grudnia 20, 2018

(700) Kopnij piłkę ponad chmury. Reportaże z Nepalu

(700) Kopnij piłkę ponad chmury. Reportaże z Nepalu
Różne są szkoły reportażu, a jednak do mnie... zawsze najmocniej trafiają te pisane przez reportażystów zaangażowanych emocjonalnie, którzy pozwalają swoim uczuciom wybrzmiewać w tekstach, które tworzą. Ilona Szelezińska w swojej debiutanckiej książce zdecydowanie jako właśnie taka pisarka daje się poznać. "Kopnij piłkę ponad chmury..." to zbiór reportaży o współczesnym Nepalu, w którym jednak przeszłość przede wszystkim ta związana z kulturą i tradycją posiada wyraźny wpływ i związek z teraźniejszością. Szelezińska nigdy się nie dystansuje - często jest fizycznie współuczestnikiem opisywanych wydarzeń, a zawsze jest uwikłana uczuciowo w opisywane historie. To daje czytelnikowi pewną wolność odczuwania - pozwala mu nie nabierać dystansu do poznawanych treści, a przeżywać je całym sobą. 

Na polskim rynku wydawniczym w ostatnich latach utarło się przekonanie, że jeśli chcemy sięgnąć po dobry reportaż, powinnyśmy sięgnąć po reportaż z Wydawnictwa Czarne. Przyznaję - sama sięgając po ten gatunek, swe kroki kieruję ku półce z pozycjami z Czarnego. Zbiór Ilony Szelezińskiej został natomiast wydany przez Marginesy. Wydawnictwo, które nie zawodzi mnie nigdy w kwestii beletrystyki, ale reportaż w ich wykonaniu był dla mnie czymś zupełnie nowym. Nowym... i jak się okazało wbijającym w fotel, bowiem "Kopnij piłkę ponad chmury" to zbiór angażujących emocjonalnie, ciekawych i rozwijających tekstów dotyczący niezwykłego, choć znajdującego się w trudnym położeniu Nepalu. Państwo otoczone przez dwa mocarstwa - Chiny i Indie, a do tego jeszcze zdeterminowane w dużej mierze przez warunki geograficzne - potężne Himalaje i częste trzęsienia ziemi... tak częste, że przez większość mieszkańców te, które u Europejczyków budzą grozę, przez Nepalczyków nie są odczuwane. To wszystko staje się podwalinami dla tekstów naprawdę zaskakujących. 

Ilona Szelezińska od lat pracuje jako przewodnik po Nepalu. Można więc powiedzieć, że kraj ten poznała od podszewki, jednak w jej reportażach nadal widać pewne zafascynowanie, a niekiedy nawet zaskoczenie. Wiedza, którą nam przekazuje nie ma encyklopedycznego charakteru. W "Kopnij..." oczywiście znajdziemy opis niektórych charakterystycznych dla Nepalu tradycji czy obrzędów, jednak w większości będziemy je oglądali przez pryzmat emocji innych ludzi. Przez recenzje przewija się opinia, że "Kopnij piłkę..." to książka ukazująca przede wszystkich patriarchat panujący w Nepalu, jednak nam - Europejczykom - kojarzy nam się on z czymś skrajnie negatywnie. W Nepalu jest natomiast częścią tradycji. To inna kultura, tradycja, uwarunkowania społeczne, warunki geopolityczne - dla mnie reportaże Szelezińskiej pokazują, jak świat jest piękny przez swoją różnorodność... i jak kobiety cały czas rosną w siłę - nie przez założenie "wszyscy są równi", ale przez tego pokazanie / udowodnienie.

Książkę otwiera reportaż o nepalskich małych boginiach, zwanych Kumari. Małych dziewczynkach, które na kilka lat swojego życia trafiają do pałacu, są sławione, otaczane czcią, aby potem... wrócić do rodziny, rzeczywistości i zabrać się za czytanie pierwszej części Harrego Pottera. Ten otwierający tekst pokazuje najlepiej przenikanie się tradycji ze współczesnością. Ukazuje rozkrok, w którym znajduje się Nepal, swego rodzaju zawieszenie między starym i nowym światem. Z kolejnych tekstów Szelezińskiej w pamięci utkwił mi szczególnie ten związany z obrzędami religijnymi dotyczącymi śmierci. Plastyczność opisu uroczystości pogrzebu sprawiła, że zafascynowanie nepalską kulturą zdecydowanie wzrosło. Te dwa teksty, o Kumari i obrzędach pogrzebowych, dotykają przede wszystkim kwestii nepalskiej tradycji.

W reportażu Szelezińskiej nie chodzi jednak jedynie o tradycję, ale przede wszystkim o ludzi. Potwierdzają to wstrząsające teksty dotyczące kobiet zmuszanych do prostytucji, dzieci odratowanych z więzienia, gdzie trafiły u boku osadzonych matek - ten tekst dotyka bardzo silnie także aspektu trzęsień w Nepalu - to najlepszy dowód na to, że historie w książce Szelezińskiej przenikają się. Autorka dużo uwagi poświęca trzęsieniu ziemi, które miało miejsce w 2015 roku i zdezorganizowało, a także odmieniło życie tysięcy osób. Zginęło prawie 9 tysięcy, a rannych zostało prawie 25 tysięcy ludzi, ale te wydarzenia wywarły wpływ także na osoby, które bezpośrednio nie ucierpiały. Ilona Szelezińska opisuje swoje emocje związane z powrotem do Nepalu po trzęsieniu, uczestniczeniu w akcji pomocy potrzebującym, rozmawia z ludźmi, którzy postanowili zmienić swoje życie, rzucić pracę i skupić się na działalności w ramach wolontariatu. Ukazuje jak przełomowe dla Nepalu było to wydarzenie, a jednak nie zapomina o życiu przed i poza trzęsieniem - ukazując między innymi życie ludzi mieszkających w Himalajach... i to właśnie tam pojawi się tytuł książki. A czy Wy - mieliście możliwość kiedyś kopnąć piłkę ponad chmury?

Te wszystkie opowieści zawarte w "Kopnij piłkę ponad chmury" pokazują reporterską pierwszą klasę. Trudno jest uwierzyć w to, że to debiut Szelezińskiej - jednocześnie daje to jednak nadzieję, że autorka nie zniknie z rynku wydawniczego i wróci do czytelników z kolejnymi Nepalskimi opowieściami. 

Moja ocena: 9/10

listopada 14, 2018

(699) Jak czytać literaturę

(699) Jak czytać literaturę
Tytuł: Jak czytać literaturę
Autor: Terry Eagleton
Wydawnictwo Aletheia
Stron 250

Wydawnictwo Aletheia i pozycje przez nie wydawane to zdecydowanie moje odkrycie roku 2018. Inteligentne, ciekawe, erudycyjne... po świetnych wykładach Nabokova i wywiadach z nim przyszedł czas na książkę "Jak czytać literaturę", której autorem jest Terry Eagleton. To swego rodzaju przewodnik po kontakcie z literaturą, instruktaż jak z nią obcować, żeby z kontaktu ze słowem pisanym wynieść jak najwięcej. Profesjonalnym krytykom literackim ta pozycja może wydać się dosyć płytka - kompletnych laików może zachwycić lekkością z jaką została napisana. Osobiście plasuję się gdzieś pomiędzy - "Jak czytać literaturę" ani mnie ziębi, ani parzy. To ciekawa pozycja, która znajdzie tak wiele fanów jak i zdecydowanych oponentów.

Zacznijmy jednak od początku: brak znaku zapytania w tytule, a więc forma oznajmująca sugeruje, że autor przedstawia pewien sposób, receptę na czytanie literatury. Jednak o ile tytuł pozostawia nam pewną podpowiedź związaną ze specyfiką książki... to potem od strony formalnej książka zawodzi w pewnej kluczowej kwestii. Przez pozycję Eagletona przewija się mnóstwo tytułów i ich autorów - czasami jest to odwołanie zaledwie jednozdaniowe, czasami kilkunastostronnicowe, aby potem autor przeszedł do innego zagadnienia krytyki literackiej... i ponownie do danego utworu powrócił. Tym sposobem w "Jak czytać literaturę" czytelnik natrafi na ponad 20 utworów i ich autorów. Dochodzi tu do pewnej sprzeczności, bowiem to nie czytelnicy tych ponad dwudziestu utworów... zaznajomieni z nimi dokładnie są grupą docelową dla tej pozycji. Dla krytyka dzieło Eagletona będzie zbyt banalne. Z kolei laik... niezaznajomiony dokładne z utworami, o których wspomina autor... będzie się gubił. Jestem pewna, że każdy z nas, czytelników mógłby z tej pozycji wyciągnąć więcej... gdyby na końcu książki znajdował się indeks tytułów lub chociaż autorów. Usprawniłoby to poruszanie się po tej pozycji... i sprawiło, że np. ja, osobiście sięgnęłabym po nią jeszcze nie raz - nawet po przeczytaniu jej od deski do deski. Przykładowo po przeczytaniu "Magazynu osobliwości" Dickensa, który już czeka pod ręką, aż zacznę jego lekturę... chętnie wróciłabym do fragmentów dotyczących jego analizy w "Jak czytać literaturę" - autor (a może jego wydawca?) nie daje mi jednak tej szansy. Ktoś mądry powie, że oczywiście mogę przekartkować od deski do deski utwór Eagletona... ale szczerze? Kto z nas będzie na tyle zmotywowany? A potem... przy czytaniu "Dumy i uprzedzenia" znowu mam przekartkować od deski do deski "Jak czytać literaturę".  I tak ponownie po lekturze "Moby Dicka", "Raju utraconego", "Judy nieznanego", "Hamleta", "Burzy", "Otella", "Czekając na Godota", "Maleńkiej Dorrit"... i kilkunastu innych dzieł literatury światowej, które już na zawsze zapisały się w historii literatury? A teraz pomyślcie: jak wiele ułatwiłby indeks tytułów.

"Realni ludzie, ponieważ są czymś więcej niż tworami językowymi, mają pewien stopień niezależności od otoczenia [...] . Ponieważ potrafią rozpoznawać swoje sytuacje, mogą również je zmieniać, podczas gdy karaluchy i bohaterowie literaccy tkwią w nich na zawsze."*

"Jak czytać literaturę" to pozycja, w której widać ogrom erudycji autora i jego oczytanie, skupienie (pod różnymi względami) na słowie pisanym. Znajomość przywoływanych przez autora pozycji zdecydowanie podnosi komfort czytania utworu Eagletona, jednak nie jest niezbędne, więc słowo "erudycja" nie powinno nas odstraszać. Utwór składa się z pięciu części: początki, bohater, narracja, interpretacja i wartość - w których autor nie dzieli się z nami receptami na to jak najlepiej czytać, a raczej luźnymi refleksjami dotyczącymi poszczególnych dzieł... przez większość czasu jego wypowiedzi nawet w obrębie jednej części są dosyć nieskładne, a jednak ze względu na fakt, że płynie z nich miłość do literatura - zapoznawanie się z nimi może być rozwijające (a raczej dla osoby, która choć trochę jest z literaturą zaznajomiona - ugruntowujące wiedzę). Zabrakło mi wyraźnego zakończenia, podsumowania, zamknięcia... wywód autora zostaje nagle urwany... i przez chwilę do czytelnika nawet nie dochodzi, że to koniec.

Eagleton nie przekazuje czytelnikowi konkretnej, świeżej wiedzy. Mimo zróżnicowania, którego się dopuszcza, a więc zahaczania nie tylko o prozę, ale także o poezję i dramat w swoich przemyśleniach  - na przykładach przekazuje jedynie ogólne prawdy dotyczące istoty literatury, a nie interpretacyjne nowinki. Skupia się raczej na przedstawieniu wielości, a także rozbieżności interpretacji; ukazaniu, że krytyk literacki zakłada, że nic w dziele literackim nie dzieje się bez powodu. To co bardzo mi się spodobało to fakt, że autor nie stara się tworzyć w literaturze sztucznych podziałów na dobrą i złą, niską i wysoką literaturę. Nie wytwarza także algorytmu oceny co jest dobrą literaturą. Dzięki temu... kilkanaście stron poświęca na analizę pewnych zagadnień z Harry'ego Pottera.

