grudnia 31, 2016

(586) Wiadomość

(586) Wiadomość
Tytuł: Wiadomość
Autor: Tove Jansson
Wydawnictwo Marginesy
Stron 320

"Pomysły są czymś bardzo szczególnym, mniej więcej jak szkice. Malarz robi szkic, który jest tak nieskrępowany i piękny, że nie może się powstrzymać i pokazuje go, by usłyszeć pochwały, a gdy już pochwalą ten rysunek, malarz zaczyna się bać o swój szkic, nie może pozwolić mu rosnąć w procesie żmudnej pracy, jest gotowy do włożenia go w ramy - i oto spoczywa szkic."

Tove Jansson, "Wiadomość" 

Muminkowy przemysł od lat kwitnie i pewnie jeszcze długi czas kwitnąć będzie. Niewielu jednak wie, że mama Muminków, czyli Tove Jansson tworzyło nie tylko literaturę dla dzieci. Była kobietą uzdolnioną artystycznie pod każdym kątem – malowała, pisała listy, opowiadania... "Wiadomość" jest zbiorem, który stanowił swego rodzaj pożegnanie Tove Jansson z twórczością pisarską, a który jednocześnie stanowi obraz jej życia w XX wieku. Autorka sama dokonała wyboru opowiadań, które znalazły się w tej książce i trzeba przyznać, że jest to zbiór różnorodny. I choć mi osobiście nigdy nie było po drodze z Muminkami, opowiadania zawarte we "Wiadomości" czytałam z wypiekami na twarzy, choć jak piszą niektórzy krytycy w opowiadaniach Jansson jak i Munro nie liczy się intryga, język czy wydarzenia, a po prostu ich atmosfera. Czyżby jak po lekturze opowiadań Munro pozostawały po nich jedynie emocje, a nie pamięć wydarzeń? Zresztą. Nawet jeśli tak jest, czy to źle? Emocje vs wydarzenia? Mimo wszystko myślę, że "Wiadomość" jest tak różnorodnym zbiorem, że każdy czytelnik znajdzie w nim partię odpowiednią dla siebie. 

Bardzo rzadko sięgam po opowiadania, choć bez wątpienia lubię je podczytywać w chwilach, gdy nie mam czasu spędzić więcej czasu przy powieści. Jazda komunikacją miejską, poczekalnia u lekarza (choć w tym wypadku może się niekiedy przydać bardzo gruba książka), oczekiwanie w kolejce w sklepie lub na poczcie... wtedy kilkunastostronnicowe opowiadanie wydaje się być o wiele lepszym wyjściem niż rozpoczynanie długiego rozdziału powieści... i odkładanie jej w dwóch trzecich jego objętości. Ten zbiór podczytywałam sobie przez kilkanaście dni... sięgając po kolejne opowiadania i odkrywając Tove Jansson wciąż na nowo. "Wiadomość" to zbiór ponad trzydziestu różnorodnych opowiadań, które budzą w czytelniku różnorakie emocje... od smutku po zadowolenie. Są bardzo przenikliwe, a jednak nie narzucają się w żaden sposób czytelnikowi. Tove Jansson nie wciąga czytelnika w świat swoich bohaterów, wspomnień z życia, świat bliskich sobie osób, ich relacji, towarzyszącym temu wydarzeń. Pozwala trwać czytelnikowi gdzieś obok, niekoniecznie zmuszając go do utożsamiania się z postaciami czy też odnajdywać się w przedstawionych sytuacjach. Zachęca go jednak do wyciągnięcia jakiś wniosków dla siebie... refleksji? Nauki? 

"Czy nie mogłybyśmy się spotkać i powspominać szkolne czasy? Jestem Margit, ta, która waliła cię w brzuch na szkolnym podwórku"

Tove Jansson, "Wiadomość"

Opowiadania Tove Jansson powstawały w różnych momentach życia autorki i przez to różnią się poruszaną tematyką, atmosferą..., a tak naprawdę można znaleźć w nich wszystko. Mam przy tym poczucie, że im lepiej zna się biografię, życiorys autorki tym więcej wynosi się z lektury tych opowiadań. Stają się bardziej przejrzyste, a wydarzenia bliższe czytelnikowi. Tak naprawdę bardzo trudno jest je jednoznacznie opisać, scharakteryzować. Tym bardziej, że to nie są opowiadania, które (mówiąc kolokwialnie), nie wbijają czytelnika w fotel. A jednak uwodzą, oczarowują swoją zwykłością, brakiem "wydumania". Nie brakuje im przecież mocy, dobrego stylu, ciekawych wydarzeń... w dużej mierze z sytuacji z życia samej Jansson. Opowiadania zabawne, opowiadania smutne – szeroka tematyka i ich bardzo dobry przekrój. Część to po prostu zlepek wycinków z listów... jednak zlepek tak zgrabny i mądry, że porywający podczas lektury. 

"Wiadomość" to świetny zbiór opowiadań, z których niektóre chwytają za serce jak np. "Listy do Konikovej", które są świadectwem wielkiej młodzieńczej przyjaźni, ale także nieubłaganie zbliżającej się wojny. To opowiadania o sztuce, o jej tworzeniu, o artystycznym rozwoju, relacjach w rodzinie. Jedne pisane z przymrużeniem oka i wywołujące uśmiech na twarzy, drugie niesamowicie przejmujące... Do moich ulubionych należy zdecydowanie tytułowe opowiadanie, czyli "Wiadomość", które jest jednocześnie rewelacyjnym podsumowaniem całego zbioru. Tove Jansson wyjawia się z tych opowiadań na nowo... nie tylko jako "mama Muminków", ale przede wszystkim część rodziny, obserwatorka życia i artystka, która pokazuje, że po historiach o Muminkach nadal potrafi świetnie pisać... tym razem dla dorosłych. To idealna pozycja dla wszystkich tych czytelników, którzy darzą "Muminki" sentymentem, a już się trochę zestarzeli. Jednak "Wiadomość" jako zbiór opowiadań oczaruje także innych czytelników, bo to bardzo życiowe opowiadania, które choć nie niosą za sobą żadnej konkretnej, sprecyzowanej treści... oczarowują swoim klimatem. Tove Jansson w krótkiej formie to autorka, której nie można zamknąć w jednym zdaniu, ani krótką frazą scharakteryzować. 

Moja ocena: 8/10

grudnia 30, 2016

(585) Vintage, sklep rzeczy zapomnianych

(585) Vintage, sklep rzeczy zapomnianych
Tytuł: Vintage, sklep rzeczy zapomnianych
Autor: Susan Gloss
Wydawnictwo Marginesy
Storn 360

"Łatwo jest czekać na coś dobrego - na urodziny dziecka, na awans w pracy. Tak, łączyło się ze zniecierpliwieniem, ale była też nadzieja na szczęśliwe zakończenie.O wiele trudniejszy jest drugi rodzaj oczekiwania." 

Susan Gloss, "Vintage, sklep rzeczy zapomnianych"

Lekka, przyjemna, pozytywna powieść... kto nie potrzebuje takiej od czasu do czasu? Susan Gloss napisała lekką, ale przy tym dobrą powieść, która umożliwia rozluźnienie. i jest na swój sposób czarująca. To historia o kobiecej sile i przyjaźni, która potrafi pokonywać wszelkie przeszkody. Już sama okładka zapowiada przyjemną, kobiecą treść... i to też od tej książki otrzymujemy. To także powieść o tym, że każdy ma swoją historię, niezależnie od wieku... i tyczy się to nie tylko ludzi, ale także rzeczy. "Vintage, sklep rzeczy zapomnianych" to piękna opowieść o miłości, przyjaźni i nadziei na lepsze jutro. Wyraziste bohaterki prezentujące różne postawy życiowe, zmagające się z różnymi problemami, a to wszystko zostało opisane z dużą dozą ciepła i przenikliwości. Książka Susan Gloss to idealna pozycja na jeden wieczór. Wieczór, który czytelnik chce przeżyć z uśmiechem na twarzy. 

Violet jest właścicielka sklepu z rzeczami używanymi Vintage, która niejedno w swoim życiu już przeszła. Przez lata nauczyła się słuchać historii innych ludzi, a także historii rzeczy. Jej klientki podchodzą do niej z wielką ufnością i szczerością, a przez to niekiedy odkrywają przed nią swoje tajemnice. Opowiadając o przedmiotach, które przynoszą do butiku... opowiadają o swoim życiu. Jednak samej Violet otwarcie się na innych ludzi i przyjaźń przychodzi o wiele trudniej. Jest samotna, a jej codzienność wypełnia przede wszystkim praca w sklepie, w którym chce być jak to tylko możliwe samodzielna. I choć z pozoru jest zadowolona z życia jakie prowadzi... zaczyna się obawiać, że jej szansa na macierzyństwo niebawem bezpowrotnie minie. Ma 38 lat, a na horyzoncie nie ma żadnego mężczyzny, który mógłby być kandydatem na partnera, a co dopiero ojca. Jednak to nie jej jedyny problem... Właściciel nieruchomości, w której znajduje się jej mieszkanie i sklep, postanawia sprzedać budynek deweloperowi, który zamierza go wyburzyć... jak na złość w okolicy nie znajduje się żaden lokal, do którego mogłaby przenieść swój sklep. 

