Robert M. Rynkowski to pisarz, którego książki znajdują się na moich półkach już od 9 lat - moje książkowe spotkania z tym pisarzem zaczęły się jeszcze w czasach liceum, podczas lektury książki "Każdy jest teologiem", później była kolejna książka teologiczna, książki dla młodzieży... aż przyszła w końcu pora na "Dwa stadiony", czyli kryminał z duszą. Wspominam o tej książce obecnie wcale nie przypadkowo - 14 października premierę będzie miała bowiem premierę najnowsza książka Rynkowskiego. "Szept węża", to jak wynika z zapowiedzi powieść kryminalno-sensacyjno - można ją już zakupić w przedsprzedaży i nie wątpię, że jest przynajmniej tak samo dobra jak "Dwa stadiony".
Gdy pisze się tak różne książki, skierowane do tak różnych odbiorców, zawsze istnieje ryzyko, że pisarz się zatraci i zagalopuje podążając w kierunkach, których udźwignąć nie jest w stanie. Dla Rynkowskiego kryminał nie był takim niepożądanym, trudnym do udźwignięcia kierunkiem - jest to jednak książka dosyć specyficzna, której akcję wyznaczają losy pozornie niepowiązanych ze sobą osób. Dopiero po kilkudziesięciu stronach powieści czytelnicy mają szansę poznać głównego bohatera - Jana Wiśniewskiego - męża i ojca, który choć na co dzień pracuje dla parlamentu, nie może spać z powodu nieukończonego doktoratu z filozofii - w chwilach jednak, gdy zajęty jest oficjalnie jego pisaniem, tak naprawdę tworzy powieść kryminalną. Powieść opartą w pewnym sensie na faktach, której publikacji obawia się niejedna osoba... Jan znajduje na swoim komputerze program szpiegowski, a jego żona i dzieci znajdują się w niebezpieczeństwie... wszystko to łączy się w jakiś sposób z warszawskim półświatkiem, jednak nie są to jedyne oblicza tej historii. Wydarzenia z pozoru zupełnie ze sobą niezwiązane takie jak śmierć studentki w wyniku upadku z dwunastego piętra w wieżowcu czy wykręcanie przez chłopaka szpilek z aut, w rzeczywistości łączą się ze sobą, wpływając na losy bohaterów.
To co od razu ujęło mnie w tej powieści, to nie sama intryga kryminalna (która swoją drogą jest dość nieoczywista i zaskakująca), a oddanie realiów życia w Warszawie i jej klimatu. To jedna z tych książek, podczas lektury których czytając dygresje czy spostrzeżenia autora dotyczące otaczającego świata czy ludzi kiwa się mimowolnie głową, myśląc przy tym "tak tak... faktycznie tak jest". To oswaja czytelnika, pozwala mu odnaleźć się w świecie wykreowanym, a raczej "przepisanym" / "przerysowanym" / "podsumowanym" przez autora. I to właśnie warstwa obyczajowa jest jedną z mocniejszych stron tej książki - rodzinne relacje, dążenie Wiśniewskiego do uzyskania sławy i uznania oraz kwestia odbioru jego działań przez innych.
Sama intryga kryminalna jest zaskakująca, choć z pewnością nad budowaniem napięcia i poziomem zawikłania autor musi jeszcze popracować... tak by był to kryminał pełnokrwisty - na razie czytelnik bowiem napotyka na swojej drodze powieść obyczajową z kryminalną duszą. Ten brak takiego "dociążenia" kryminalnego fabuły sprawia jednak, że "Dwa stadiony" czyta się wyjątkowo szybko, lekko i łatwo. To krótka powieść, która aż prosi się o przeczytanie w jeden wieczór... być może właśnie taki jesienny i deszczowy. Co ciekawe jednak, mimo zamknięcia fabularnego całości, otwarcia i spójnego zakończenia wątków... autor zachęca również do rozważań psychologicznych dotyczących winy i kary za nią.
"Dwa stadiony" to dobra książka, a przy tym bardzo nietuzinkowy kryminał, który fanów klasycznego kryminału może nie zadowolić. A niedociągnięcia w tej materii, które są w nim zauważalne... wierzę, że w "Szepcie węża" zostały uniknięte w wyniku porządnie odrobionej przez autora pracy domowej.