"Jak czytać literaturę" została lekko napisana, jednak wielość literackich odwołań może nastręczać pewnych trudności. Daleko tej pozycji do podręczniki, a jednak istnieje spora szansa, że czytelnik wyciągnie coś z niej na temat technik tworzenia postaci, narratorów, światów nierealistycznych czy też naginania fabuły, podstawowych pojęć związanych z analizą. Eagleton przypomina, że literatura to w swej istocie nierealny świat... w jego książce sporo jest oczywistości, co sprawia, że "Jak czytać literaturę" polecam zdecydowanie "nie-krytykom" literackim. Czy kogoś książka Eagletona może zafascynować? Wątpię, ale z pewnością każdy może wyciągnąć z niej coś wartościowego... rozbudza literacki apetyt, niezaspokajając go.

Moja ocena: 6+/10

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Jak czytać literaturę" Terry Eagleton

września 18, 2018

(698) Gdzie są kamedulskie piwnice..

(698) Gdzie są kamedulskie piwnice..
Tytuł: Gdzie są kamedulskie piwnice czyli dwór, gang i przypowieści 
Autor: Robert Rynkowski
Wydawnictwo Petrus
Stron 186

Opis wydawcy: 
Spokojne wakacje wypełnione słodkim lenistwem? Nie w wypadku Karoliny, Anety i Karola oraz dwojga ich nowych przyjaciół! Karolina zawsze znajdzie jakąś zagadkę do rozwiązania. A jeśli nie, to... zagadka znajdzie ją. Nawet niczym niewyróżniający się "dwór" zdaje się kusić tajemnicą, której rozwikłania nie powstydziłby się Indiana Jones. Rozwiązywanie zagadek z odległej przeszłości nie jest jednak łatwe, gdy wszystkie tropy zdają się prowadzić donikąd, a w drogę wchodzi gang Fryzjera. Czy i tym razem intuicja nie zawiedzie Karoliny? Czy "dwór" rzeczywiście skrywa jakąś tajemnicę? Czy w każdej legendzie jest ziarnko prawdy? I czy uda się przechytrzyć wrogi gang?

Młodszych i starszych czytelników zapraszam do świata kolejnych wakacyjnych przygód bohaterów znanych z powieści "Szyfr, muzeum i sykomora - czyli gdzie jest skarb prapradziadka", świata, w którym ich przyjaźń zostanie poddana próbie i w którym będą musieli odpowiedzieć na ważne życiowe pytania.

Moja opinia: 
Robert Rynkowski jest pisarzem, z którego twórczością zetknęłam się po raz pierwszy w 2012 roku za sprawą książki "Każdy jest teologiem". Następną przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa było "Zrozumieć wiarę" (autor historii o kamedulskich piwnicach jest doktorem teologii dogmatycznej.), aby później przeskoczyć do pozycji z zupełnie innego gatunku i literackiego obszaru. "Szyfr, muzeum i sykomora" była dawka naprawdę dobrej literatury skierowanej do młodego czytelnika, jednak to druga część historii o paczce młodych przyjaciół pokazuje jak bardzo Rynkowski literacko się rozwinął. W jego pozycjach dla młodzieży widać ogromny potencjał, spostrzegawczość i błyskotliwość autora. Dzięki temu "Gdzie są kamedulskie piwnice..." były angażującą, skrzącą się humorem i inteligentnymi nawiązania do polskiej mentalności (a więc także realnego życia) powieścią, w której autor po raz kolejny udowadnia, że potrafi odejść od akademickiego języka na rzecz stworzenia przygodowej historii z wartką akcją, która usatysfakcjonuje niejednego czytelnika.

Kluczowym aspektem tej recenzji jest postawienie odpowiedzi na pytanie czy z historią tajemnicy kamedulskich piwnic można się zmierzyć bez znajomości poprzedniej części serii. Znajomość poprzedniego tomu, ze względu na występujące do niego nawiązania, wzbogaca fabułę i uprzyjemnia lekturę drugiej części. Nieznajomość "Szyfru, muzeum..." nie wyklucza jednak możliwości czerpania satysfakcji z uczestniczenia w przygodach młodych przyjaciół - tym bardziej, że w powieści pojawiają się nowe postacie. Autor dopracował portrety psychologiczne bohaterów, wystawił ich przyjaźń na próbę, a także uwrażliwił pod kątem różnych religii. Podczas wakacyjnego wyjazdu nauczył ich tolerancji. I choć świat bohaterów nie został namalowany w samych kolorowych barwach - ba! W powieści występuje nawet gang o nazwie Hejersi - to jednak przyjaciołom nigdy nie brakuje optymizmu, chęci przeżycia niesamowitej przygody... ich życie ma być pełne barw i doświadczeń... co niejednokrotnie przyprawia ich rodziców o szybsze bicie serca ("Zamek jest cudowny, ale najważniejsze jest to, że są tam... No, zgadnijcie co? Nieodkryte zamurowane, zalane betonem podziemia! I my je właśnie odkryjemy. Co wy na to?"*)

"Gdzie są kamedulskie piwnice..." to powieść, której akcja została osadzona na Suwalszczyźnie. Pełna ciekawostek historycznych i... tych dotyczących religii. Młodzi czytelnicy mogą dzięki niej przybliżyć sobie pokrótce istotę nie tylko chrześcijaństwa (a także elementy z nim związane jak przypowieść), ale także prawosławia. Co ciekawe..  autor mimo swojego wykształcenia nie narzuca czytelnikom jednej opcji, a myśl która się przebija... to stwierdzenie, że każda religia w jakiś sposób ogranicza. Jest nie tylko łaską, ale także obciążeniem. Autorowi udało się ukazać różnice między ludźmi... bez oceniania i wydawania łatwych osądów.  To ciekawa i mądra książka dla młodego czytelnika.


Robert M. Rynkowski pisarsko bardzo się rozwinął - świetne poradził sobie z zawiązaniem akcji i jej rozwinięciem. Historia kamedulskich piwnic posiada potencjał na o wiele dłuższą i bardziej rozbudowaną powieść, która poruszałaby jeszcze więcej zagadnień. Wierzę, że Rynkowski jeszcze niejednokrotnie mnie zaskoczy i niecierpliwie wypatruję jego kolejnych powieści - mam nadzieję, że obszerniejszych, bogatszych w jeszcze więcej wątków i lepiej zarysowane portrety psychologiczne. "Gdzie są kamedulskie..." to świetne minimum. Autora stać na genialne maksimum. Jestem pewna, że jeszcze to pokaże :) Robert M. Rynkowski to bardzo ciekawa postać nie tylko na rynku książki teologicznej, ale jak się okazuje także... powieści dziecięcej i młodzieżowej.

*Cytat pochodzi z książki "Gdzie są kamedulskie piwnice..." Robert M. Rynkowskiego.

sierpnia 31, 2018

(697) Krótka wymiana ognia

(697) Krótka wymiana ognia
Tytuł: Krótka wymiana ognia
Autor: Zyta Rudzka
Wydawnictwo WAB
 Stron 196

Opis wydawcy:
„Pewnego dnia podszedł do mnie mężczyzna z papierosem: ma pani ogień? Odpowiedź zajęła mi kilka lat, ale pytanie było jak iskra. Moja wyobraźnia zajęła się i stanęła w płomieniach”.

Opowieść zaczyna się na pozór zwyczajnie. Któregoś dnia Romę Dąbrowską, starą poetkę, zaczepia na przystanku młody mężczyzna. Krótkie spotkanie staje się dla niej swoistym odkryciem – uświadamia sobie, że jej życie erotyczne dobiegło już końca. Odtąd Roma rozpoczyna swój życiowy bilans miłosny: wydobywa z pamięci erotyczne przygody, krótkie chwile namiętności i miłosne wspomnienia. Powoli odkrywa siebie w różnych rolach: córki, żony, pisarki i matki. Wspominając dawne miłostki, zastanawia się, co stało się z jej genialną córką, która pewnego dnia ją opuściła. Odnalezienie jej stanie się dla Romy równie istotne, jak odpowiedź na pytanie, kim właściwie jest ona sama – i kim są dla niej ludzie spotkani niegdyś na jej życiowej drodze.

Moja opinia:

"Krótka wymiana ognia" Zyty Rudzkiej, czyli powieść rzeczka została wydana w serii "archipelagi" wydawnictwa W.A.B. Archipelagi to dla mnie wyznacznik dobrej literatury - to właśnie w tej serii zostały opublikowane takie powieści jak "Robinson w Bolechowie" czy też "Moja córka komunistka". Powieść Rudzkiej to krótka, poruszająca, naturalistyczna historia, która została nasiąknięta erotyzmem, a także olbrzymią życiową dojrzałością. W opowieści o starej poetce groteska miesza się z nastrojami melancholii i smutku. Idąca w parze z okrutną szczerością i realnością ukazanych obrazów subtelność sprawia, że czytelnik otrzymuje zapadające w pamięci, niesamowicie poruszające studium starości, przemijania, pożądania i kondycji człowieka we współczesnym świecie. 

Kim jest główna bohaterka powieści Rudzkiej? To stara poetka, będąca jednak główne symbolem starości. To starość przedstawiona jako zbiór obciążeń, ograniczeń, rozpad ciała, a równocześnie nieprzemijające z wiekiem pragnienia. Pesymistyczny, a przy tym niezwykle prawdziwy obraz ukazujący zmarginalizowanie starego człowieka zawiera w sobie dużo goryczy, jednak ta czara goryczy nigdy nie zostaje przelana. Słowa głównej bohaterki: "Tymczasem zrobiłam się stara."* stanowią jej zamknięty opis, a zarazem pierwsze zdane tej historii. Oprócz starej kobiety stanowi także portret córki, matki, żony i pisarki... wszystkie te role niosły za sobą w życiu Romy pewne ograniczenia, porcje żalu. Fragmentaryczność przedstawionej historii sprawia, że czytelnik nie jest w stanie odtworzyć historii Romy od A do Z, jednak bez problemu wysnuje wniosek, że w jej przypadku nie sprawdzą się słowa: "Po co starym namiętność? Ja mam morze czułości od wnusi i nie muszę się rozglądać"*. To więc zupełnie inny obraz starej kobiety od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Niańczenie wnuków i pielęgnowanie ogrodu zdecydowane nie jest zajęciem dla niej. 69 - letnia bohaterka nadal odczuwa popęd seksualny, choć jednocześnie zdaje sobie sprawę, że przez resztę społeczeństwa jest już postrzegana jako osoba zupełnie aseksualna. Niekiedy wulgarnymi słowami mówiąc o przeszłości daje zarazem wyraz swoich teraźniejszych pragnień: "Kiedyś byłam ciepła i wilgotna, sprawna w cipce."* Świadomość potrzeb własnego ciała idzie natomiast w parze z ironiczną, a przy tym celną i bezkompromisową opinią na temat samej siebie...