Mimo, że Violet gra w tej historii główne skrzypce, równie ważne są również inne bohaterki tej książki, które także spotykają się z różnymi przeciwnościami losu. Wychowana w tradycyjnej hinduskiej rodzinie Amithi wyruszyła wraz z mężem do Ameryki. Od tego wydarzenia minęło wiele lat, a przez ten czas sari z plamką, które towarzyszyło jej tamtego dnia leżało na dnie szafy. Nadszedł jednak czas w życiu Amithi na uporządkowanie życia, rozprawę z córką, która nie rozumie ani matki, ani kultury w której ta została wychowana. Rubinowe kolczyki, pomarańczowe sari... i wiele innych przedmiotów ma trafić do butiku Violet wraz ze związanymi z nimi historiami. Historii, które jednak będą miały mieć swoją kontynuację. 

Swoją historię posiada także suknia, którą młodziutka April próbuje oddać do butiku po zerwanych zaręczynach. Niedawno straciła w tragicznych okolicznościach matkę, potem zaszła w ciążę, a jej narzeczony zerwał zaręczyny... na domiar złego odziedziczyła po mamie długi i usilnie próbuje sprzedać dom, aby móc je spłacić i zacząć spokojne życie. Ma zaledwie dziewiętnaście lat, ale mimo to jest niesamowicie dojrzała i patrzenie na to jak rozwija się jako przyszła matka, odpowiedzialna kobieta było przyjemnością. Przyjemnością nieskażoną infantylnością ani banalnością bohaterki. "Vintage, sklep rzeczy zapomnianych" to także historia kostiumów teatralnych i wyboru między sceną a rodziną... 

Powieść Susan Gloss to rewelacyjna pozycja literatury kobiecej. Ciekawe bohaterki i różne problemy. Historie przedstawione w powieści, choć różnią się głównymi bohaterkami łączą się ze sobą wraz z tym jak postacie zacieśniają między sobą więzi. Nie ginie jednak w żadnym momencie ich niezależność. To co urzekające w powieści Gloss to fakt, że choć bohaterki się znają, zawierają ze sobą przyjaźnie, to jednak w ich życiu cały czas pozostaję sfery o których pozostałe nie mają pojęcia. Nie ma też w nich względem siebie głupiej uległości i poczucia nieomylności. Ich wzajemne relacje wydają się przez to bardzo wiarygodne. Bohaterki powieści Susan Gloss to kobiety, które muszą dopiero zdobyć swoją siłę, aby pokonać przeciwności losu. Jednak gdy już im się to uda... może je spotkać szczęście.

"Vintage, sklep rzeczy zapomnianych" to choć odrobinę przewidywalna książka, to jednak urzekająca tym, że jest słodko - gorzka, a los bohaterek nie staje się nagle nadmiernie łatwy. Chciałoby się powiedzieć... samo życie.  Blask starych rzeczy, wspomnień, kobiecej inteligencji, siły i przyjaźni... Susan Gloss napisała lekką, czarującą powieść, która dodatkowo została bardzo dobrze napisana. To historia kilku kobiet, które stoją na rozdrożu i bardzo ważnymi dla siebie wyborami. Wyborami, które zaważą na całym ich życiu. "Vintage, sklep rzeczy zapomnianych" jest bardzo dobrą powieścią, której lektura wiąże się z czystym relaksem i przyjemnością. Stare przedmioty, praca w sklepie, miłosne i życiowe zawirowania... Książka Susan Gloss jest pozycją nie tylko idealną dla wszystkich romantyczek, ale po prostu kobiet... kobiet spragnionych dawki życiowej i dobrej literatury, która trochę rozjaśni ich dzień. 

Moja ocena: 8/10

grudnia 27, 2016

(584) Wróżba

(584) Wróżba
Tytuł: Wróżba
Autor: Agneta Pleijel
Wydawnictwo Karakter
Stron 280

"Być może wróżby są jak propozycje nowych dróg, innych myśli. Wróżba może uwidocznić nowe aspekty istnienia. Wiara w cuda wydaje jej się w tej chwili nader rozsądna." 

Agneta Pleijel, "Wróżba"

Mocna, śmiała, wymagająca, wartościowa... "Wróżba" jest pozycją, którą trudno wpakować w jakieś ramy, stereotypowe ujęcia. To odważna literatura, która niekiedy swoim klimatem przypomina filmy Hitchcocka. Tocząca się opowieść o dziewczynce w trzeciej osobie liczby pojedynczej, jest niekiedy przerywana narracją pierwszoosobową w której ujawnia się autorka... Powstaje wrażenie stopklatki, która dodatkowo potęguje wszystkie emocje, które towarzyszą czytelnikowi podczas czytania "Wróżby"... Pozycja Agnety Pleijel jest niesamowita,  jest mocna i wymaga skupienia. Jednak to ten rodzaj skupienia, który daje podczas czytania satysfakcję, zmusza do zatrzymania się... i przyprawia o dreszcz. 

Agneta Pleijel jest uznawana za jedną z najciekawszych i najwybitniejszych szwedzkich pisarek. Jej proza niesamowicie porusza. Nie karmi się tanią sensacją, a jednak porusza tematy tabu... Proza Pleijel zostawia w czytelniku trwałe obrażenia i zapada w pamięć. To bardzo sugestywna, a przy tym intensywna pozycja o życiowych inicjacjach, dzieciństwie i dojrzewaniu. Pierwsza miesiączka, pierwsze pocałunki, orgazmy, poznawanie tajemnic swojego ciała i uwikłanie w skomplikowane relacje rodzinne, które wywierają na bohaterkę tej powieści ogromny wpływ. "Wróżba" jest momentami wręcz boleśnie prawdziwa, a przy tym ogromnie bliska każdemu czytelnikowi. Agneta Pleijel porusza w swej wspomnieniowej powieści elementy dzieciństwa wykraczające poza zabawę lalkami i samochodami, ale przecież wspomnienia towarzyszące dzieciństwu każdego człowieka. Być może są to tematy tabu, wspomnienia, które ludzie często spychają w odmęty pamięci..., a jednak nie da się ukryć, że to najczęściej właśnie one mają ogromny wpływ na dorosłe życie. 

Szwedzka pisarka z wielką wrażliwością układa historię o ludzkim lęku, niepewności ciała i pytaniach o sens życia. Układa swoją opowieść na podstawie strzępów wspomnień, zachowanych listów, urwanych zdań. Rekonstruuje wspomnienia, rodzinne relacje, które pozostają skażone toksycznością, niepewnością i kłamstwami. Próbuje odnaleźć siebie samą z okresu dzieciństwa i dojrzewania. Stara się rozliczyć ze swoją przeszłością i rodzinnymi uwarunkowaniami. Stawia pytania o Boga, miłość, tęsknotę, relacje międzyludzkie i ograniczenia w nich panujące. Agneta Pleijel z czasów dzieciństwa nie budzi serdeczności, a raczej duże pokłady współczucia, które jak się się szybko okazuje... może być udziałem każdego. Bohaterka jest przytłoczona otaczającymi ją emocjami, mrokiem relacji w rodzinie i milczeniem. Milczeniem, które przykrywa wszystko cienką warstwą..., która jednak za jednym podmuchem może zostać zdmuchnięta. 

Los bohaterki "Wróżby" jest zdominowany przez sytuację w rodzinie. Czytelnik poznaje ją już jednak jako małą dziewczynkę, której życie jest naznaczone za sprawą ciągłych zmian zamieszkania, samotności odczuwanej w szkole, w której nie może znaleźć wspólnego języka z innymi uczniami, a kiedy już go znajdzie... czeka ją kolejna przeprowadzka i rozpoczynanie wszystkiego od nowa. Jednak o wiele większy wpływ na jej osobowość ma charakter jej matki, która żyje w ciągłym niezadowoleniu, neguje wszystko co ich dobrego spotyka. Depresyjna osobowość matki ma destrukcyjny wpływ nie tylko na główną bohaterką, ale także na jej całą rodzinę. Jasnym punktem wydaje się być ojciec, profesor, czyli w latach 40. i 50. we Szwecji osoba bardzo szanowana i poważana. Kojarzona z wyższymi sferami. Budzi w dziewczynce fascynację i podziw, wydaje się być ostoją rodziny. Różnorodnej i różnie patrzącej na świat... Równie ważną postacią wydaje się być jednak także ciotka Ricki, która swoim opanowaniem stanowi przeciwieństwo matki dziewczynki. Jednak i jej los nie będzie do końca spokojny. 

Wspomnienia zamieszczone we "Wróżbie" pochodzą z lat 40. i 50., a więc jeszcze z okresu przed rewolucji seksualnej, gdzie wszystkie zagadnienia związane z ciałem (a już z pewnością, z erotyzmem) pozostają tematem tabu. A do relacji rodzinnych podchodziło się z dużą ostrożnością, nic nie mogło wychodzić poza mury mieszkania, a relacje międzyludzkie były skażone dużą dozą milczenia, bo tak "wypadało", a może raczej... bo inaczej "nie wypadało". "Wróżba" jest bardzo osobistą historią, która porusza czytelnika swą prawdziwością. Poruszane w niej problemy - dojrzewanie, seksualna inicjacja, depresja, niedomówienia i szarość świata dorosłych, z którymi dziecko jest nierozerwalnie złączone... czy tego chce, czy nie. Dużo w powieści Pleijel jest emocji, niedomówień, nieścisłości, znaków zapytania... i niepokoju. Mroku ciążącego nad młodą bohaterką. 

