czasowych) udało się ukazać nie tyle zmieniający się świat, co zmieniających się ludzi, ich zmieniający się światopogląd oraz podejście do życia, a także wartości kierującym ich życiem. I chociaż Ci zmieniający się ludzie wraz z biegiem czasu tracą poczucie honoru, sprawiedliwości, w obrębie jednej rodziny degradują się, to jednak tracą także przywiązanie do zabobonów i cygańskich wróżb, które przestają oddziaływać tak silnie na ich życie. 

Bohaterowie Małeckiego w większości nie zasługują na uznanie - ich życie determinuje strach i niepewność jutra. Motorem napędzającym ich życie są obawy. Nie marzenia, aspiracje, ale właśnie lęki. Z tych lęków rodzą się problemy... nierozsądne wybory i życiowe tragedie. To tacy ludzie, którzy wiadomo, że przyciągają zło, a potem wpadają w pętlę niepowodzeń - po jednym przekonani o kolejnym zbliżającym się niepowodzeniu - sami do niego zmierzają. Tym samym "Dygot" staje się powieścią złożoną z ludzkich cierpień i niepowodzeń - czasami wynikających z braku akceptacji, czasami z własnej nieudolności - nie mniej: Małecki stworzył powieść o dramacie ludzkiego losu, niekiedy aż przedramatyzowanym.

Intrygująca fabuła w połączeniu z ciekawym zawikłaniem akcji od czasów II wojny światowej po współczesność sprawia, że powieść Małeckiego czyta się naprawdę dobrze - to angażująca i wciągająca historia, która niekiedy przywodzi na myśl prozę Olgi Tokarczuk, ze względu na zawarcie w niej odrobinę realizmu magiczny. To zdecydowanie ciekawa, wyróżniająca się na tle innych (współczesnych) polskich książek lektura. Saga rodzinna, może momentami odrobinę niedopracowana, ale pokazująca jak wiele złego może spotkać człowieka... a może, że nie istnieje "żywot idealny"? "Dygot" to zdecydowanie świetna, wyróżniająca się na polskim rynku wydawniczym książka, jednak jednocześnie... nie jest to powieść na skalę Tokarczuk. Nie da się jednak ukryć, że Małecki jest jedną z ciekawszych postaci na polskiej scenie literackim, jeśli mamy mówić o ambitnej prozie polskiej. Nadal przyćmiewają go inni pisarze jak Tokarczyk czy Myśliwski, ale wiele wskazuje na to, że z czasem jego pozycja może ulec jeszcze większemu wzmocnieniu.

Za książkę serdecznie dziękuję księgarni megaksiazki.pl :)