"Mogę się myć, perfumować, a i tak czuć mnie będzie tą, co już prawie zamieniła nylony na przeciwzakrzepowe rajstopy, majteczki na luźne figi, podpaski na senior pieluchy, obcasy na półbuty, zęby na perełki wciśnięte między odleżynę a dziąsło."*

 „Człapię do lustra. Dyszę. Rozbieram się. Jak przed plutonem. Pokancerowana. W plamach. Liszajach. Wyżłobieniach. Koroduję. Kwilę w strupkach szarych. Sflaczała i obrzmiała. Spocona, obśliniona od myśli. Przyglądam się sobie. Nawet jednej duszy w promieniu całego ciała”.*

W "Krótkiej wymianie ognia" autorka zachęca czytelników do zadania sobie pytania o to co zmienia starość. Okazuje się, że jedynie ciało, bowiem temperament z początku pozostaje bez zmian... dopiero potem pod społecznym naciskiem dochodzi do konfrontacji chęci i możliwości. Dla niektórych Roma jest bohaterką dziwaczną, bezczelną, niekiedy nawet śmieszną nimfomankę... warto zapytać: dlaczego? Bo odstaje od ogólnie przyjętego modelu kobiety przed siedemdziesiątką? Historia Rudzkiej zamknięta na dwustu stronach obejmuje trzy pokolenia kobiet (przy czym losy tego najmłodszego zostają poruszone w bardzo enigmatyczny sposób), 70 lat... gdzieś zahacza o sztampowość identyfikując wielką historię z wielką tragedią (wątek napaści Sowietów, bardzo popularny we współczesnej literaturze polskiej). Połączenie części historycznej ze współczesną - mnie do siebie nie przekonało. Gdzieś te dwie odrębne rzeczywistości kłóciły się ze sobą, wprowadzały chaos - osobno historie w nich obu przedstawione były naprawdę dobrze skonstruowane i napisane - w zespoleniu jednak coś nie grało. 

Książka Rudzkiej to oprócz poruszenia tematu starości także historia o postrzeganiu swoich porażek z perspektywy czasu, miłości ("Miłość to komunizm. Zrównuje i wykorzystuje."*), poezji ("Przetwórstwo poetyckie jako towar ciężko zbywalny. Ale dzielnie rozstawiam swój kramik w domach kultury. Jest w nich coś z płaczu cudzego dziecka w pociągu. Nie mogę się doczekać kiedy wysiądę."*) i pisaniu w ogóle ("Nie mam cierpliwości do wierszy. Nie nadążam, prąd zdania znosi mnie, ale bez słów nie mogę obejść się, nie mogą objąć się."*). 

"Krótka wymiana ognia" to niezwykle precyzyjna, oszczędna w słowa, a jednocześnie niekiedy szokująca swą dosłownością (bohaterka uznaje swoją matkę za "kości i ścięgna") i brakiem grzeczności proza. To stylistyczna i psychologiczna bomba. Autorka posługując się krótkimi zdania, nigdy nie zapomina o szczegółach i drobiazgach. Dojrzała, bardzo przemyślana proza o systemach wartości, starości (i strachu przed nią), ludzkiej niedoskonałości i konfrontowaniu się z samym sobą ("Skrzywił się. Coś tam burknął jak mamulka, machnął ręką niecierpliwie i tak samo jak mamulka zostawił mnie z tym najgorszym dla mnie towarzystwem - mną samą."*). Pozycja, która pozostawia po sobie ślad jeszcze długo po lekturze - pełna mądrości, świetnego języka. Intrygująca i angażująca historia - zarówno ze względu na fabułę jak i specyficzny klimat. 

Moja ocena: 8+/10

*Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Krótka wymiana ognia", autorstwa Zyty Rudzkiej.

sierpnia 09, 2018

(696) Lagom

(696) Lagom
Tytuł: Lagom. Szwedzki sekret dobrego życia
Autor: Lola A. Akerstrom
Wydawnictwo Marginesy
Stron 192

Ludzie na całym świecie szukają reguły, regulaminu, planu, zasad, które pozwoliłyby im powiedzieć, że wiodą szczęśliwe życie. W swoich poszukiwaniach mieszkańcy poszczególnych państw niekiedy dochodzą do nieco, odrobinę odrębnych wniosków - i tak na księgarnianych półkach mamy wysyp pozycji dotyczących duńskiej recepty na szczęście, czyli hygge, a także tych związanych z lagom, czyli szwedzką zasadą umiaru (nie wspominając o tych japońskich i tak dalej... ). Według Akerstrom to właśnie poszukiwanie harmonii, czerpanie radości z drobiazgów, okazywanie szacunku otoczeniu ułatwia znalezienie własnej recepty na szczęście. Ta równowaga, nieodczuwanie braku ani nadmiaru jest w książce "Lagom. Szwedzki sekret dobrego życia" jest bardzo wyraźnie widoczna, jednak nie najważniejsza. To bardzo krótka, zwięzła publikacja, która choć niekiedy razi zawartymi w niej truizmami i banałami - zaskakuje ciekawostkami na temat Szwedów.

Wysyp pozycji poradnikowych i pseudo motywacyjnych spowodował (a przynajmniej powinien spowodować), że wydawnictwa będą się prześcigały w dążeniu do uzyskania niesamowitej szafy graficznej. Rzeczywiście - wydawcy dbają o jakość oprawy graficznej podczas wydawania takich pozycji, jednak w swoich dążeniach mających na celu przyciągnięcie czytelnika posługują się podobnymi chwytami. Tak więc "Lagom" jak inne tego typu pozycje została wydana w twardej oprawie, a w środku czytelnik może znaleźć sporą ilość fotografii i ilustracji - faktycznie - niektóre z nich mogłyby znaleźć uznanie na Instagramie, jednak większość... nie zdobyłaby tysięcy polubień.

Publikacja wydawnictwa Marginesy została podzielona na dziesięć rozdziałów, które dotykają różnych obszarów życia. Kultura, jedzenie, obchodzenie świąt, zdrowie, moda, uroda, design, wnętrza, życie towarzyskie, zabawa, praca, biznes, finanse, naturalny, zrównoważony rozwój - każdy znajdzie w tej pozycji parę słów na temat interesującej go dziedziny życia. To przedstawienie nie tylko teorii, ale także realnego wcielania lagom w życie. Proste, krótkie zdania w towarzystwie lakoniczności treści sprzyjają czytelnikom. To krótka, niewymagająca zbytniego wkładu intelektualnego pozycja. Z jej lektury wyniosłam cytat z Marka Twaina, który od momentu pierwszego zetknięcia z "Lagom" błąka mi się po głowie...

"Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości."

Podobno to jedna z życiowych dewiz Szwedów... bardzo trafna i skłaniająca mnie do myśli, że może mam w sobie coś ze Szwedów. Autorka przedstawia między innymi zwyczaje związane z piciem kawy, organizowaniem przestrzeni, ćwiczeniami, recyklingiem, harmonią, osiąganiem kompromisów, miłością do natury. Zrobiła to w ciekawy sposób, jednak przy podsumowaniach rozdziałów gdzieś się pogubiła i zeszła bardzo mocno w stronę oklepanych formułek, przepisów na szczęście. Uderzyła w tony truizmów i banałów. "Lagom" jest pozycją, która może zachwycić jedynie kompletnych laików w temacie motywacji. Jednak może te truizmy i banały trzeba przeczytać tysiąc razy, aby móc wcielić je w życie...? Możemy założyć, że nawet jeśli podczas lektury zobaczymy tor, w którym musimy zmierzać, nową wersję nas samych... za chwilę wrócimy do starych schematów, w stare koleiny. Sprawianie, że nowo wytyczony plan będziemy dostrzegać jak najczęściej może nam pomóc... choćby odrobinę.

Według rankingów Szwedzi są zdecydowane szczęśliwszym narodem od Polaków. Warto o tym pamiętać i może ten fakt powinien nas delikatnie zachęcić do sięgnięcia po "Lagom", lekturę przyjemną, rozluźniającą, napawającą na krótką chwilę takim optymizmem: "Zmienię swoje życie na lepsze! Będę szczęśliwsza, szczęśliwszy! ;)", a przy tym miłą graficznie dla oka, prostą, nieskomplikowaną, choć niekiedy zaskakującą. To w gruncie rzeczy inspirująca, ale nie dająca większego, zdecydowanego kopa do zmian publikacja, ponieważ opierająca się na treściach i radach, które w teorii każdy już zna... Ale może to utopia? Książka motywacyjna, która mogłaby odmienić nasze życie? Może skrywa się gdzieś na księgarnianych półkach, ale ja jeszcze do niej nie dotarłam? Zresztą... ile może być recept na szczęście?

Moja ocena: 6/10

czerwca 26, 2018

(695) Chłopiec z latawcem

(695) Chłopiec z latawcem
Tytuł: Chłopiec z latawcem
Autor: Khaled Hosseini
Wydawnictwo Albatros
Stron 408

"Chłopiec z latawcem" jest jedną z tych niewielu pozycji, po które sięgnęłam po raz drugi...  Pierwszy raz książkę Hosseina przeczytałam w lipcu 2016 roku – od tego czasu błąkała się po mojej głowie. Zapadła w pamięć jako dawka naprawdę dobrej i przejmującej literatury. Drugie spotkanie z "Chłopcem z latawcem" było równie poruszające, ciekawe i angażujące jak to pierwsze. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że "Chłopiec z latawcem" jest powieścią, po którą naprawdę warto sięgać. 

"[...] grzechem jest tylko jedno. Mianowicie kradzież. Wszystkie inne grzechy są formą kradzieży. [...] Gdy zabijasz człowieka, kradniesz życie – ciągnął tato. - Kradniesz żonie prawo do męża, zabierasz dzieciom ojca. Gdy kłamiesz, kradniesz komuś prawo do prawdy. Gdy oszukujesz, kradniesz prawo do uczciwości."

Khaled Hosseini, "Chłopiec z latawcem"

Khaled Hosseini to afgański pisarz piszący po angielsku, a jego powieść "Chłopiec z latawcem" to już powieść kultowa. Mimo kiepskiej ekranizacji, "Chłopiec z latawcem" jest książką, która trafiła na listę 100 książek, które wg BBC trzeba przeczytać przed śmiercią. "Chłopiec z latawcem" jest przejmującą opowieścią o przyjaźni, kłamstwie, relacjach w rodzinie, strachu i Afganistanie – wczoraj i dziś. Jedyną wadą tej powieści jest fakt, że jest to fikcja literacka. Bardzo dobra fikcja literacka... 

Głównym bohaterem powieści Khaleda jest Amir. Poznajemy go w latach siedemdziesiątych XX wieku. Dwunastoletni wówczas Amir jest synem zamożnego i cenionego człowieka. Wychowuje się jednak w domu bez kobiet, bowiem jego matka zmarła podczas porodu. Amir nieustannie próbuje nawiązać kontakt z ojcem, jednak w jego odczuciu... wyraźnie nie wpisuje się w obraz jego syna. Chcąc zdobyć uznanie ojca, bierze udział w konkursie puszczania latawców. Wygrywa. Nie udałoby mu się to jednak bez pomocy o rok młodszego Hasana, syna służącego. Pierwszym słowem Hasana było słowo "Amir", a on sam w domu ojca Amira zresztą tak samo jak jego ojciec jest traktowany bardzo dobrze. Wręcz jak członek rodziny, który po prostu ma pewne obowiązki. Amir i Hasana łączy zażyłość, która jednak nie dochodzi do głosu w towarzystwie obcych. Dochodzi do tragedii. Amir jest świadkiem napaści bandy miejscowych chłopaków na Hasana. Nie reaguje... nawet wtedy, gdy widzi jak ich psychopatyczny przywódca gwałci Hasana. Po tym relacja chłopaków zmienia się nie do poznania. Amir nie mogąc pogodzić się ze swoim tchórzostwem zaczyna obwiniać wszystkich, a już w szczególności Hasana... Dwadzieścia pięć lat później Amir jest cenionym pisarzem. Ma żonę, dom, a jednak cały czas nie może zaznać spokoju. Tajemnice z przeszłości męczą go i nie pozwalają spokojnie spać. Przeszłość zamierza go dogonić... 