"Wróżba" jest pozycją, która zapada w pamięć. Historią, w której odnajdzie się każdy czytelnik, ale przy tym powieścią bardzo trudną, wymagającą czytelniczej i życiowej dojrzałości. Proza Agnety Pleijel wymaga dużej samoświadomości, ale uwodzi. Literackim kunsztem, emocjonalnością, bezpośredniością ukrytą za wieloma niedomówieniami. Nie mogę się odpędzić od wrażenia, że opisywanie tej powieści jest jej spłycaniem, ponieważ jest utworem na tyle złożonym... i po prostu wyjątkowym w swej bezpośredniości, że aż trudno ją opisać. Ogromnie doceniam pracę autorki, jej świadomość własnego dzieciństwa, swego rodzaju odwagę... "Wróżba" jest piękną, poruszającą historią o dzieciństwie i dojrzewaniu. Powieścią pełną niuansów i niedomówień, które tworzą niezwykle emocjonalną i mocną całość. Trudną, wymagającą, ale może właśnie przez to tak dobrą? 

Moja ocena: 8+/10

grudnia 25, 2016

(583) W ogrodzie Mirandy

(583) W ogrodzie Mirandy
Tytuł: W ogrodzie Mirandy
Autor: Katarzyna Krenz
Wydawnictwo Literackie
Stron 376

"- Śmierć. To nie tak, jak piszą w książkach. Moim zdaniem, najpierw umiera wola, potem życie, a dopiero na końcu ta cała reszta - pociągnęła delikatnie za fałdę suchej skóry na przedramieniu. - Biologia nie ma nic do gadania. Wszystko zależy od nas. I życie, i śmierć. Dopiero na starość to rozumiemy."

Katarzyna Krenz, "W ogrodzie Mirandy"

Katarzyna Krenz to polska poetka, tłumaczka, malarka, dziennikarka... "W ogrodzie Mirandy" to powieść, która była jej literackim debiutem. Obecnie na swoim koncie posiada także takie książki jak "Księżyc myśliwych" czy też "Lekcje tańca". To moje pierwsze spotkanie z jej twórczością i niestety obawiam się, że na pewien czas... z pewnością ostatnie, choć w przyszłości będę chciała dać jeszcze jedna szansę prozie Katarzyny Krenz. Być może bowiem jej kolejne powieści są bardziej dopracowane, posiadają więcej treści. "W ogrodzie Mirandy" nie jest złą powieścią, ale nie jest także dobrą powieścią. Boli mnie to tym bardziej, że Katarzyna Krenz posługuje się naprawdę dobrym językiem, ale mimo to... jej utwór zawiera zbyt dużo słów, a zbyt mało treści. Jest nijaki, a miał ogromny potencjał. 

Główna bohaterka - Miranda, jest 28-letnią prawniczką, która od lat bez reszty poświęcała się pracy w prestiżowej kancelarii w Warszawie. Wszystko zmienia się, gdy dowiaduje się, że jest w ciąży, a ojciec dziecka nie zamierza wziąć na siebie odpowiedzialności ani za nią, ani tym bardziej za dziecko. Miranda wyjeżdża w sprawach służbowych do Londynu, jednak tam ze względu na ciążowe dolegliwości nie stawia się na ważnym spotkaniu i w trybie natychmiastowym traci pracę. Postanawia nie wracać do Polski i podejmuje posadę sprzątaczki na uniwersytecie w Cambridge. Jest samotna i zagubiona, a jednak jej życie pozornie nabiera większego sensu. Jednak już w tym planie na życie pojawiają się moje wątpliwości, bo po pierwsze... bez mrugnięcia okiem przyjmuje informacje o zwolnieniu, choć przecież do tego nieszczęsnego spotkania w Londynie na którym firma w sumie i tak nic nie straciła... była wzorowym pracownikiem. A to jedynie początek absurdów, bo choć nie ma nic złego w posadzie sprzątaczki... to jednak trudno uwierzyć mi, że z chwili na chwilę (bo nawet nie "z dnia na dzień") jej jedyną ambicją staje się bycie wynajmowanie pokoju i bycie sprzątaczką na obczyźnie.

Miranda to kobieta sukcesu, zawzięta prawniczka, która jedynie raz czy dwa widzi coś niemoralnego w swojej pracy i sukcesach opartych na małej czcionce w umowach, które zawiązuje w imieniu kancelarii. Codziennie w garniturze, eleganckich drogich strojach, pełnym makijażu, nigdy niezmęczona swoim dotychczasowym życiem i jego stylem, a raczej czerpiąca z niego wiele satysfakcji... nagle postanawia porzucić to wszystko, aby zostać sprzątaczką i uwolnić się od wszystkiego co ją podobno wcześniej ograniczało. Żałuję jedynie, że Katarzyna Krenz ani słowem nie zasugerowała wcześniej, że prawniczy etap życia Mirandy nie odpowiadał jej w chwili... w której miał miejsce. Co więcej Miranda choć jest niesamowicie wykształconą i inteligentną kobietą, która posiada rozległe kontakty w Londynie nie poświęca ani chwili na wykorzystanie ich, aby podjąć jakąś lepszą pracę, choć bez wątpienia (tym bardziej, że świetnie posługuje się językiem angielskim) posiada ku temu wszelkie predyspozycje. Pominę tu nawet takie fragmenty, że oczywiście znalezienie mieszkania, pracy, ubezpieczenia... to wszystko zajmuje kobiecie zaledwie chwilę. Zachowanie Mirandy nie raz i nie dwa było absurdalne, nielogiczne i irytujące..., a ona sama wydawała się być czasami po prostu głupia, niezdecydowana i naiwna. Oburzona i obrażona na cały świat, gotowa odciąć się od wszystkiego i wszystkich.

Mam tak naprawdę problem "w co najpierw włożyć ręce" podczas recenzowania tej powieści. Może więc poruszę teraz temat drugoplanowych bohaterów, którzy choć wszyscy mieli wnosić coś do tej powieści... okazali się być nijacy. Tuzinkowi, zlewający się w jedną całość. Brak im wyrazistości. Nie wnieśli do tej powieści niczego konkretnego, niczego ważnego, a choć mieli wywrzeć jakiś wpływ na życie głównej bohaterki... tworzyli tylko kolejne, niepowiązane, ubogie wątki fabularne. "W ogrodzie Mirandy" to książka pozlepiana, a jednak nietworząca wspólnej ani to przejmującej, ani zabawnej treści... Widzę w tej powieści zamysł autorki dotyczący ukazania różnych kobiet w różnych sytuacjach i punktach życiowych, które są w różnym wieku... jednak gdzieś zabrakło temu głębi, a przy tym lekkości.

Katarzyna Krenz utonęła w swoim poetyckim języku, malowniczych obrazach, pustych wywodach filozoficznych. To co miało być głębokie, poruszające i zmuszające do przemyśleń w pewnym momencie uderzyło w kicz. "W ogrodzie Mirandy" miało być relaksującą, dobrą, a przy tym zachęcającą do refleksji powieścią o tym, że nie warto gonić za karierą, a o wiele ważniejsze jest oddanie się innym ludziom i życie dla nich... z nimi. Wyszło jednak topornie i nużąco, a i ukazanie Polaków na emigracji po raz kolejny okazało się być stereotypowe i okrojone... Próbuję odnaleźć szczęście w życiu Mirandy i nie potrafię, bo oddała się własnej melancholii i nijakości. Bezbarwności. Porzuciła ambicje i pragnienia, a jej jedynym życiowym celem stała się wegetacja gdzieś na uboczu. I o ile umiejętne oddanie aury pochmurnej Anglii ratuje książkę Katarzyny Krenz... O tyle już liczne retrospekcje wprowadzają do powieści zamęt. Czasami wręcz trudno było się odnaleźć w przestrzeni czasowej. 

"W ogrodzie Mirandy" jest niestety nużącą powieścią, której czytanie... nie chcę pisać, że jest stratą czasu, bo wierzę w umiejętności literackie Katarzyny Krenz. W tej powieści jednak gdzieś się pogubiła i opowieść o Mirandzie nie zasługuje na uwagę... Są w niej fragmenty bardziej absorbujące, są też także te mniej porywające. Jednak całość jest dosyć oschła, okrojona z emocji i szczegółów, które nadają treści innym powieściom. Katarzyna Krenz choć posługuje się dobrym językiem, chciała za dużo wpleść w jedną książkę. Wyszła z tego nieciekawa całość, która podzielona, "rozrzedzona" mogłaby być materiałem na kilka ciekawych książek, które wzbogacałyby czytelniczki nie tylko o nowe doświadczenia literackie, a także je uwrażliwiały. Na chwilę obecną jednak powieść Katarzyny Krenz budzi w czytelniku gorycz dotyczącą jej niewykorzystanego potencjału... Nijaka bohaterka, mdła fabuła. "W ogrodzie Mirandy" niestety nie jest powieścią, którą mogę Wam polecić, choć... widzę obraz, który chciała przekazać czytelnikowi autorka. Nie wyszło jej jednak wprowadzenie go w życie, wykonanie.