Amir to chłopak, którego z początku bardzo polubiłam. Na skutek wydarzeń, do których doszło... w pewnym momencie to się zmieniło. Nie zawsze było mi łatwo zrozumieć zachowanie Amira – jego ułomności jako dziecka, ale także jako już dorosłego człowieka. Jednak to właśnie przez te ułomności obraz stworzony przez autora zyskuje na prawdziwości. Będąc tchórzliwym człowiekiem, a przy tym dzieckiem niedowartościowanym przez brak uwagi ze strony ojca cały czas próbuje uciekać przed odpowiedzialnością. Pragnie być gwiazdą, ale idąc po najmniejszej linii oporu. Kiedy doszło do tragedii Hasana był dzieckiem, więc nie można go obwiniać w tej sprawie. To jego zachowanie potem budzi mój największy bunt... myślę jednak, że w tej kwestii zaparł się w swoich odczuciach i trwał w tych samych emocjach jeszcze lata później. Zabrakło przefiltrowania tamtych tragicznych wydarzeń przez późniejsze doświadczenia i zdobytą wiedzę. Amir jak i reszta bohaterów "Chłopca..." to postacie niesamowicie barwne pokazujące różne postawy wobec życia, moralności, kwestii odkupienia, a także wobec bycia uchodźcą. To także różne podejście do kultury... W powieści pada wymiana zdań o tym, że Amir był zawsze turystą w Afganistanie – amerykańskie ubrania, zabawki, samochody. Kultury Afganistanu zakosztował dopiero w dorosłości, a wcześniej żył w "amerykańskim Afganistanie". To odbiło się na jego późniejszym myśleniu i na tym jak różni są bohaterowie tej powieści. "Chłopiec z latawcem" jest tak pasjonującą powieścią, że mogłabym pisać jeszcze o samych bohaterach godzinami, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele... 

"Chłopiec z latawcem" ujmuje swoją prawdziwością ukrytą pośród literackiej fikcji. Bardzo ważne są ukazane w niej relacje Amira z innymi bohaterami. Relacje bardzo często skomplikowane. Na wierzch wybija się tu oczywiście relacja Amira z ojcem. Ojciec Amira nie jest złym człowiekiem, ale nie potrafi okazać czułości Amirowi, co jednak swoje wytłumaczenie znajduje dopiero kilkadziesiąt lat później... Autor jednak nie pozostawia niczego bez odpowiedzi, a każde zdanie w jego powieści zostało gruntowanie przemyślane i ma ogromne znaczenie. Wraz z przewracaniem kolejnych stron czytelnik przekonuje się jak ważne jest zwracanie w tej książce uwagi na niuanse... 

Khaled Hosseini stworzył książkę ważną także ze względu na umiejscowienie jej akcji w Afganistanie. Autor ukazując historyczne przemiany i turbulencje jakim był poddawany Afganistan, jego bujną historię... robiąc to wszystko w sposób nienatarczywy ściąga wzrok czytelnika w tamtą stronę. Pokazuje, że kiedyś Afganistan wyglądał inaczej – był miejscem dziecięcej sielanki, miejscem dobrym jak każde inne. W pewnym momencie ważnym elementem tej powieści stała się kultura tego państwa, obyczaje związane z zaślubinami i nie tylko. Było to bez wątpienia ciekawe doświadczenie tym bardziej, że nieskażone mową polityczną. 

"Chłopiec z latawcem" to świetna książka, którą bardzo dobrze się czyta. Wzruszające studium o relacjach w rodzinie, przyjaźni, winie i odkupieniu. Ukazuje Afganistan w sposób bardzo bliski. Khaled Hosseini napisał książkę, która zapada w pamięć i pokazuje, że nigdy nie jest za późno, aby odkupić swoje winy. Pokazującą, że to nie nasze przewinienia nas definiują, a raczej to czy próbujemy im zaradzić. "Chłopiec z latawcem" to wreszcie książka zaskakująca, bardzo głęboka, z wyrazistymi bohaterami, napisana bardzo dobrym językiem. To jedna z tych uniwersalnych powieści, w których można odnaleźć każdy motyw, każde zagadnienie, każde uczucie... Wielowymiarowa i wspaniała. 

Moja ocena: 9+/10

Za możliwość przeczytania tej powieści ogromnie dziękuję Wydawnictwu Albatros!

maja 30, 2018

(694) Nocna runda

(694) Nocna runda
Tytuł: Nocna runda
Autor: Lee Child
Wydawnictwo Albatros
Stron 432
Opis wydawcy: 
Wysiadł na postoju, żeby rozprostować kości, i na wystawie lombardu zobaczył znajomo wyglądający sygnet. Takie nosili kadeci West Point, kiedy tam studiował. Ten, sądząc po wielkości, należał do kadetki. Jak to się stało, że trafił do lombardu w jakiejś dziurze? Chęć odkrycia tej historii to wystarczający powód, by nie wsiadać z powrotem do autobusu. A jest jeszcze inny: informacje o sygnecie Reacher musi wyciągać tak, żeby pytane osoby nie pożałowały spotkania z nim. Co tym bardziej podsyca jego determinację.

Pozna historię właścicielki sygnetu, nawet jeśli będzie musiał stanąć sam przeciwko bandzie harleyowców, spacyfikować miejscowego mafiosa, sprzymierzyć się z dziwnym człowieczkiem w garniturze i przemierzać dzikie pustkowia Wyoming.

Moja opinia:
Czytać dwudziesty drugi tom serii bez znajomości prozy autora, a co za tym idzie chociaż jednego tomu z poprzednich? Szaleństwo. Szaleństwo, o które się pokusiłam. Sięgając po "Nocną rundę" Lee Childa kierowałam się jedynie zapowiedziami wydawcy. Wiedziałam, że to kolejny tom serii... z tym, że nie spodziewałam się, że jest ona tak obszerna. To z pewnością szaleństwo, ale czy błąd? Niekoniecznie. Z lektury "Nocnej rundy" czerpałam przyjemność na poziomie fabularnym powieści kryminalnej, choć i tu miałam parę zastrzeżeń. "Nocną rundą" nie mogłam się zachwycić. Zadziałała moja ignorancja (a więc nieznajomość poprzednich tomów) czy też pycha autora, który wyszedł z założenia, że czytelnik sięgający po "Nocną rundę" zna poprzednie tomy? 

Nie chodzi tu o wątki fabularne – na poziomie fabularnym książka jest jasna do zrozumienia, a główna akcja zamknięta w jednym tomie. Zacznijmy jednak od samego początku... główny bohater, Jack wyrusza w poszukiwaniu dziewczyny, która sprzedała sygnet, który stanowił formę przywileju w akademii West Point. Jest przekonany, że musiało wydarzyć się w jej życiu coś złego... co ją do tego zmusiło. Chce odkryć tę tajemnicę. Pozostali bohaterowie domyślają się, że chce w ten sposób spłacić jakiś dług – czytelnik także zdaje sobie z tego sprawę. Jednak o jaki dług chodzi? Bez znajomości poprzednich części się tego nie dowiemy. Poznajemy silnie zbudowanego mężczyznę, który nie cacka się ze zbrodniarzami, a przez niektórych porównywany jest do Wielkiej Stopy, jednak tak naprawdę – nie poznajemy jego charakteru. Wiemy jak żyje – jest wolnym strzelcem, nie ma komórki, domu, samochodu, zobowiązań i jest gotów łamać prawo. Jednak co go ukształtowało? Jak do tego doszło? I dlaczego tak się zachowuje? Otrzymujemy już wyraźnie ukształtowaną postać, o której powinnyśmy wiedzieć już wszystko za sprawą poprzednich tomów. Nie chodzi bynajmniej o to, żeby autor w powieści streszczał doświadczenia życiowe bohatera z poprzednich dwudziestu jeden książek, jednak tu nie ma tego w ogóle. Brak jakichkolwiek retrospekcji pozwalających lepiej zrozumieć bohatera sprawił, że to była dla mnie bardzo uboga pod względem charakterologicznym lektura. Z pozostałymi bohaterami, którzy pojawiają się tylko w tej części sytuacja wygląda lepiej, choć też nie jest satysfakcjonująca. Takie to mdłe i płytkie. 

A West Point? Jeśli już mówimy o tym, że to taka trudna do przeżycia / przetrwania szkoła... podajmy jakieś przykłady. Zobrazujmy. Przecież – bądźmy szczerzy – nawet czytelnik, który zna poprzednie tomy, czyta coś więcej niż powieści Childa o Reacherze, więc niekoniecznie będzie potrafił odtworzyć obraz tej szkoły. Ale dobra... załóżmy, że autor napisał tę powieść dla czytelnika świetnie postać Jacka i jego doświadczenia znającego... lub, że mamy do czynienia z czytelnikiem, którego interesuje jedynie wątek kryminalny / czy też sensacyjny. Niestety i tu nie było tak dobrze jak miało być. 

"Nocna runda" to z początku ogromnie nużąca książka. Główny bohater udaje się do miasta X, znajduje pierścień, wydobywa informacje od osoby Y, przenosi się do miasta A, zdobywa informacje od osoby B, przenosi się do miasta D, zdobywa informacje od osoby E. Zawsze z trudem, zawsze podróżując autostopem i opowiadając napotkanym osobom o tym w jakim celu podróżuje. Z początku też wspomina co jakiś czas o kobiecie, z którą spędził pewien czas, a która go zostawiła... snując refleksję na temat tego co ona aktualnie robi. Autor nagle ten wątek niespodziewanie urywa. Gdzieś tak w połowie cała historia zaczyna nabierać rumieńców, akcja delikatnie się rozkręca, jednak i tak więcej w tej książce swojskości i nostalgii niż zapierającej dech w piersi fabuły. 

Śmieszne, bo w sumie "Nocna runda" mi się podobała. To nie był stracony czytelniczo czas, jednak bez wątpienia mogłam go spędzić lepiej. Stosunkowo kiepskie portrety psychologiczne bohaterów i skupienie uwagi przez autora na akcji, która swoją drogą także nie wbijała w fotel – nie opłaciło mu się. Po prostu. Czegoś mi w tej książce podczas jej lektury zabrakło – niestety nie chodzi tu jedynie o brak znajomości poprzednich książek z serii. W miarę ciekawy pomysł na fabułę nie został w pełni dopracowany, akcji było też za mało, portretów psychologicznych bohaterów prawie w ogóle. W połowie zrobiło się lepiej – ciekawiej, spójniej, mniej schematycznie, jednak to nadal nie była petarda. Ogółem "Nocne runda" to sympatyczna, w miarę ciekawa powieść kryminalna, jednak nie spełniła do końca moich oczekiwań. Zabrakło mi częstszego nerwowego wstrzymywania oddechu i choć przez ostatnią część książki... przeleciałam bardzo szybko to jednak cały czas uważam, że to nie to. Do losów Jacka Reachera wrócę w przyszłości. Nie wykluczam także, że sięgnę np. po pierwszy tom tej serii, aby lepiej zaznajomić się z głównym bohaterem. Na chwilę obecną – czuję ogromny niedosyt. Tym bardziej, że nie zabrakło w tej książce błędów logicznych, sytuacji nieprawdopodobnych. I nie - to nie jest mięsista, mocna i męska literatura. Sytuację ratuje dobre pióro autora i stworzenie kameralnej atmosfery.

Moja ocena: naciągane 7-/10

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros!

kwietnia 30, 2018

(693) Całe miasto o tym mówi

(693) Całe miasto o tym mówi
Tytuł: Całe miasto o tym mówi
Autor: Fannie Flagg
Wydawnictwo Literackie
Stron 462

Opis wydawcy:

Rodzina to skarb, życie jest darem, a miłość nigdy nie umiera... Proste życiowe mądrości Fannie Flagg są jak balsam dla duszy.

1889, Missouri. Dziesięć lat wcześniej szwedzki imigrant Lordor Nordstrom kupił kawałek żyznej ziemi. Wkrótce potem dołączyli do niego inni osadnicy i tak powstało Elmwood Springs. Niedawno za namową sąsiadów zamieścił w gazecie ogłoszenie matrymonialne...

1889, Chicago. Katrina Olsen od pięciu lat jest służącą w dużej posiadłości. Jej uwagę właśnie przykuł prasowy anons: 37-letni Szwed pozna Szwedkę
w celu matrymonialnym.
Mam dom i krowy.
Lordor Nordstrom
Swede Town, Missouri

... I tak zaczęła się ta historia. Poznajcie dowcipną i pełną ciepła opowieść o losach mieszkańców amerykańskiego miasteczka i nadstawcie dobrze ucha, by usłyszeć, o czym plotkuje się na Spokojnych Łąkach. Spokojne Łąki, hmmm, nie są może najlepszym miejscem do plotek, a jednak gwarno tam i radośnie jak na targowisku.