Moja ocena: 5/10

grudnia 22, 2016

(582) Córki niczyje

(582) Córki niczyje
Tytuł: Córki niczyje
Autor: Wilkie Collins
Wydawnictwo MG
Stron 768

"Nie, nic na tym świecie nie pozostaje w ukryciu na zawsze. Prędzej czy później przychodzi dzień, w którym złoto od stuleci leżące niepostrzeżenie w ziemi wydostaje się na powierzchnię. Zdradliwy piasek odsłania ślad stopy, która kiedyś po nim stąpała, w woda w końcu wyrzuca na brzeg ciało, które w niej utonęło. Nawet ogień po strawieniu jakiegoś przedmiotu pozostawia wyznanie winy w postaci popiołu."

Wilkie Collins, "Córki niczyje"

Wilkie Collins, a właściwie William Wilkie Collins był angielskim powieściopisarzem, dramaturgiem i autorem opowiadań. Tworzył w XIX wieku. "Córki niczyje", czyli w oryginale "No Name" to powieść z 1862 roku, którą czyta się wybornie, szybko, jednocześnie rozkoszując się stylem pisarskim autora. To wielowątkowa historia łącząca w sobie wątki sensacyjne, detektywistyczne jak i miłosne, a to wszystko w aurze XIX - wiecznej Anglii. Piękna, ujmująca, wciągająca dawka naprawdę dobrej literatury. Prawie 800 stron lektury na najwyższym poziomie. "Córki niczyje" to powieść, która zawładnęła w pełni moimi myślami i czytelniczymi pragnieniami, a Wilkie Collins szybko stał się jednym z moich ulubionych pisarzy. Książka Collinsa to jeden z tych utworów, o których intensywnie myśli się... podczas ich lektury i nie tylko. To postacie, które głęboko zapadają w pamięć. "Córki niczyje" to wreszcie powieść, która zaskakuje brakiem schematyczności i czarno - białego spojrzenia.

Życie Magdalen i Nory Vanstone to idylla. Kochane przez zamożnych rodziców, wychowywane w dobrobycie, domu pełnym miłości, wsparcia i poczucia bezpieczeństwa. Ich komfortu nie burzyły ani kłopoty finansowe, ani rodzinne niesnaski. Jednak na skutek tragicznego w skutkach zbiegu okoliczności tracą rodziców, odkrywają, że urodziły się jako nieślubne dzieci i tym samym zostają pozbawione jakiekolwiek spadku, wyrzucone z domu, w którym szczęśliwie dorastały... Jednak oprócz straszliwego piętna społecznego, nieustępliwego prawa, odarte z prawa do własnego nazwiska tracą poczucie bezpieczeństwa, wrażenia bezpiecznej przyszłości. Wrzucone w brutalny świat są zmuszone polegać jedynie na własnych umiejętnościach i próbować odbudować świat, w którym przyszło im żyć. Zbudować go od nowa... 

Starsza ze sióstr - zrównoważona Nora postanawia objąć posadę guwernantki i w ten sposób zarobić na swoje utrzymanie. I w tym momencie drogi sióstr rozchodzą się na długi czas, a łączy je jedynie sporadyczny kontakt listowny, bowiem dynamiczna, żywiołowa i niezależna Magdalen pragnie odzyskać rodzinny majątek za wszelką cenę. Planuje zemstę... najpierw musi jednak zdobyć potrzebne do jej przeprowadzenia środki finansowe. Wykorzystując swoją niebanalną urodę i talent wraz z kapitanem Wraggem - oszustem i dalekim krewnym jej matki zaczyna występować na scenie, jednak to dopiero preludium tego czego ma się dopuścić w przyszłości. Zdeterminowana i zdesperowana jest gotowa posunąć się w swoich działaniach bardzo daleko, nie bacząc na konsekwencje, a zwracając uwagę jedynie na oczekiwany rezultat.

"[...] kobieta nie może nigdy wiedzieć, jak bardzo oddała się człowiekowi, którego kocha, dopóki ów człowiek jej nie sponiewiera." 

Wilkie Collins, "Córki niczyje"

Magdalen, a zarazem główna bohaterka to powieść, która choć nie baczy na uczucia innych... budzi w czytelniku żałość i współczucie. Jest ofiarą swoich czasów, porzuconych nadziei, zaprzepaszczonych marzeń, niefortunnego przypadku. Czytelnik poznaje ją jako młodą kobietę, przed którą świat stoi otworem, pełną młodzieńczych pasji, nadziei, marzeń, zakochaną, szczęśliwą, beztroską... z czasem staje się świadkiem jej degradacji, zgorzknienia, postępującej obojętności względem także własnych emocji, przytłoczonej pragnieniem zemsty... zemsty, która prowadzi do jej życiowego upadku. Zazwyczaj nie lubię takiego głupiego uporu w bohaterkach i bałam się, że przez postawę Magdalen czytanie "Córek niczyich" nastręczy mi trudności..., jednak szybko zrozumiałam, że to wcale nie jest głupi upór. To raczej chęć odzyskania honoru, poczucia sprawiedliwości. Oczywiście środki, którymi bohaterka chce dojść swoich praw... mijają się z dobrze rozumianą moralnością i sprawiedliwością, ale czy czytelnik może ją potępiać? Na jej nieukształtowany jeszcze do końca los cieniem położyła się tragedia, która musiała na niej wywrzeć ogromne skutki. Nie poradziła sobie z ogromem straty, odtrąceniem, a chęć zemsty paradoksalnie ją uratowała. Nadała jej życiu tak potrzebny w tamtych ciężkich chwilach - sens.

"Córki niczyje" nie są jednak powieścią jednego bohatera. To barwne portrety psychologiczne postaci, postacie nietuzinkowe, które wpasowują się jednak w pewne typy osobowe. Nie ma w ich kreacji miałkości, banalności... A zwykła, dosłownie epizodyczna postać doktora nabiera w tej powieści większego wymiaru. Autor bardzo często nie mówi otwarcie o motywach postaci, ich emocjach... szczególnie w przypadku bohaterów drugoplanowych, a jednak oni wszyscy tworzą osobne, wyraziste kreacje, które zapadają w pamięć. Duża ilość bohaterów, ich uczucia, kontrasty występujące między nimi... to wszystko powoduje, że "Córki niczyje" czytałam cały czas z zapartym tchem. To jedna z tych powieści, w których ciemne charaktery potrafią rozkochać w sobie czytelnika. Przykładem takiego bohatera jest zawodowy oszust, kapitan Wragge, który jednak nie zostaje skazany przez autora już na samym początku na klęskę. To postać, która mimo, że perfidna i wyrachowana budzi sympatię czytelnika, bo przecież nawet ona nie jest czarno - biała.

"Czy głęboko poza zasięgiem inspirujących lub zahamowujących bodźców społecznych nie istnieją w każdym z nas wrodzone pierwiastki Dobra i Zła - jednakowo zdane na łaskę nadarzających się okazji i pokus?"

Wilkie Collins, "Córki niczyje"

Powieść Wilkie Collinsa jest pasjonującym utworem, zapierającym dech w piersi. Niesamowicie ciekawa i zgrabnie poprowadzona fabuła, w której wątki ciekawie się ze sobą łączą, a zwroty akcji... przyprawiają o szybsze bicie serca. Powieść Collinsa nie jest ckliwa ani banalna, choć momentami pojawiają się w niej delikatne wątki miłosne, które tym bardziej, że dość okrojone... rozkochają w sobie. Ci bohaterowie, ta fabuła, te zwroty akcji, przemyślane, zgrabne dialogi, a do tego piękne opisy... "Córki niczyje" są literaturą na najwyższym poziomie, literacką ucztą, książką, którą pochłonęłam w kilka wieczorów. Powieścią o której nie mogłam przestać myśleć. I nie mogę nadal... Niesamowita, piękna, wciągająca, inspirująca, mądra i wzruszająca.

Geniusz "Córek niczyich" leży w ich całokształcie. Od ukazania społeczeństwa brytyjskiego w XIX - wieku, przez pokazanie walki o własną godność, honor i tożsamość, przez walkę dobrych pierwiastków w duszy człowieka ze złymi, mało szlachetnymi po kryminalne intrygi, rodzinne i miłosne uniesienia. Powieść Wilkie Collinsa jest czytelniczą cegłą, której czytanie było dla mnie samą przyjemnością. Bez znużenia i znudzenia. Mogłabym opowiadać o niej godzinami, bo to naprawdę fascynująca literatura, w której każde najmniejsze zdarzenie i zdanie ma niebanalne znaczenie. Do wielokrotnego czytania, wertowania i analizowania... najlepiej w zaciszu, bo to powieść, która zasługuje na to by czytać ją w skupieniu i nieśpiesznie, nawet gdy ona sama będzie prosiła się o coraz szybsze przewracanie kartek. Autor trzyma cały czas czytelników w napięciu. Udało mu się powiązać ciekawą fabułę, z dobrą dozą akcji i psychologicznych uwarunkowań bohaterów. Bohaterowie jak i treść tej powieści przez każdą kolejną stronę... aż do samego końca stają się czytelnikowi coraz bliżsi. Pozostawiając po sobie pustkę. "Córki niczyje" to powieść do przeczytania i pokochania.

Moja ocena: 10/10

grudnia 20, 2016

(581) Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia

(581) Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia
Tytuł: Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia. 
Wydawnictwo Edgard
Pakiet zawiera 2 płyty CD (144 minuty nagrań) i książkę (104 strony)

"comprender 
rozumieć
___________________________________

No comprendo lo que dices.
Nie rozumiem co mówisz."

"Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia."

"Nie rozumiem" to jeden z podstawowych zwrotów, których uczą się osoby chcące sprawnie porozumiewać się językami obcymi... I choć to brzmi mało pozytywnie (jest przyznaniem się do niewiedzy, braku pełnych kompetencji językowych...) jest bez wątpienia przydatnym zwrotem, który prawie każdy będzie musiał na jakimś etapie użyć. Na rynku wydawniczym jednak co rusz pojawiają się nowe podręczniki / ćwiczenia / pakiety do nauki języków, które mają rozwijać umiejętności językowe na różnych poziomach. Rozwijać, a przede wszystkim pomagać w ich nauce. "Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia" do zestaw do nauki hiszpańskiego, jak głosi wydawca na poziomie A2 - B1, co jest moim zdaniem przesadą, ponieważ całość została podana w bardzo przystępny sposób i tym samym nawet osoby, które z hiszpańskim spotykają się po raz pierwszy nie będą miały problemu z przyswojeniem wiedzy  z pomocą tego kursu. 

Pakiet składa się z książeczki i dwóch płyt z nagraniami. Książka została podzielona na dziewięć lekcji tematycznych, tj. spotkania, komunikacja, opinie i gusta, informacje osobowe, czas, czynności codziennie, relacje międzyludzkie, ciało i wygląd zewnętrzny, zakupy. W sumie w tej krótkiej książce znajduje się 450 wyrażeń, którym towarzyszą przykładowe zdania, które pozostają w codziennym, powszechnym użyciu. Zwroty, wyrażenia, zdania, pytania, słówka.... całość dobrze przemyślana, skondensowana, a jednocześnie różnorodna. Tym samym "Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia" to dobra podstawa do porozumiewania się w języku hiszpańskim. Książka zapoznaje odbiorcę z co najważniejsze... przydatnymi zwrotami. Daje nie tylko możliwość nauczenia się jak się przedstawiać, powiedzieć, że Juan ma czterdzieści lat i wciąż jest kawalerem, zapytać ile kosztuje krawat, ale także pomaga poznać nazewnictwo liczb po hiszpańsku czy też wskazywać godzinę.

Każda lekcja jest zakończona kilkoma ćwiczeniami, które sprawdzają wiedzę... To zadania różnorodne. Polegające na wstawianiu zwrotów w luki, przyporządkowywaniu liter, wstawianiu przyimków, tłumaczeniu zdań i zwrotów na j. hiszpański i polski, łączeniu zdań w logiczne pary... i nie tylko. Co więcej książkę kończą trzy testy: przyimki, słownictwo, czasowniki... Forma testowa operuje odpowiedziami a,b,c. Oczywiście na końcu znajduje się klucz odpowiedzi. Te wszystkie ćwiczenia jak i testy uczą dokładności w nauce języka obcego, ponieważ sprawdzają wiedzę dokładnie, a nie tylko powierzchownie. Książeczka ma w dodatku tak wygodny format, że wożenie jej sobą nie stanowi najmniejszego problemu. Jest lekka i formatu mniejszego niż A5. 

W pakiecie znajdują się także dwie płyty z nagraniami native speakerów, które umożliwiają poznanie prawidłowej wymowy i akcentu. Nagrania dają czas na naukę słówek i zwrotów... poprzez przerwę między wymawianiem jednego słowa i drugiego, która stanowi lukę potrzebną na wymówienia słówka przez słuchacza. Płyty nie zostały jednak niestety dopracowane tak dobrze jak książka i nad czym szczerze ubolewam... dialogi, które w książce zostają tłumaczone... na płycie niestety tłumaczenia nie zawierają, co umożliwia jedynie osłuchanie się z językiem, jeśli wcześniej nie poznało się tłumaczenia tych dialogów z książki. Płyty są zwierciadlanym odbiciem treści książki i niestety nie zawierają dodatkowych treści.

"Hiszpański. Niezbędne zwroty i wyrażenia" to ciekawy i dobry kurs do nauki języki hiszpańskiego. Krótki, skondensowany, tak jak nosi napis na opakowaniu... "kurs dla zabieganych". Uczę się hiszpańskiego już półtora roku i ten pakiet był dla mnie dobrym pretekstem do ugruntowania wiedzy. Zwroty w nim zawarte są ciekawe, niektóre niepospolite, a użycie ich w zdaniach niekiedy ambitne. Co bardzo dobre... autorzy nie traktują odbiorców jak pięcioletnie dzieci i tym sposobem odbiorca nie otrzymuje zdań do słówka honesto, czyli uczciwy... typu "On jest uczciwy",  a raczej "On jest uczciwy, zawsze przestrzega prawa." Połączenie lektury tej książki, próby zapamiętywania zwrotów i słuchania nagrań z native speakerem może być dobrą opcją dla tych wszystkich, którzy chcą uczyć się, aby zbudować fundamenty pod swoją naukę hiszpańskiego, ale także dla tych, którzy z hiszpańskim mieli już do czynienia, aby swoją wiedzę ugruntować, a także trochę ją dopełnić. 

Moja ocena: 7+/10

grudnia 16, 2016

(580) Podarunek

(580) Podarunek
Tytuł: Podarunek
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo Akurat
Stron 384

"Ludzie, jak domy, mają swoje tajemnice. Czasem te tajemnice skrywają się w nich, czasem oni skrywają się w tajemnicach. Obejmują je mocno ramionami, łamią języki, by ominąć prawdę. Ale po jakimś czasie ona zwycięża, wynosi się ponad wszystko. Wierci się i kręci w środku, rośnie, aż spuchnięty język nie może więcej kłamać, przychodzi czas, kiedy musi wypluć prawdę; wtedy ta przecina powietrze i z hukiem ląduje w rzeczywistości."

Cecelia Ahern, "Podarunek"

Cecelii Ahern sławę i rozgłos przyniosła powieść "PS. Kocham cię", która była jej debiutem. Od tego czasu Ahern napisała kilkanaście kolejnych powieści. "Podarunek" bez wątpienia należy do tych lepszych w jej dorobku literackim. To ciepła, wzruszająca i przejmująca opowieść pokazująca pogoń za niepotrzebnymi zaszczytami, awansami, sytuację, gdy to co najważniejsze umyka i schodzi na drugi, trzeci, czwarty plan... zajmuje miejsce po żądzy pieniędzy i pięcia się po kolejnych szczeblach kariery. Cecelia Ahern, przede wszystkim jednak, co wybrzmiewa przez całą tę historię, zdaje się przypominać czytelnikowi, że to co najcenniejsze posiada człowiek to czas... czas, który nieubłaganie biegnie, którego nie da się zarobić, odrobić, zyskać. "Podarunek" to powieść, która w przedświątecznym okresie (i nie tylko) skłania do refleksji nad priorytetami, celami i pragnieniami. Każe się zatrzymać i rozejrzeć wokół siebie. Zmusza do refleksji. 

Lou Suffern z pozoru ma wszystko - świetną pracę, zdrowie, pieniądze, zawodowe sukcesy, piękną i zdrową rodzinę, żonę, dwójkę dzieci, piękny dom, modny samochód, ubrania od najlepszych projektantów... Radość z tego wszystkiego zaczyna mu jednak coraz bardziej umykać. Pojawia się irytacja, ciągłe niezadowolenie, kłótnie, napięta atmosfera w domu, a jedyne co popycha do działania tego pracoholika to niezdrowa ambicja. Nie ambicja, aby być lepszym, a ambicja, żeby być lepszym... od innych. Ciągła rywalizacja ze współpracownikami i niezdrowa pogoń za kolejnymi szczeblami kariery. Dla Lou praca staje się sensem życiem i jedynym ważnym, godnym uwagi elementem jego życia. Nic innego nie daje mu satysfakcji ani szczęścia (choćby to było szczęście jedynie pozorne). Zaniedbuje rodzinę, lekceważy uczucia i pragnienia bliskich... Gdyby tylko mógł być w dwóch miejscach na raz... 
Pewnego dnia spotyka Gabe'a, pierwszego człowieka, któremu z początku pomaga bezinteresownie. Ich spotkanie jest nagłe. Niespodziewane. Być może jest jedyną szansą dla Lou...

Lou Suffern to z początku pusty i irytujący facet, który nie zwraca uwagi na swoich bliskich, tłumacząc się przed samym sobą, że przecież robi to dla nich... Prawda jest jednak taka, że pragnie coraz większych pieniędzy, górowania nad kolegami, coraz wyższych stanowisk. W gruncie rzeczy przecież nie jest jednak złym człowiekiem... w gruncie rzeczy toczy ze sobą nieustanną, wewnętrzną walkę, która choć nie pojawia się bardzo długo, gdy już będzie miała miejsce nie da mu o sobie długo zapomnieć. Lou będzie musiał przewartościować swoje cały dotychczasowe życie... i tym samym zacznie pomału, wolno zdobywać sympatię czytelnika. Książka Ahern nie jest manifestem przeciwko pracowitości, czy też chęci osiągnięcia wyższej pozycji zawodowej. W końcu wszystko jest dla ludzi, prawda? To nie może się jednak odbywać kosztem innych. Czytelnik jest świadkiem stopniowego załamania się rodziny Lou, utraty zaufania, i wreszcie odrzucenia. Niestety czasami, żeby naprawić pewne rzeczy może być już za późno.

Ahern akcję swojej powieść umieściła w czasie przedświątecznych, pełnych wytężonej pracy dni. Skonfrontowała ze sobą dwa światy. Świat przedświątecznych przygotowań, spotkań, lodowisk, jarmarków, śniegu... ze światem nieustająco  nadchodzących maili, sal konferencyjnych, pogoni za stanowiskami. Atmosferę przedświątecznych dni z zapracowanym światem, w którym jeden termin goni drugi. "Podarunek" nie tchnie świątecznym (niekiedy) banałem, w "Podarunku" nie roi się od świątecznych krajobrazów, a jednak "Podarunek" pozwala wczuć się w atmosferę przedświątecznych dni. Książka Cecelii Ahern wpasowuje się idealnie w grudniowe dni nie tyle ze względu na czas akcji, ale przede wszystkim ze względu na morał płynący z tej baśniowej wręcz historii dla dorosłych. Cecelia Ahern przypomina, że w tym magicznym czasie nie chodzi o podarunki, o zaszczyty, ale czas... czas, który można dzielić z drugą osobą. Czas, który przez to staje się tak drogocenny.

Historia Lou zawiera w sobie wątki niemożliwe..., które wpasowują się w czas świąt, czas pełen cudów, drugich szans i spełnionych marzeń. Zakończenie powieści Ahern dla uważnego czytelnika, a szczególnie tego znającego inne książki jej autorstwa nie będzie zaskakujące, ale mimo to ujmujące i chwytające za serce. W "Podarunku" nie ma banalności, tzw. lania wody. Jest refleksja nad ludzkim życiem i czasem. Czasem, który ludzie często niepotrzebnie tracą, marnotrawią. "Podarunek" jest książką niepozorną, która zyskuje przy bliższym poznaniu... chwyta za serce, niesamowicie zachwyca i wzrusza, zostawiając czytelnika z czytelniczym kacem. Musi upłynąć trochę czasu nim czytelnik się pozbiera. Będzie towarzyszyła jednak temu zawsze refleksja. Cecelia Ahern pisze pięknie, pisze uroczo i kobieco, a jednak stale wystrzega się infantylności i pustych zdań. I choć delikatnym problemem jest brak głębszego wejścia w psychikę głównych bohaterów... Autorka wszelkie niedoróbki nadrabia przedstawioną historią, fabułą. Jej powieści są magiczne, a historia Lou jest tego najlepszym dowodem.

"To czasu nigdy nie ma dość; to czas wprowadza zamęt w nasze serca, musimy więc wykorzystywać go mądrze. Czasu nie można spakować, przewiązać wstążeczką i złożyć pod choinką w bożonarodzeniowy poranek.
Czasu nie można dostać. Ale można go dzielić."

Cecelia Ahern, "Podarunek"

Istnieją takie powieści, które choć mogą być niedoskonałe pod względem wykonania językowego, stylistycznego czy też dopracowania portretów psychologicznych bohaterów... ujmują. Swoją prostotą, fabułą, scenami chwytającymi za serce. "Podarunek" właśnie do takich powieści należy. To baśniowa, magiczna powieść zawierająca ważne przesłanie, nie tylko na czas świąteczny. Cecelia Ahern stworzyła niezapomnianą historię, która choć na początku trudno wejść w jej tempo... w pełni absorbuje czytelnika, angażuje jego zmysły i myśli, nie pozwalając odłożyć tej powieści ani na chwilę. "Podarunek" jest bardzo dobrą pozycją literatury kobiecej, uroczą, magiczną, przejmującą historią, która przypomina co tak naprawdę w życiu jest ważne. Zachęca do ustawienia własnej hierarchii wartości. Zmusza do zatrzymania się, chwili refleksji... i zapada w pamięć. To zdecydowanie coś więcej niż lekka, romantyczna historia. 

Moja ocena: 8+/10

grudnia 14, 2016

(579) Everyman

(579) Everyman
Tytuł: Everyman
Autor: Philip Roth
Wydawnictwo Literackie
Stron 168

"Przerażające wizje końca? Mam trzydzieści cztery lata! O śmierć w zapomnieniu, mówił sobie, pomartwisz się, jak skończysz siedemdziesiąt pięć! Odległa przyszłość przyniesie dość czasu na biadolenie nad ostateczną katastrofą."

Philip Roth, "Everyman"

Prozę Roth'a można kochać albo nienawidzić. Osobiście zdecydowanie ją kocham... przy każdej kolejnej pozycji, jaką mam okazję przeczytać ("Everyman" jest trzecią, po pozycjach "Konające zwierzę" i "Wzburzenie") mój zachwyt nie słabnie, a wzrasta. Philip Roth jak nikt posługuje się piórem, odkrywając meandry ludzkiej duszy i jej słabości... Niektórych jego powieści bulwersują, oburzają, budzą niesmak, bo Roth odważnie pokazuje ludzki los. Nie wyolbrzymia go, a jednak swoimi scenami, wizjami kłuje po oczach - ich niesamowitą prawdziwością, odwzorowaniem ludzkiego życia. Należy do tego dodać wybitny styl, celne, precyzyjne i porywające tezy / myśli. Fakt, że Roth na niespełna dwustu stronach potrafi zawrzeć świetnie skomponowaną, wywołującą emocje powieść. "Everyman" jest kolejną pozycją jego autorstwa, której nie zapomnę... 

W powieści "Everyman" historia zaczyna się od pogrzebu głównego bohatera, którego postać jest swego rodzaju archetypem. Główny bohater jest zwykłym Amerykaninem, człowiekiem niewyróżniającym się na tle innych Amerykanów ani ludzi w ogóle... wiele przeżył. Dobre i złe chwile. Dokonywał w swoim życiu dobrych, jak i złych wyborów. Sprawiał radość i ból. Po tym pogrzebie czytelnik poznaje jego życie... związki, pragnienia, stracone złudzenia, osiągnięcia zawodowe, skomplikowane relacje rodzinne. Przechodząc przez dosyć szybki, a przy tym jednak w miarę dokładny skrót jego losów, czytelnik dochodzi do momentu, gdy bohater się starzeje... ucieka wigor ciała, mają miejsce kolejne hospitalizacje, zdrowotne ograniczenia. A jednak wewnętrzne pragnienia mężczyzny nie ulegają zmianie. 

"Everyman" to poruszająca historia o starości, przemijaniu, zmianach zachodzących w ludzkim ciele, fizycznej nieporadności. Philip Roth przypomina, że starsze osoby także mają prawo do szczęścia, bo ich mentalność, pragnienia się nie zmieniają... ulegają jedynie czasami presji środowiska pt. "To nie wypada w tym wieku", ograniczeniom ciała, jego nieporadności. Z wiekiem pojawiają się choroby, wnuki, ludzie wokół zaczynają odchodzić szybciej niż zwykle, jednak to nie powinno kończyć życia człowieka. Ani go ograniczać. Zamykać na świat. Zamykać na samego siebie. Dusza pozostaje bez zmian... Bohater powieści Rotha pragnie żyć mimo swojego wieku. Żyć i korzystać z życia. Dla świata staje się jednak z każdymi kolejnymi urodzinami, z każdą kolejną hospitalizacją coraz bardziej niezauważalny. Niekiedy spotyka się wręcz z potępieniem z tytułu niezatrzymywania się, chęci doświadczenia jeszcze czegoś... 

Powieść Rotha jest uniwersalną historią, a przez to tak bardzo poruszającą. Pełną żalu, niespełnionych ambicji, poczucia straty, złych decyzji, błędów młodości... poszukiwania swojego miejsca w świecie, przygotowania na śmierć. Paradoksalnie zaczyna się od pogrzebu, a kończy na śmierci, mimo to czytelnik czytając tę powieść ma wrażenie, że poznaje historię człowieka, który żyje gdzieś obok... W tym właśnie objawia się jej uniwersalność. To głos ludzi. Ludzi, którzy może nie zawsze są zdolni przyznać się do swoich lęków z wiązanych ze starzeniem się, przemijaniem. I nie mowa tu tylko o zmarszczkach czy postępującym zwiotczeniu ciała, ale o odmawiającym posłuszeństwa organizmie. O maratonie, w którym chce się wziąć udział, ale na udział w którym ciało już nie pozwala... wzbudzając tym samym irytację i lęk. 

Nie mogę się wyzbyć wrażenie, że "Everyman" jest jedną z tych powieści, których nie wystarczy przeczytać jeden raz. A jeśli wystarczy... i tak powrót do nich za każdym razem będzie tak niesamowity jak pierwsze spotkanie. Powieść Rotha to utwór pełny niebanalnej mądrości i ciekawych spostrzeżeń. Podsumowujący ludzką egzystencją oraz amerykańską mentalność. Ameryka w książkach Rotha jest cały czas obecna i żywa. Na jaw wychodzę niekiedy także żydowskie korzenie Philipa Rotha... pojawiają się pewne motywy, które pozwalają odkryć w powieściach wątki z jego życia i oczywiście towarzyszące temu poglądy. Warto zaznaczyć, że choć w Polsce powieści Roth'a są stosunkowo mało znane... na świecie autor jest niesamowicie ceniony. 