Moja opinia: 
Fannie Flagg to autorka bestsellerowych "Smażonych zielonych pomidorów". Film na ich podstawie obejrzałam kilka lat temu... i pozostał w mojej pamięci do dnia dzisiejszego. To wzruszająca ekranizacja, która pokazuje, że optymizmem nie napawają jedynie historie ze szczęśliwym zakończeniem. Niezwykle ciepły film... na podstawie - z tego co słyszałam - równie ciepłej książki. Sięgając po "Całe miasto o tym mówi" miałam dosyć duże (ale niewygórowane) oczekiwania. W swoich oczekiwaniach skupiłam się jednak na języku jakim ta powieść zostanie napisana i na kreacji bohaterów. Fabuła? To miało dla mnie drugorzędne znaczenie - do tego stopnia, że sięgając po "Całe miasto..." kompletnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Jaką historię autorkę ma do przekazania? Okazuje się, że Flagg w "Całe miasto..." opisuje przeszło sto trzydzieści lat z życia małej, choć ciągle powiększającej się społeczności. Opisuje jej wzloty i upadki, opowiada wiele ludzkich historii i niejednokrotnie wzrusza. W tej powieści nie roi się od szczęśliwych zakończeń - słodycz zostaje przez Flagg zawsze zrównoważona goryczą, a jednak to naprawdę pokrzepiająca lektura. 

"Całe miasto o tym mówi" to powieść podzielona na wiele krótkich rozdziałów - to właśnie po części dzięki temu... połykałam rozdział za rozdziałem... i nim się spostrzegłam doszłam do ostatniej strony. To była naprawdę ciekawa, bardzo ciepła historia. Mnogość bohaterów, wątków, przedział czasowy obecny w tej powieści - to czynniki, które sprawiają, że każdy znajdzie w tej powieści wątek dla siebie interesujący. Autorka opisuje zmiany w małej społeczności, z której mieszkańcami za sprawą dziwnego cmentarza...  czytelnik przez całą tę historię się nie rozstaje. Przedstawia ich reakcje na zmiany zachodzące w świecie - nowe odkrycia naukowe, wydarzenia polityczne, wojny, tragedie. Mimo tego... miasto Elmwood Springs przez większość powieści pozostaje zamkniętą społecznością, czymś na znak szklanej kuli. Wielkie wydarzenia historyczne - wieść o nich, dociera do mieszkańców, niejednokrotnie budzi ich zdziwienie, jednak w gruncie rzeczy... najczęśniej nie wywiera na nich wielkiego wpływu. Natomiast kiedy już do zderzenia tych dwóch światów dochodzi... nawet wtedy Elmwood Springs liczy się bardziej. Wydarzenia opisane w powieści Fannie Flagg rozgrywają się od 1889 roku do 2021 - to daje czytelnikowi możliwość dostrzeżenia zmian zachodzących w świecie (na uwagę zasługuje szczególnie aspekt walki kobiet o prawa wyborcze). 

Fannie Flagg stworzyła powieść świetną w swej prostocie, braku przekombinowania... i choć w powieści pojawia się nierealny wątek, który bardzo mnie zaskoczył - to jednak dominująca jest w niej prostota, brak udziwnienia. To powieść angażująca czytelnika, choć mnie interesowała szczególnie na początku.... potem, gdzieś po drodze poczułam się już lekko znużona historiami przeżywanymi w Elmwood Springs. Ze sceny delikatnie usuwali się bohaterowie, których tak bardzo polubiłam na pierwszych stronach powieści, a Elmwood Springs wraz z rozrastaniem się traciło swoją sielankowość i małomiasteczkowy urok. To właśnie te pierwsza lata historii Elmwood Springs, urokliwa nieśmiałość Lordora, jego niesamowita zaradność sprawiła, że tak tę powieść polubiłam. 

"Całe miasto o tym mówi" to urokliwa opowieść o najważniejszych wartościach w życiu: rodzinie, przyjaźni, miłości, odpowiedzialności. To obraz ludzkiego życia - naznaczonego zarówno sukcesami jak i porażkami. Bohaterowie tej powieści to postacie, które muszą mierzyć się z trudnościami, wielopokoleniowe rodziny, które próbują ułożyć sobie jak najlepiej życie - znaleźć odpowiednie dla siebie miejsce, pomysł na siebie, sens życia. Powieść Fannie Flagg nie jest idealną pozycją - autorka bardzo dobrze poradziła sobie z konstruowaniem fabuły, kreacją bohaterów, jednak czasami bardzo brakowało mi w niej dynamizmu. Ten spokój, brak pędu obecny w tej powieści... poczatkowo stanowił spokojną przystań, potem jednak zaczął mnie odrobinę nużyć. Jednak... myślę, że to taki urok (a niekiedy zmora) prozy Flagg - oderwanie od pędu współczesności, chęć ściągnięcia czytelnika do świata przez siebie stworzonego - klimatu, bohaterów i ich problemów. W prozie Flagg tkwi jakaś magia, która sprawia, że choć to nie było do końca udane spotkanie... będę powracała do jej prozy.

Moja ocena: 7.5/10 

kwietnia 02, 2018

(692) Cykl Slammed (dawniej: Pułapka uczuć)

(692) Cykl Slammed (dawniej: Pułapka uczuć)
Tytuł: Slammed (Pułapka uczuć) / Point of retreat (Nieprzekraczalna granica) / This girl (Ta dziewczyna)
Autor: Colleen Hoover
Grupa Wydawnicza Foksal
Stron 290 / 304 / 346

Opis pierwszego tomu (nie podaję kolejnych, aby nie spoilerować treści):

Layken skończyła właśnie osiemnaście lat. Kilka miesięcy wcześniej niespodziewanie straciła ojca. Wraz z kochającą matką i młodszym bratem postanawiają zostawić za sobą przeszłość w Teksasie, by móc rozpocząć nowe życie w Michigan.

Sprzedają dom, pakują rodzinne pamiątki i wyruszają na północ. Każde z nich z innymi obawami i planami na przyszłość. Zarówno Layken, jak i Kel nie chcą porzucać szkoły, przyjaciół, ulubionych miejsc. Nie wiedzą, co ich czeka tysiące kilometrów od domu. Prawdziwego domu.

Julia, choć się martwi, stara się dodać otuchy swoim dzieciom i wesprzeć ich w najtrudniejszych chwilach. Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że już pierwszy kontakt z sąsiedztwem z naprzeciwka zwiastuje poważne zmiany w rodzinnych relacjach.

A to dopiero początek niezwykle emocjonalnej, chwilami przezabawnej historii rodziny Cohen i Cooperów, w której nikt nie zdaje sobie sprawy, jak ich członkowie staną się sobie bliscy w obliczu śmiertelnej choroby i codziennych problemów.

Moja opinia: 
Colleen Hoover to jedna z najpopularniejszych (jeśli nie najpopularniejsza) autorka z nurtu new adult. Na polskim rynku pojawiła się jednak dopiero w momencie, gdy ja już miałam po dziurki w nosie literatury dla młodzieży i... książek dla młodych dorosłych, czy też osób dopiero wchodzących w dorosłe życie. Naczytałam się jej mnóstwo jako jedenasto - dwunasto - trzynasto...latka..., a potem poczułam przesyt i zaczęłam sięgać po literature dojrzalszą, lepszą i skierowaną do starszych czytelników. Jednak natłok codziennych obowiązków, nacisk życia i dorosłości sprawił, że zapragnęłam sięgnąć po lekką, lecz niegłupią, a przy tym romantyczną historię. Mój wybór padł na "Slammed" ("Pułapka uczuć") i momentalnie przepadłam... Czytałam ją z wypiekami na twarzy, śmiałam się i płakałam wraz z bohaterami. Rozchwianie emocjonalne czy umiejętności pisarskie Hoover? "Slammed" to naprawdę kawał dobrej, lekkiej literatury, która nie pozostaje czytelnikowi obojętna. 

Colleen Hoover w tej książce wykracza poza "typowe" nastoletnie problemy, a choć całość zaczyna się dość banalnie i przyznam szczerze, że tak roczarowująco, że miałam ochotę tę pozycję szybko odłożyć z powrotem na półkę... równie szybko wszystko zmienia się o 360 stopni i okazuje się, że tak naprawdę to był jedynie zabieg autorki przed ostatecznym podkręceniem akcji i niesamowitym rozwinięciem fabuły w coś... o czym opis na okładce nie pozwala nam nawet myśleć. Każda z części tej serii jest inna, każda na swój sposób dobra, jednak najwięcej emocji wywołała we mnie właśnie ta pierwsza. To bez wątpienia najbardziej emocjonalny tom, który czyta się z wypiekami na twarzy.

W "Slammed" nie chodzi jednak jedynie o wątek miłosny między Layken i Will. Ich życiowe historie i relacja jest o wiele bardziej skomplikowana niż mogłoby się to z początku wydawać czytelnikowi. To piękna pozycja o relacjach w rodzinie, przyjaźni, cierpliwości, zaufaniu, poświęceniu... i dojrzałości, umięjętności wartościowania. W takich historiach, gdzie mamy do czynienia z dwójką młodych bohaterów zawsze w jakiś sposób porusza mnie i rozczula wątek ich młodszego rodzeństwa - tu jest on wyjątkowo ważny i bez wątpienia to właśnie bracia Layken i Willa niejednokratnie podkręcają akcję, rozładowują napięcie. 

Myślę, że ta seria spodobała mi się tak bardzo, ponieważ mamy w niej do czynienia z młodymi, ale dojrzałymi bohaterami. Will jest dojrzalszy od Layken, jednak ona sama cały czas tą dojrzałość nabywa... i choć przez pierwsze strony może jawić się jako naburmuszona z powodu zmiany zamieszkania nastolatka, to jednak z czasem to wrażenie mija. Jakoś brak jest w "Slammed" scen, które w jakiś sposób by mnie zirytowały, wydały się nieprawdopodobne czy po prostu głupie... Colleen Hoover ukazała zmienność ludzkiego losu, problemy z którymi musi zmierzyć się niekiedy człowiek. Stworzyła niesamowicie ciepłą i podnoszącą na duchu serię, której "Slammed" jest rewelacyjnych początkiem.

Kolejne dwie książki z tej serii to swego rodzaju kontynuacje "Slammed" - nie chcę zdradzać Wam za dużo, więc napiszę tylko, że w "Nieprzekraczalnej granicy" bohaterowie znajdują się w nowej dla siebie sytuacji i muszą zmagać się z kolejnymi przeciwnościami losu. Pojawia się dziewczyna z przeszłości... i niepokój u mnie związany z tym, że będę musiała czytać o trójkącie miłosnym - do którego na szczęście nie doszło. W drugiej częście serii zostają rozszerzone wątki rodzinne. Mam wrażenie, że miałam taką chwilę, w której zachowanie Layken budziło  moją irytację, ale z drugiej strony... wiem, że było prawdziwe, uzasadnione, nieprzerysowane... i takie ludzkie. Nie mam także do tej części większych zastrzeżeń - to było bardzo dobre i emocjonalne rozwinięcie pierwszej części. Znowu było zaskakująco, bardzo przejmująco - "Nieprzekraczalna granica" opowiedziana w przeciwieństwie do pierwszej części z perspektywy Willa naprawdę chwyciła mnie za serce.

Trzecia część ("This girl" - "Ta dziewczyna") to powieść stanowiąca nie tylko ostatni tom historii Willa i Lake, ale przede wszystkim kropkę nad "i". To kolejna część, w której historię poznajemy z perspektywy Willa. Jednak w tym tomie... oprócz delikatnych dodatków z "teraźniejszości" poznajemy także pierwszy tom tej historii widziany właśnie z jego perspektywy. Dzięki temu mamy szansę wraz z Layken dowiedzieć się o sprawach kluczowych dla pierwszego tomu, poznać sceny, wydarzenia i rozmowy, o których istnieniu nie wiedzieliśmy. Wraz z Layken przeżywamy więc niejednokrotnie szok. Poznajemy także lepiej Willa, jego sposób postrzegania Layken, świata, obawy z pierwszego tomu, motywacje, które wcześniej mogły być dla nas niezrozumiałe. 

Cykl "Slammed" to bardzo udana seria, w której poszczególne tomy tworzą spójną całość, dopełniają się i tworzą jedność. Historia, którą miałam szansę przeżyć wraz z Willem i Layken bardzo mnie zaangażowała, porwała... i sprawiła, że z niecierpliwością czekałam na chwilę, kiedy będę mogła do niej powrócić. Bohaterowie pokonali naprawdę długą drogę między wydarzeniami z pierwszych stron pierwszego tomu, a tym do czego doszło w epilogu ostatniego tomu. Podczas lektury tego cyklu nie zabrakło zarówno wzruszeń jak i śmiechu. Najlepszym tomem był ten pierwszy, ale pozostałe choć inne... jeśli chodzi o jakość - nie odstawały od niego wiele. Podoba mi się sposób w jaki autorka zamknęła tę historię. Wzbogacenie całej serii o poezję, która ściśle wiązała się z historiami bohaterów i wywoływała wzruszenie... będąc ważnym ogniwem akcji - było świetnym pomysłem, który wyróżnia tę serię na tle innych. Krótko mówiąc: bardzo polecam romantycznym duszom, które potrzebują pozytywnego kopniaka... młodym kobietom, które lubią dojrzałe, ciepłe i mądre historie.

Moja ogólna ocena serii: 9-/10

marca 27, 2018

(691) Dziewczęta z Auschwitz

(691) Dziewczęta z Auschwitz
Tytuł: Dziewczęta z Auschwitz
Autor: Sylwia Winnik
Wydawnictwo Muza
Stron 304

Opis wydawcy:
Przejmujące wspomnienia dwunastu kobiet, które przeżyły piekło niemieckiego nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Książka jest efektem rozmów autorki z każdą z bohaterek.

Leokadia Rowińska do obozu trafiła w trzecim miesiącu ciąży. Wspomina, jak okrutnie traktowane były kobiety oczekujące potomstwa. Ireneusz, bo takie imię nadała swojemu synkowi, stał się najmłodszą ofiarą Marszu Śmierci. Pochowała go w pudełku po makaronie.

Zofia Wareluk urodziła się w Auschwitz. Swoją smutną historię opowiada na podstawie wspomnień matki. Poród Zosi odbierała Stanisława Leszczyńska.

Urszula Koperska do obozu trafiła jako 8-letnie dziecko. Opowiada o głodzie, tęsknocie i strachu. Jej wspomnienia to historia każdego dziecka w Auschwitz. W baraku, w którym się znajdowała, więzień artysta, rysował dzieciom na ścianie obrazki, które przetrwały do dziś.

Wiesława Gołąbek w obozie przebywała prawie trzy lata. W tym samym baraku co ona znalazła się Seweryna Szmaglewska. Pisarka wspomina 16-letnią Wiesię w swojej książce Dymy nad Birkenau.

Walentyna Nikodem była w Auschwitz świadkiem wielu bestialskich poczynań esesmanek. To ona pod koniec wojny spotkała jedną z najokrutniejszych morderczyń i doprowadziła do jej egzekucji.

To tylko niektóre z historii, ale każda z nich zasługuje na pamięć.

Moja opinia: 
"Dziewczęta z Auschwitz" to pierwsza od dawna książka zawierająca wspomnienia z obozów śmierci, którą miałam okazję przeczytać. Minęły gimnazjalne lata, a wraz z nimi okres "fascynacji" tym tematem - powrotu do niego unikałam od lat. "Dziewczęta z Auschwitz" przyciągnęły mnie jednak do siebie oprawą graficzną, twardą oprawą, nawet papierem na którym zostały wydane. A może czułam potrzebę, żeby zanurzyć się w tych wspomnieniach pełnych bólu? Wspomnienia zebrane przez Sylwię Winnik to porcja trudnej literatury - literatury zapadającej w pamięć i poruszającej - pokazującej, że wojna niesie za sobą jedynie zło, a człowiek w sytuacjach ekstremalnych może zatracić swoje człowieczeństwo, jednak kiedy do tego dojdzie... nie należy go jednoznacznie potępiać. Obozy koncentracyjne, to co ludzie tam przeżyli... to coś czego my dzisiaj, (nikt kto tego nie przeżył) nie może pojąć. 

Sylwia Winnik zebrała wspomnienia dwunastu kobiet, których życie zostało związane z Auschwitz. W przypadku ich historii można mówić o pewnej dozie szczęścia... przeżyły ten koszmar, jednak po drodze przeżyły wiele tragedii i ciosów od życia. Spotkały się z niesprawiedliwością i krzywdą drugiego człowieka. Na to co widziały reagowały różnie... czasami kradły, aby przeżyć... czasami pomagały, by drugi człowiek mógł przeżyć. Ich historie zostały przedstawione w tej pozycji w sposób bardzo skondensowany - ze zwróceniem uwagi na ich życie "przed", "w trakcie" pobytu w obozie, a także "po". Wzbogacenie ich wspomnień o fotografie z różnych okresów ich życia sprawia, że nie są jedynie jednym z wielu obozowych numerów... a ich wspomnienia zapadają w pamięć, ponieważ możemy łączyć je z konkretnymi kobietami. 

Wspaniałe w tych opowieściach jest to, że losy kobiet w pewien sposób się ze sobą splatają... niejednokrotnie czytelnik ma możliwość poznania przebiegu tych samych wydarzeń - z różnych perspektyw. Bohaterki tego tomu to cudowne, odważne kobiety, które choć nigdy w obozie się nie poznały... uczestniczyły w tych samych wydarzeń, często natykały się na tych samych esesmanów, kapo, "lekarzy", którzy przeprowadzali na więźniach eksperymenty - one same bywały często obiektami ich "doświadczeń". "Dziewczęta z Auschwitz" stanowią swoisty zbiór skrawków wspomnień... trudno mówić o tak trudnej pozycji, że jest wspaniała, intrygująca, porywająca. Czy czytanie o złu, krzywdzie innych może być porywające? "Dziewczęta z Auschwitz" to jednak nie tylko zapis opowieści o bólu, stracie i cierpieniu, ale przede wszystkim o tym jak ważne jest zachowanie człowieczeństwa, nadziei, miłości. To poruszający reportaż obok którego nie można przejść obojętnie - świadectwo kobiet, które zdecydowały się opowiedzieć swoje losy, choć... wolałyby zapomnieć o obozowych doświadczeniach. Przedstawione w "Dziewczętach z Auschwitz" historie stanowią jednolitą całość - w dodatku rewelacyjnie napisaną. Moim szczególnym zainteresowaniem cieszyły się fragmenty dotyczące obozowej literatury... Krystyna Żywulska, Seweryna Szmaglewska... dziś uznawane za wielkie pisarki i poetki - kiedyś były jednymi z wielu krzywdzonych i uciskanym w Auschwitz dziewcząt. Sylwia Winnik stworzyła wraz z bohaterkami swojej książki przejmujące dzieło o przebłyskach dobra i światła... zanurzonego w ogromnym cierpieniu i ciemności. 

Moja ocena: 8+/10

marca 13, 2018

(690) Mózg rządzi

(690) Mózg rządzi
Tytuł: Mózg rządzi
Autor: Kaja Nordengen
Wydawnictwo Marginesy
Stron 240
Opis wydawcy:
Czy mózg można wytrenować? Czy naprawdę używamy tylko 10% jego możliwości? Gdzie jest osobowość? A może dusza? Jak on właściwie działa? Mózg sprawia, że jesteś tym, kim jesteś. Umożliwia komunikację – od prostej wymiany zdań do rozumienia ironii i podtekstów. Dzięki niemu mamy uczucia. Niczego nie zapomina, uczy się, zakochuje i przetwarza skomplikowane wzory. I ten sam mózg nagradza uzależnienie i może namówić cię do podjęcia złych decyzji.

Moja opinia: 
Mózg to zdecydowanie najbardziej intrygująca część ludzkiego organizmu. "Sen Alicji" profesora Vetulaniego to książka, która bardzo rozbudziła moją ciekawość w tym kierunku... Wiedziałam, że chcę dalej poznawać ten niezwykły organ jakim jest mózg. "Mózg rządzi" to publikacja, która w Norwegii cieszy się ogromną popularnością - do mnie trafiła w najlepszym możliwym momencie. Połknęłam ją w jeden w wieczór... pozaznaczałam dziesiątki cytatów, poznałam dziesiątki ciekawostek... i uświadomiłam sobie, że człowiek wobec natury i prawom nią rządzącym jest niczym. Nie ma tak naprawdę wpływu na to jak potoczy się jego życie - większość zależy od jego mózgu. Kaja Nordengen to lekarka z pasją, a jej książka to fascynująca historia. 

"Mózg rządzi" to pozycja pełna ciekawostek i medycznych danych. Norweska autorka posłużyła się wieloma badaniami, które były przeprowadzane na całym świecie, aby zobrazować sposób funkcjonowania mózgu i jego wpływu na ludzkie zachowanie. Bibliografia, która towarzyszyła jej podczas pisania tej książki jest naprawdę imponująca. W "Mózg rządzi" autorka przekazuje nam sporą dawkę informacji dotyczących mózgu, jego sposobu działania, składu i funkcji jego poszczególnych elementów - to wszystko robi jednak w sposób tak lekki i obrazowy, że czytelnikowi jest bardzo łatwo przyswoić sobie te wszystkie informacje. 

Nordengen funkcjonowanie mózgu przyrównuje do scen z życia wziętych - obrazowość użytych przez nią przykładów i wyjaśnień sprawia, że "Mózg rządzi" to pozycja, którą wręcz się pochłania. Wystarczy posiadać w sobie choć maleńką iskrą zaciekawienia biologią, neurobiologią, psychologią, mózgiem, aby w tej pozycji się zakochać. Oczywiście - nie da się na 240 stronach w sposób wyczerpujący opisać złożoności funkcjonowania ludzkiego mózgu, jednak książka stworzona przez Kaję Nordengen to świetny początek, start w rozwijaniu swojej wiedzy o mózgu, a co za tym idzie... jego samego. 

Po lekturze tej książki mózg jawi mi się jako niezwykle ważny organ, który przechowuje nasza osobowość, w dużej mierze stanowi odbicie tego jacy jesteśmy i tego co przeżyliśmy. Przytoczone przez autorkę badania dotyczące np. tego, że zauważono, że taksówkarze posiadają o wiele większy hipokamp od zwykłych kierowców.... pokazują, że mózg możemy cały czas rozwijać i chronić przed demencją, amnezją. Kaja Nordengen w swojej książce porusza tematy najbliższe człowiekowi, a więc sposób odbierania przez mózg zakochania, aspekt zapamiętywania, uzależnień, popełniania zbrodni, chorób psychicznych i wiele innych. To bardzo życiowa i ogromnie ciekawa pozycja - polecam szczególnie humanistom zainteresowanym choć odrobinkę biologią i psychologią. Dla czytelników bardziej biegłych w naukach ścisłych... może to być pozycja mniej zaskakująca ;) Laikom w oko z pewnością wpadną bardzo proste i obrazowe ilustracje. 