"Everyman" to powieść zmuszająca do refleksji. Poruszająca i wybitna proza o tym co powinno spotkać każdego człowieka, wcześniej czy później. O starości i przemijaniu... Philip Roth stworzył kolejnego bohatera z krwi i kości, którego umieścił wśród społecznych konwenansów i stereotypów. Jak zwykle postarał się o ciekawy portret psychologiczny nie tylko głównego bohatera, ale także ludzi z jego otoczenia. Tak samo jak everyman to każdy człowiek, tak samo "Everyman" to książka, którą powinien przeczytać każdy... może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś na pewno. Proza Rotha uwrażliwia i zachwyca, zmusza do innego, empatyczniejszego, mądrzejszego spojrzenia na innych ludzi. W przypadku "Everymana" szczególnie na te osoby starsze. Jednak powieść Roth'a nie traktuje jedynie o starości. Jest metaforą ludzkiego losu - wraz ze wszystkimi jego dobrymi, jak i złymi uczynkami. To wielka, choć mała w swej objętości powieść. Pozostaje jedynie czekać na to, aż Philip Roth dostanie w końcu Literacką Nagrodę Nobla... jako największy współczesny amerykański pisarz. Niezaprzeczalnie mój ulubiony.

Moja ocena: 10/10

grudnia 11, 2016

(578) Książkowe szaleństwo, czyli stosik ;)

(578) Książkowe szaleństwo, czyli stosik ;)
Dzisiaj jednak nie będzie tradycyjnej formuły stosiku, będzie troszkę inaczej ;) Na zdjęciach, które widzicie znajdują się moje książkowe zakupy (oraz książki pochodzące z wymian - sukcesywnie pozbywam się paranormal romance, które mi się nie podobały  + dwa egzemplarze recenzenckie) z ostatniego tygodnia. Tak, tak! 7 dni... i z mojego portfela uciekło zaledwie 35 zł. Zobaczycie także kilka powieści młodzieżowych, w tym Meg Cabot, które kupiłam po 50 gr... z czystego sentymentu, ponieważ zaczytywałam się w nich będąc uczennicą podstawówki, a wtedy nie miały szans trafić w moje ręce. Bardzo chętnie przeczytam czy znacie któreś z tych pozycji, czy coś z nich czytaliście i recenzji, których pozycji jesteście najbardziej ciekawi. Od siebie mogę dodać, że na pierwszy ogień pójdą "Upiór z opery", dramaty Ibsena, opowiadania Andrzejewskiego (bo uwielbiam autora za jego "Ciemności kryją ziemię" i "Bramy raju"), książki Ahern (bardzo podobała mi się jej powieść "Gdybyś mnie teraz zobaczył"), zbiór opowiadań Ian'a McEwana (którego prozę pokochałam za "Betonowy ogród") i "Namiętności" Singera (czyli powieść jednego z moich ulubionych autorów... ze względu na niezapomnianego "Sztukmistrza z Lublina"). A! Zapomniałabym o powieści Roth'a, czyli mojego ulubionego pisarza amerykańskiego... jestem właśnie po lekturze "Everymana" jego autorstwa... i jestem jak zwykle zachwycona (recenzje innych jego powieści: "Konające zwierzę" , "Wzburzenie").































grudnia 08, 2016

(577) Córka handlarza jedwabiem

(577) Córka handlarza jedwabiem
Tytuł: Córka handlarza jedwabiem
Autor: Dinah Jefferies
Wydawnictwo Harper Collins
Stron 416

"Wielka szkoda, że lęku też nie można po prostu schować."

Dinah Jefferies, "Córka handlarza jedwabiem"'

Dinah Jefferies to autorka znana polskim czytelniczkom za sprawą powieści "Żona plantatora herbaty" wydanej także przez wydawnictwo Harper Collins. Niestety "Córka handlarza jedwabiem" jest przeciętną powieścią należącą do literatury kobiecej. To lekka, nieangażująca i niewymagająca lektura, która niejednokrotnie męczy topornością języka (wina autorki czy tłumacza?), infantylnością głównej bohaterki i samą akcją. Jedynym co potencjalnie ratuje "Córkę handlarza jedwabiem", której akcja rozgrywa się w Wietnamie jest jej osadzenie w ciekawym historycznie okresie. I choć przygotowanie Jefferies do pisania tej powieści (o którym opowiada pod koniec książki) budzi respekt... to jednak jej język i styl pozostawia wiele do życzenia. 

Indochiny Francuskie, 1952 rok. Główna bohaterka powieści Jefferies, Nicole, ma osiemnaście lat, jako pół Francuzce i pół Wietnamce jest jej się coraz trudniej odnaleźć w Wietnamie... nie wiem po której stronie konfliktu ma stanąć. Wybrać Francję czy Wietnam? Lata 50. XX wieku to czas, kiedy trzeba podejmować decyzję... Dziewczyna od zawsze żyła w cieniu swojej starszej siostry Sylvie. Siostrzane relacje ulegają zaostrzeniu, gdy ich ojciec po tym jak rozpoczyna pracę u gubernatora przekazuje firmę starszej córce. Nicole otrzymuje jedynie niewielki sklepik z jedwabiem, w starej i biednej wietnamskiej dzielnicy. Na tle toczącej się wojny między Francuzami a Wietnamczykami Nicole próbuje określić swoją tożsamość. Skłócona z rodziną, przeżywa rozterki... także te sercowe. 

Nicole to postać, która nie zyskuje sympatii przy pierwszym poznaniu. To rozpieszczona dziewczyna, która nie może przeżyć faktu, że ojciec postanawia powierzyć swoją firmę w ręce o pięć lat starszej siostry Nicole, które skończyła szkołę i zawsze wykazywała się wielką odpowiedzialnością w przeciwieństwie do Nicole. Czuje się przez ten fakt pokrzywdzona. Jeszcze fakt, że Nicole jest rozpieszczona czytelnik mógłby znieść..., jednak to niestety nie jej jedyna wada. Jest do tego do bólu dziecinna i infantylna. Zastanawiające pozostaje ,więc jak może się nią zainteresować 32 - letni mężczyzna... Bowiem podczas, gdy nią interesuje się 32 - letni mężczyzna ona sama szuka okazji, żeby zakraść się do pokoju siostry, aby... zobaczyć jej sukienkę na bal. Nicole czuje się jednak nad wyraz dojrzała i jest oburzona tym pod jakim kloszem jest trzymana przez rodzinę. Czując niechęć do swojej siostry, która w dodatku w przeciwieństwie do niej przypomina bardziej Francuzkę niż Wietnamkę, coraz bardziej zatraca się w swoim wyimaginowanym bólu. Krótko mówiąc: przypomina rozkapryszone dziecko. Z czasem ulega to drobnej poprawie... a może po prostu czytelnik już przyzwyczaja się do jej mentalności? 

"Córka handlarza jedwabiem" to książka, która z początku zdobywa uznanie, ponieważ całą lekturę rozpoczyna krótka historia Wietnamu, najważniejsze wydarzenia uporządkowane chronologicznie, poczynając od roku 1797, w którym rozpoczyna się infiltracja francuska. To bardzo dobre wprowadzenie do tej historii, która chociaż po części oddaje niepokoje społeczne i wewnętrzną sytuację w Wietnamie, w latach 50. XX wieku. Historia nie jest jednak naczelnym wątkiem tej powieści, a jedynie jej tłem. Nie mniej autorce udało oddać się atmosferę panującą w tamtym okresie w Wietnamie, a w szczególności wątki społeczne, po które jeśli już sięgała... to z dobrym skutkiem. 

Sama fabuła jest jednak dosyć infantylna. Czytelnik poznaje Nicole na stronie trzynastej, a już jakieś czterdzieści stron dalej jest świadkiem jej pocałunku z mężczyzną, którego jak dotąd widzi po raz trzeci. I znowu wychodzi na jaw fakt, że Nicole jest zdecydowanie słabym ogniwem tej powieści. Niestety dodatkowo głównym. Powieść Dinah Jefferies opowiada o pracy Nicole w sklepie, który trafił pod jej skrzydła, o jej miłosnych dylematach i ciągłych utarczkach z siostrą, poczuciu, że jest tą gorszą, pomijaną córką, poszukiwaniu narodowej tożsamości. Jednak na wierzch wybija się wątek romansowy, który został przez autorkę wprowadzony zbyt szybko, zbyt nachalnie... tak jakby autorka zaczęła troszkę od tyłu. Na plus jednak wychodzi fakt, że autorka przeprowadziła ten wątek od A - Z. Podczas czytania odbiorca nie może się jednak wyzbyć wrażenia, że jest zbyt słodko, zbyt łatwo, a problemy głównej bohaterki... są niekiedy po prostu głupie.