Moja ocena: 8,5/10

marca 04, 2018

(689) Ostatnie dni mroku

(689) Ostatnie dni mroku
Tytuł: Ostatnie dni mroku
Autor: Graham Moore
Wydawnictwo WAM
Stron 576

Opis wydawcy: 
Tytani rewolucji przemysłowej i wielka bitwa o elektrodolary
Nowy Jork, rok 1888. Cud elektryczności powoli rozjaśnia mrok wielkiego miasta. Thomas Edison wygrywa wyścig po patent, który pozwoli mu zbić fortunę. Jednak jego główny rywal, George Westinghouse, jeszcze się nie poddał. Co ma z tym wszystkim wspólnego Nikola Tesla? Jak zakończy się wojna o elektryfikację Ameryki?
Amerykańscy bogowie nowożytności na kartach jednej powieści - Thomas Edison, Nikola Tesla, J.P. Morgan i George Westinghouse. To oni zadecydowali o losach współczesnego przemysłu. 
Jedna z najlepszych książek roku według "The Washington Post"

Moja opinia: 
"Ostatnie dni mroku" to wciągająca i ciekawa historia inspirowana wojną o tzw. elektrodolary.  Fikcja literacka, która zawiera w sobie wiele ciekawych faktów... - z pomocą w odróżnieniu fikcji od faktów historycznych pod sam koniec przychodzi nam sam autor, który opowiada o zabiegach i ubarwieniach, które dodał do swojej powieści. To ciekawa adaptacja historycznych wydarzeń... i choć sam temat nie wydaje się fascynujący (szczególnie dla osób niezainteresowanych rozwojem przemysłu) to jednak... sposób w jaki autor wykreował postacie Edisona, Tesli, Morgana i Westinghousa sprawiają, że poznawanie tej historii jest zaskakująco miłe.

Graham Moore stworzył historię o ludzkim geniuszu, który napędza jednak w większości nie pęd do wiedzy... a pogoń za sławą i pieniędzmi. Okazuje się, że wspaniałym wynalazcom nie zawsze przyświecał cel odnowy świata, jego odmienienia. Elektryczność odmieniła świat – jest uznawana za jedno z najważniejszych i najbardziej przełomowych osiągnięć w historii. Także gra o sławę w świecie wynalazców bywała bezlitosna... Dzięki zgrabnej narracji – nawet wprowadzenie informacji teoretycznych (dotyczących prądu), które były niezbędne dla zrozumienia całości... okazało się bezbolesne i przyjemne. Subtelny wątek romantyczny dodatkowo wzbogacał tę historię. 

Powieść Moora to historia po trochu sensacyjna, a po trochu kryminalna... Częste zwroty akcji i ciągłe intrygi (szczególnie na polu Edison i Tesla) sprawiają, że jej czytanie przebiega zaskakująco szybko. Oczywiście – historia walki o patenty i żarówki... nie brzmi zbyt zachęcająco, jednak nawet "Ostatnie dni mroku" zasługują na uwagę, ponieważ pokazują, że jeśli jest się utalentowanym pisarzem... wystarczy sięgnąć po jakimś temat, dobrze się z nim zapoznać, a do tego dodać swoje pisarskie umiejętności i mamy szansę na stworzenie naprawdę dobrej literacko i fabularnie pozycji :) "Ostatnie dni mroku" to idealna powieść dla osób, którzy przyjemność z czytania powieści pragną łączyć ze zdobywaniem na wiedzy na temat chwil, które odmieniły świat.

Moja ocena: 7+/10

marca 02, 2018

(688) Nieznana terrorystka

(688) Nieznana terrorystka
Tytuł: Nieznana terrorystka
Autor: Richard Flanagan
Wydawnictwo Literackie
Stron 332

Opis wydawcy:
To, co wczoraj było prawdą, dzisiaj już nią nie jest. Po nocy spędzonej z przystojnym nieznajomym, Gina Davies, tancerka występująca w klubie erotycznym pod pseudonimem Doll, staje się główną podejrzaną  w śledztwie dotyczącym zamachu terrorystycznego w Sydney. Policja znajduje trzy bomby, które miały eksplodować na stadionie, a usiłujący za wszelką cenę ratować swoją karierę wypalony zawodowo dziennikarz robi poszlakowy reportaż. Australia jest przerażona wizją nieznanej terrorystki. Dziewczyna z trudem rozpoznaje siebie w zmanipulowanym telewizyjnym portrecie. Próbuje uciekać. Tymczasem w tle polowania na Doll rozgrywa się zupełnie inna mroczna historia…

Moja opinia: 
Richard Flanagan - laureat Nagrody Bookera i bardzo ceniony na świecie pisarz, stworzył porywającą opowieść o świecie po zamachu 11 września. Pokazuje, że świat nie jest czarno - biały, a wyraźna granica w definicji między dobrem i złem już nie istnieje. Ludzka obojętność, niezrozumienie i strach sprawiają, że dochodzi do nadużyć na tle narodowościowym. "Nieznana terrorystka" jest książką boleśnie prawdziwą - historią pokazującą jak bardzo świat zmienił się po atakach na wieżowce WTC. Terroryzm, fałszywe newsy, machlojki polityków, kłamstwa dziennikarzy sprawiają, że zwykły, szary człowieczek otrzymuje zafałszowany obraz rzeczywistości... jego ogląd sytuacji zostaje zniekształcony, a on sam staje się kolejnym trybikiem w wielkiej machinie nienawiści i strachu, które niesie za sobą terroryzm.  "Nieznana terrorystka" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Flanagana - ciekawe, poruszające i wzbogacające. 

Główną bohaterką "Nieznanej terrorystki" jest tancerka erotyczna - z początku pozostająca dla czytelników postacią dosyć enigmatyczną, jednak potem okazująca się kobietą, która wiele w życiu przeszła... ale cały czas wierzy, że może coś osiągnąć, założyć rodzinę, zbudować dom. I chociaż większość łączy tancerki erotyczne z prostytucją... to jednak ona sama w ten sposób swojego ciała nie sprzedaje. Jej praca, mimo, że daje jej poczucie, że jest piękna (a to akurat lubi) - wiąże się także z uczuciami obrzydzenia i zniechęcenia. Stanowi jednak sposób na dojście do celu... Bliżej zostaje poznana przez czytelników dopiero w drugiej części książki. Jednak już od początku czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że jest niewinna, a telewizja spragniona sensacji i brutalności... robi z niej potwora. 

Podczas lektury tej książki nie zabrakło mi irytacji... bohaterka wpadła w błędne koło - z początku poszukiwana jako świadek, osoba mogąca pomóc w dochodzenia... nie zgłosiła się na policję - zakładała, że cała sprawa jest głupim żartem, że wyjaśni się bez jej udziału, a potem... bała się wyjaśnić jaki naprawdę wymiar miała jej relacja z domniemanym terrorystą. Ta irytacja, myślenie "Dlaczego kobieto nie idziesz na policję?", chęć potrząśnięcia jej przyjaciółką, która także całą sprawę bagatelizowała...  z czasem osłabła. Przyszło zrozumienie, że co prawda bohaterka jest irytująca i naiwna, jednak z każdą kolejną stroną, chwilą historii zaczyna dostrzegać wielowymiarowość otaczającego ją świata, poziom zawikłania ludzkiej natury. Z naiwnej staje się niezwykle rozumna. 

"Nieznana terrorystka" to porywająca, niezwykle poruszająca i otwierająca oczy historia. Świetnie napisana i skonstruowana powieść, z wyrazistymi bohaterami i zaskakującym zakończeniem. Pokazuje jak nagonka medialna może zniszczyć człowieka... jak ludzie i cały świat żywią się paranoją i strachem, który jest skutecznie wykorzystywany. Richard Flanagan pokazał w tej powieści pisarską klasę, literacki kunszt i niezwykłe umiejętności w zakresie stopniowania akcji, budowania napięcia - "Nieznana terrorystka" jest ponadczasową i uniwersalną powieścią z iskrą oraz szczyptą pikanterii. Ukazuje jak bardzo świat i ludzie są skomplikowani, a przy tym bezwzględny. Uzmysławia, a zarazem pokazuje jak często ludzie oceniają... wydają osądy... krzywdzą drugiego człowieka kierując się szczątkowymi, często niepotwierdzonymi informacjami. Tak jakby prawda... i kłamstwo były na sprzedaż. To rewelacyjna, bardzo klimatyczna powieść - autor świetnie poradził sobie z oddaniem atmosfery i ciepła upalnej Australii, a także wszelkich meandrów ludzkiej psychiki. 

Moja ocena: 9+/10

lutego 21, 2018

(687) Kto wypuścił bogów?

(687) Kto wypuścił bogów?
Tytuł: Kto wypuścił bogów?
Autor: Max Evans
Wydawnictwo Literackie
Stron 376

Opis wydawcy: 
Niesforny dwunastolatek, całkiem wiekowa Panna i uwięziony na Ziemi demon – awantura gotowa!

Elliot Hooper nie ma łatwego życia. Od śmierci dziadka mieszka sam z mamą na starej farmie w południowej Anglii. Wstawać rano nie lubi, za szkołą nie przepada, ale to wszystko byłoby do zniesienia, gdyby tylko nie szwankująca pamięć mamy Elliota. Josie zamiast otaczać syna opieką, sama jej coraz częściej potrzebuje.

Rosnące długi, czyhająca na rodzinną farmę wścibska sąsiadka i znikająca raz za razem mama to zbyt dużo jak na dwunastolatka. A gdyby tego wszystkiego było za mało, pewnej nocy w oborze na farmie Elliota ląduje Panna, która przedstawia się jako „nieśmiertelna”, „gwiezdna konstelacja” i „członkini Rady Zodiakalnej”, licząca sobie niespełna dwa tysiące lat!

To dopiero początek kłopotów Elliota... Dziwaczna istota, którą – co tu dużo gadać – chłopiec ma za lekką szajbuskę, szuka „więźnia numer czterdzieści dwa”.

Kim jest więzień?
Kto pragnie przejąć władzę nad światem bogów i ludzi?
Czy chłopiec zdoła przeciwstawić się tajemniczemu i potężnemu wrogowi?
Jedno jest pewne – na Elliota i jego nowych, boskich przyjaciół spadną prawdziwe gromy!

Moja opinia: 
"Kto wypuścił bogów?" Maz Evans to początek fascynującej, zabawnej i niezwykle przystępnej serii dla młodszych czytelników. Uczniowie podstawówki pokochają tę historię. Spotkałam się z opiniami, że Maz Evans powiela po prostu to co już wcześniej wymyślił Rick Riordan - nie wiem czy zgadzać się z tym, czy nie: nie czytałam serii o Percym.  Mogę oceniać jedynie tę powieść. Od momentu kiedy ukończyłam podstawówkę minęły lata, jednak z lektury powieści "Kto wypuścił bogów?" czerpałam naprawdę dużą przyjemność. Oczywiście - powieść Evans nie jest arcydziełem. Nie posiada sprecyzowanym wad - chodzi o jej ogólny odbiór: bardzo pozytywny, choć nie idealny. 

Maz Evans wprowadziła bogów znanych z greckich mitów we współczesny świat i jego realia... tak więc Hermes nie będzie mógł się rozstać ze swoim ibogiem (iphonem), a Charon czyli straszny przewoźnik po Styksie (rzece umarłych) będzie prowadził korporację taksówkarską. To sprawia, że szczególnie czytelnicy obeznani choć w pewnym stopniu w mitologii greckiej (uczniowie podstawówki bez wątpienia do nich należą), dostrzegą komizm ukryty w tej powieści. Zachowanie niektórych charakterystycznych cech charakteru oraz atrybutów greckich bogów... przy jednoczesnym ich unowocześnieniu sprawia, że "Kto wypuścił bogów?" staje się niezwykle zabawną i przewrotną powieścią. 

Głównym bohaterem powieści Maz Evans jest dwunastolatek - niezwykle rezolutny i mądry chłopak, który ma na głowie cały dom... To właśnie te fragmenty: obserwowanie jego próby załatania wszystkich dziur (problemów) oraz uchronienie mamy przed wszelkim niebezpieczeństwem sprawiają, że staje się bliski czytelnikowi. Jego niewydumane problemy... poruszają odbiorcę. Evans stworzyła całą kompanię świetnie wykreowanych i barwnych postaci: zarówno te śmiertelne jak i nieśmiertelne postacie zapadają w pamięć i wywołują silne emocje (choć najsilniejsze chyba ta podstępna, okropna sąsiadka...) . 

"Kto wypuścił bogów?" to zabawna, mądra i trzymająca w napięciu historia, stworzona w oparciu o greckie mity. Evans połączyła dwa światy (realny i fantastyczny) w sposób nietuzinkowy. Wprowadziła greckich bogów w świat śmiertelników - zaznajomił dwunastoletniego chłopaka z wielkimi greckimi bogami, który "uczłowieczył", a jednak nadała im pewne ograniczenia... nawet bogowie olimpijscy muszą liczyć się z pewnymi zasadami i kodeksami. Jest w tej książce szczypta sensacji, tajemnicy i przygody. Cała góra: przyjaźni i miłości. To naprawdę dobrze skonstruowany debiut literacki, która daje nadzieję na świetne kolejne części... dla mnie pełnił rolę rozluźniającej powieści - dla młodszego czytelnika ma szansę stać się porywającą, wręcz zapierającą dech w piersi historią. 

Moja ocena: 8/10

lutego 20, 2018

(686) Wykłady o literaturze rosyjskiej

(686) Wykłady o literaturze rosyjskiej
Tytuł: Wykłady o literaturze rosyjskiej
Autor: Vladimir Nabokov
Wydawnictwo Aletheia
Stron 440

Moja opinia: 

XX - wieczny klasyk, autor jednej z najbardziej bulwersujących ale także najchętniej czytanych w XX wieku powieści, amerykański pisarz rosyjskiego pochodzenia, Vladimir Nabokov. Autor "Lolity" w latach 40. i 50. mieszkając w USA, pracował jako wykładowca literatury - jego wykłady zostały zebrane w trzech tomach: "Wykłady o Don Kichocie", "Wykłady o literaturze rosyjskich" i "Wykłady o literaturze" (gdzie opowiadał o literaturze amerykańskiej). Wykłady dotyczące literatury rosyjskiej są najbardziej subiektywne... i chyba samemu autorowi najbliższe - to w tej literaturze i kulturze był wychowywany, to ta literatura tworzyła jego świat w pierwszych latach obcowania z literaturą. Jednak... jak to bywa z pozycjami Nabokova wydawanymi w wydawnictwie Aletheia w tej pozycji nie liczy się jedynie jej główna treść dotycząca poszczególnych rosyjskich dzieł, ale także (a może przede wszystkim?) to jak bardzo Nabokov był zafascynowany literaturą, jak ważną rolę odgrywała w jego życiu... momentami odziera ją z patosu, jest przeciwny wszelkim interpretacjom zmierzającym ku nadinterpretacjom i zachwyca: lekkością swojej wypowiedzi i osobowością. 

W "Wykładach o literaturze rosyjskiej" zostały zawarte teksty "Rosyjscy pisarze, cenzorzy i czytelnicze" (wprowadzenie wręcz niezbędne do tego tomu, otwierające oczy i pozwalające wkroczyć w świat rosyjskiej literatury), "Sztuka przekładu", "Filistrzy i filisterstwo" oraz główna, najważniejsza część... tj. teksty dotyczące rosyjskich pisarzy (ich zarysy biograficzne - napisane z polotem, wzbogacone o ciekawostki, a jednocześnie obfitujące w informacje ważne dla rozwoju ich twórczości) i ich dzieł. Te wszystkie teksty zostały odtworzone na podstawie notatek Nabokova (jeśli mieliście okazję przeczytać zbiór wywiadów z nim, wydanych w zbiorze "Własnym zdaniem" doskonale wiecie, że Nabokov nigdy nie "szedł na żywioł", a każdą swoją wypowiedź musiał mieć wcześniej spisaną na kartce). Opracował je już w 1981 roku (czyli cztery lata po śmierci Nabokova) Fredson Bowers - to ten pan odpowiada także za przedmowę - z zadaniem poradził sobie bardzo dobrze! Tym samym czytelnicy otrzymali książkę, w której omówione zostało kilkanaście pozycji niezwykle ważnych dla literatury rosyjskiej. 

Kilkanaście pozycji, 6 biografii + teksty dodatkowe... już po tym możecie się zorientować, że nie są to teksty obszerne. Nabokov w swoich bardzo subiektywnych wypowiedziach skupiał się na poszczególnych wątkach, niekiedy szczególikach. Jego teksty są wyraziste, niektóre oburzają, inne otwierają oczy. Nabokov o literaturze opowiadał oryginalnie, niekiedy na przekór wszystkim innym mądrym wykładowcom i krytykom. Skupiał się nie tyle na walorach estetycznych... co na odczuwaniu literatury. To inteligentne, niekiedy zabawne, zawsze przewrotne i oryginalne teksty, których się nie czyta - je się połyka. 

Nabokov pod lupę wziął następujące pozycje: "Martwe dusze" i "Szynel" Nikołaja Gogola; "Ojcowie i dzieci" Iwana Turgieniewa; "Zbrodnia i kara, "Notatki z podziemia, "Idiota", "Biesy" i "Bracia Karamazow" Fiodora Dostojewskiego; "Anna Karenina" i "Śmierć Iwana Iljicza" Lwa Tołstoja; "Pani z pieskiem", "W parowie" i "Mewa" Czechowa oraz "Na tratwie" Maksyma Gorki. Najwięcej słów w "Wykładach..." poświęcił Dostojewskiemu, którego uważał za miernego, nieporządnego, piszącego zawsze w pośpiechu pisarza... raczej skupiał się na jego krytykowaniu, ale... choć subiektywna to jest to także krytyka inteligentna, która ma swoje uzasadnienie. I tak... jak darzę czytelniczą miłością "Zbrodnię i karę", o której Nabokov wypowiedział wiele niepochlebnych słów... to jednak te wszystkie jego argumenty: przemawiają do mnie. Zawarte w tym zbiorze teksty poruszają trybiki do myślenia, analizowania i odkrywania na nowo wszystkich przedstawionych tu pozycji. 

Nabokov we "Wykładach o literaturze rosyjskiej" przedstawia niedoskonałość Czechowa, pisze o finezji Tołstoja, a Gorkę kwalifikuje jako bardzo kiepskiego pisarza... czytelnik sięgający po tę pozycje nie musi się z tymi wszystkimi sądami zgadzać: nie mniej są to sądy człowieka świetnie wykształconego, uznanego na świecie pisarza, który swoim literackim dobytkiem (a mowa tu przecież także o takich powieściach jak "Zaproszenie na egzekucję", "Pnin" i wielu innych) zdumiewa i zachwyca do dnia dzisiejszego. "Wykłady o literaturze rosyjskiej" to bardzo ciekawa, inspirująca, zachęcająca do czytania i odkrywania literatury na nowo pozycja: lektura obowiązkowa dla wszystkich sympatyków literatury rosyjskiej... i literatury w ogóle. Nabokov pokazuje jak powinno się o literaturze mówić i pisać. 

Moja ocena: 8/10

lutego 16, 2018

(685) Mity skandynawskie

(685) Mity skandynawskie
Tytuł: Mity skandynawskie
Autor: Roger Lancelyn Green
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Stron 280

Opis wydawcy:
Tęcza tworząca migotliwy most pomiędzy światami bogów i ludzi. Wąż tak ogromny, że oplata cały świat. Naszyjnik tak piękny, że nawet boginię doprowadza do szaleństwa...

Wielkie skandynawskie sagi są pełne magii i bohaterskich czynów. Roger Lancelyn Green znanym od niepamiętnych czasów mitom o wędrówkach Odyna, młocie Thora, śmierci Baldra czy ostatniej bitwie nadał nową formę, łącząc je w jedną ekscytującą opowieść, która ożywia surowe piękno krain skandynawskich bogów i olbrzymów. Swoją relację oparł na zachowanych poematach i podaniach, starając się jak najwierniej oddać ducha oryginału – tę niezwykłą atmosferę Północy. 

Moja opinia: 
Chyba każdy z nas miał w swoim życiu taki moment, kiedy bardzo dużą uwagę przykładał do mitycznych opowieści o bogach i herosach... W dzieciństwie zawsze skupiałam się na mitologii greckiej - jej częste adaptacje w animowanych serialach dla dzieci i młodzieży sprawiały, że wydawała mi się bliska, a jej bohaterowie bardzo ludzcy. Nawet groźny Zeus nie był dla mnie budzącym respekt, gromowładnym bogiem, a jedynie miłym, choć nad wyraz silnym staruszkiem. Nie ukrywam, że ogromny wpływ na takie postrzeganie bogów miał dla mnie animowany serial - "Spadkobiercy tytanów". Zresztą... to właśnie o mitologii greckiej mówi się w szkole najwięcej. Rzymska stanowi jedynie jej odpowiednik, a o mitologii egipskiej mówi się niewiele... o wierzeniach innych państw wspomina zaledwie w kilku zdaniach. Nigdy nie interesowałam się historiami o wikingach, a już tym bardziej mitami skandynawskimi.... Dzisiaj, po lekturze książki Rogera Lancelyna Greena wiem jak wiele straciłam. 

"Mity skandynawskie" spisane przez Rogera Lancelyna Greena zostały pierwotnie opublikowane w 1960 roku. W Polsce światło ujrzały jednak dopiero w zeszłym roku. To zbiór opowieści oparty  na zachowanych poematach i podaniach - w pełni oddaje nastrój północy i jest niezwykle klimatyczny. Wszystkie przedstawione w tym zbiorze opowieści są ze sobą ściśle związane i tworzą wspaniałą, intrygującą całość. Poczynając już od pierwszej opowieści o świecie wyłaniającym się z chaosu po wszelkie historie przedstawiające losy bogów, a także przeplatające się losy bogów, olbrzymów i ludzi... Green serwuje czytelnikom opowieści pełne magii, mądrości, intryg i bardzo często także brutalności. Świat skandynawskich mitów i bogowie są nieubłagani... jeśli istnieje jakaś szansa na szczęśliwe zakończenie - to tylko za sprawą sprawiedliwości. Skrucha i wielki żal nie pomoże - liczą się przysięgi i umowy, które muszą zostać dotrzymane. 

Mitologia skandynawska obfituje w wiele wątków i historii, które w zmienionej formie mogliśmy poznać już np. w mitologii greckiej lub w Starym Testamencie. Przez mitologię Greena przewijają się postacie, które pod zmienionymi imionami mieliśmy okazję poznać już w historiach innych kultur. To kolejne źródło postaci, historii i wątków, którzy porezentują typowo ludzkie zachowania - obrazują zarówno ich zalety jak i wady, z każdymi najmniejszymi nawet słabości. Bowiem nawet bogowie, posiadający moc i władzę okazują się niekiedy słabi. Stają się ofiarami własnej pychy i krnąbrności. Potrafią silnie kochać, ale także mścić się w sposób niewyszukany. 

Opowieści przedstawione w tym zbiorze układają się w logiczną całość, która przedstawia świat skandynawskich mitów jako zdominowany przez silnych mężczyzn posiadających władzę nad kobietami. Toczą się w nim nieustanne walki między bogami a olbrzymami... ich ofiarami często stają ludzie. Roger Lancelyn Green będący potomkiem normadzkich wikingów spisał historie rozpięte między początkiem świata a dniem ostatecznej bitwy, końcem świata.... "Mity skandynawskie" to wspaniały zbiór opowieści - pełnych magii i powabu. Początkowo trudno jest się wdrożyć w tę historię, jednak potem z każdą kolejną chwilą... coraz bardziej wciąga, inspiruje... rozbudza ciekawość i wyobraźnię. Pozycja Greena stanowi wspaniały wstęp do poznawania mitologii skandynawskiej. To zbiór gruntownie przemyślany, który zaznajamia nas ze staroskandynawskimi opowieściami... buduje podwaliny pod wiedzę, którą warto rozwijać i dalej zgłębiać. 

Moja ocena: 8,5/10