Gwoździem do trumny dla tej powieści jest jednak język. Banalny, niedopracowany, toporny... na poziomie uczennicy szkoły podstawowej. Dodatkowo niektóre dialogi nie wnoszą zupełnie nic do historii, a są sztuczne. Przykładowo: "Mark, ty spotykasz się z moim ojcem, prawda? - wyrzuciła z siebie jednym tchem. - I nie ma to żadnego związku z jedwabiem. Czy wy pracujecie dla Francuzów?"*. Czytelnikowi w oczy od razu rzuca się niepotrzebne wpakowanie do tych zdań zaimków osobów! "ty", "wy"... po co to? Niewiadomą pozostaje jedynie czy jest to "zasługa" autorki czy tłumacza. Całościowo jednak wypada to bardzo słabo. Kolejny przykład: 
"-[..] Powiedz mi, po co ci one? Jesteś chora? 
- No... Często boli mnie głowa i czuję się zmęczona. 
Nicole pokiwała głową ze zrozumieniem."*
I jeden z najlepszych cytatów: "[...] a wtedy on ją pocałował. W usta. Bardzo delikatnie, ale to wystarczyło, by poczuła przebiegający po plecach dreszcz. Zakręciło jej się w głowie i zapragnęła, by zrobił to jeszcze raz. Mark musiał jednak uznać, że ten jeden raz wystarczy, bo uśmiechnął się tylko i poszedł."* Przez język prezentowany przez autorkę (lub/i tłumacza) całość trudno się czyta i w dodatku już od pierwszych stron czytelnikowi trudno jest wpaść w rytm narracji. Proste, krótkie zdania dają wrażenie braku ciągłości... 

"Córka handlarza jedwabiem" nie jest dobrą powieścią, a jedynie przeciętną. Język jakim została napisana (lub przetłumaczona) woła o pomstę do nieba. Nie da się ukryć, że autorka (lub tłumacz) czasami zapominali, w którym roku rozgrywa się akcja i wciskali do tej powieści określenia znane dopiero od kilkunastu lat. Pewna staromodność języka miesza się w niej ze współczesnością... i niekiedy prostactwem. Brak określonego stylu wypowiedzi bohaterów wprowadza w całość chaos. Powieść Dinah Jefferies miała w sobie potencjał, niestety nie został on wykorzystywany. "Córka handlarza jedwabiem" może sprawdzić się jako lekkie czytadło, ale nie musi, ponieważ język jakim została napisana przyprawia o ból głowy. To ciekawa historia, w której jednak nie brak infantylności i banalności. Ciekawa historia, która została zmarnowana za sprawą wykonania. 

*wszystkie cytaty pochodzą z książki Dinah Jefferies, "Córka handlarza jedwabiem"'

                                                                     Moja ocena: 5/10

grudnia 07, 2016

(576) Mroczna materia

(576) Mroczna materia
Tytuł: Mroczna materia
Autor: Blake Crough
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Stron 340

"Idziemy własnymi, sztywno wyznaczonymi drogami, tak bardzo jesteśmy zagłębieni w koleinach, że przestajemy wiedzieć, kim naprawdę są ci, których kochamy."

Blake Crouch, "Mroczna materia"

Bardzo rzadko sięgam po kryminały i thrillery, a po powieści z wątkiem science fiction jeszcze rzadziej... "Mroczna materia" przypomniała mi jak wiele takim postępowaniem tracę. Blake Crouch napisał powieść z ciekawą  i porywającą fabułą, w którą wplótł elementy fizyki kwantowej. Nie ograniczył się w swoim thrillerze jedynie do pościgu - zadaje pytania o alternatywne drogi, małe wybory, które zmieniają całą życiową drogę człowieka... miejsce w którym obecnie się znajduje. Wbrew pozorom omija pytanie... "co by było gdyby?", a raczej wyraźnie zwraca uwagę, że los każdego mógł wyglądać o wiele gorzej. Nie trzeba znać zasad fizyki kwantowej, by wiedzieć, że jedna sekunda - decyzja czy pójść prawą stroną chodnika czy lewą, uśmiechnąć się czy nie... może (i ma!) wpływ nie tylko na los osoby, która podejmuje decyzję, ale także na innych... "Mroczną materię" polecają Tess Gerritsen, Harlan Coben, Andy Weir, Lee Child i wielu innych, znanych i lubianych pisarzy, którzy swoje książki sprzedają w milionowych nakładach. Blake Crouch bez wątpienia do tego grona dołączy!

Jason Dessen to mąż i ojciec, wykładowca fizyki w drugorzędnym college'u.  Porzucił swoje marzenia o wielkiej karierze i odkryciach, aby uczestniczyć w wychowywaniu dziecku. Jest szczęśliwy, a jednak w jego głowie czasami pojawia się pytanie jak wyglądałoby jego życie, gdyby podjął inne decyzje... gdyby zostawił swoją obecną żonę, wtedy... przed laty - gdy oboje byli młodzi, kariera stała przed nimi otworem, a oni zrezygnowali ze swoich osobistych aspiracji na rzecz życia rodzinnego. 
Pewnego dnia jednak zostaje zaatakowany przez zamaskowanego porywacza. Porywacz wywozi go w inne miejsce i pozbawia przytomności. Gdy główny bohater budzi się, znajduje się w jakimś laboratorium i otaczają go ludzie w kombinezonach, a on sam jest przykuty pasami do noszy. Świat jednak jest inny. Żona Jasona jest jedynie jego dziewczyną sprzed lat. Jego syn nigdy nie przyszedł na świat. On sam jest natomiast wielkim fizykiem, który dokonał niemożliwego. Dokonał tego nad czym "prawdziwy" Jason lata temu pracował...

Jason jest zmuszony uciekać przed ludźmi, którzy chcą go złapać i skrzywdzić. Musi znaleźć sposób, by wrócić do swojej rzeczywistości... do swojego życia i wszystkich wyborów, i decyzji z nim związanych. "Mroczna materia" to tym samym książka z szybką akcją, która opiera się na motywie pościgu... i naprawdę zapiera dech w piersi. Osoby o słabych nerwach mogą momentami dostawać palpitacji serca, nawet gdy będą zakładały, że przecież wszystko musi skończyć się dobrze. Historia Jasona jest przejmująca tym bardziej, że nie chodzi w niej o porachunki z mafią, bycie świadkiem morderstwa, kłopoty finansowe..., a o skradzioną tożsamość i życie. Wszystkie czyny Jasona są napędzane przez wielką miłość, którą czuje do swojej żony i syna. Miłość przez którą niejednokrotnie przebija rozpacz.

Jason to bohater, którym czytelnik ma czasami ochotę mocno potrząsnąć, bo sam domyśla się całości / sytuacji i położenia w jakim znajduje się bohater szybciej niż on sam. Jest to jednak wiadome, ponieważ Jason nie doszukuje się w swoim położeniu od początku wydarzeń związanych z fizyką kwantową, istnienia odrębnych światów, alternatywnych rzeczywistości... bilionów alternatywnych rzeczywistości, w których niekiedy życie jakiegoś Jasona Dessena różni się minimalnie, a w niektórych różni się diametralnie...od życia "prawdziwego" Jasona... to powielony obraz tego jak mogłoby wyglądać jego życie w bilionach różnych opcji, pod wpływem bilionów różnych decyzji. Jason to facet, który od razu zyskuje sympatię czytelnika... także za sprawą jego emocjonalności, namacalności. To nie jest "macho". To mężczyzna, który pragnie jeszcze kiedyś ujrzeć żonę i syna... wrócić do swojej rzeczywistości. Kieruje nim miłość. Bohater przechodzi w trakcie powieści transformację, podczas przechodzenia której dowiaduje się jak wiele można poświęcić dla miłości.

W niejednym czytelniku lęk wzbudzi stwierdzenie, że "Mroczna materia" posiada w sobie elementy science fiction. Niepotrzebnie! Nawet czytelnik, który nie cierpi fizyki (szczególnie tej kwantowej) będzie czytał powieść Crouch'a z zapartym tchem. Te wszystkie fizyczne wątki nie są natarczywe, są jakimś punktem wyjścia dla zrozumienia całości powieści, a przede wszystkim sytuacji w kt/órej znajduje główny bohater. Sama idea "Mrocznej materii" nie jest ani odkrywcza ani nietuzinkowa, ponieważ powieść opiera się na teorii istnienia wieloświatu (multiwersum). "Multiwersa" występują powszechnie w kulturze masowej (także na rynku polskim) - mowa tu oczywiście przede wszystkim o literaturze i filmie. W książce Crouch'a ten aspekt został jednak przedstawiony ciekawie i na tyle intrygująco, że "Mroczna materia" nie należy do książek, które można odłożyć w trakcie czytania. 

"Mroczna materia" to świetna pozycji z rzędu thrilleru z nutką science fiction. To szybka, porywająca do swojego świata powieść, do przeczytania w jeden wieczór, bo inaczej... po prostu się nie da. Tym co ujmuje w powieści Crouch'a są emocje, determinacja głównego bohatera połączona z jego wewnętrznym rozdarciem. To historia o miłości i gonitwie za swoim życiem, niespełnieniu i chęci zdobycia szczęścia. Jej lektura jest ekscytująca i niesamowicie wciągająca. Choć Crouch nie posługuje się wybitnym językiem, zapewnia rozrywkę na naprawdę dobrym poziomie. "Mroczna materia" jest na swój sposób ujmująca i niezapomniana. Rzeczywistość została w niej połączona w niesamowity sposób z fikcją czysto literacką... dając obraz, który wydaje się być wręcz stworzony do przeniesienia na ekrany kin. Jak głoszą informacje zawarte na amerykańskich stronach... prawo do ekranizacji zostały wykupione na podstawie części maszynopisu. Niestety na razie nie wiadomo czy powieść Crouch'a rzeczywiście doczeka się ekranizacji... gdyby to się udało... "Mroczna materia" ekranizacja mogłaby się ubiegać o miano filmowego hitu! Na razie pozostaje jednak sięgnąć po rewelacyjną powieść.
Moja ocena: 9/10